[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Macie to stąd natychmiast zabrać, zrozumiano?- Przywiozłem zapasowe koło - powiedziałem.- Gdyby pozwolił nam pan je założyć.- I gdyby miał pan choć odrobinę zwykłej przyzwoitości.- wtrącił Arnie.To prawie załatwiło sprawę.Jeśli istniała jakaś kwestia, której nasz rozmówca nie miał najmniejszej ochoty roztrząsać w obecności dzieci, to była nią jego zwykła przyzwoitość.Zamachnął się na Arniego.Nie wiem, czym by się to wszystko skończyło - być może Arnie wylądowałby w areszcie, a jego cenny pojazd na policyjnym parkingu - gdyby nie udało mi się wykonać błyskawicznego ruchu i chwycić Ralpha za przegub.W gęstniejącym mroku zabrzmiało to jak ciche klaśnięcie.Tłusta dziewczynka wybuchła płaczem.Tłusty chłopiec aż przysiadł na swoim rowerku z dolną szczęką zwisającą niemal do piersi.Arnie, który przemykał niczym zjawa przez najbardziej niebezpieczne miejsca w szkole, tym razem nawet nie drgnął.Wyglądało na to, że wręcz chce zostać uderzony.Ralph skierował na mnie wściekłe spojrzenie wytrzeszczonych oczu.- Dobra, gówniarzu! - wycharczał.- Ty pierwszy.Wzmocniłem nacisk na jego rękę.- Daj spokój, człowieku - powiedziałem półgłosem.- Mówię ci, w kufrze mam zapas.Potrzebujemy pięciu minut, żeby zmienić koło i zniknąć.Proszę.Nacisk jego ręki stopniowo zelżał.Zerknął na swoje dzieci - dziewczynka nadal pochlipywała, a chłopiec wpatrywał się w nas z rozdziawionymi ustami - i podjął decyzję.- Pięć minut - zgodził się.- Masz cholerne szczęście, że nie wezwałem policji - dodał, patrząc na Arniego.- Ten złom nie jest dopuszczony do ruchu, a w dodatku nie ma tablic rejestracyjnych.Spodziewałem się, że Arnie odpowie coś, co jeszcze bardziej zaogni konflikt, ale okazało się, że jednak pozostała mu odrobina rozsądku.- Dziękuję - bąknął.- Przepraszam, jeśli się uniosłem.Ralph chrząknął coś niewyraźnie, kilkoma gwałtownymi ruchami wepchnął sobie koszulę w spodnie, po czym przeniósł spojrzenie na dzieci.- Do domu! - ryknął.- Co tu robicie? Mam wam zaraz przyłupić?Boże, co za onomatopeiczna rodzina! Może lepiej nie przyłupuj im, tatuśku, bo jeszcze zrobią w majtki be-kaku.Dzieciaki uciekły do matki, zostawiając rowerki na trawniku.- Pięć minut - powtórzył Ralph, patrząc na nas złowróżbnym wzrokiem.Później wieczorem, kiedy chłopcy przyjdą do niego na piwo, opowie im, w jaki sposób przyczynił się do ochrony zdrowej części społeczeństwa przed pokoleniem seksu i narkotyków.“Tak jest, panowie, kazałem im zabrać sprzed chałupy tę kupę złomu, zanim im nie przyłupię, i mówię wam, ruszali się tak, jakby zaczęło im się palić pod butami i przypiekać w tyłki”.A potem zapali lucky strike’a.Albo camela.Wsadziliśmy podnośnik pod zderzak, lecz Arnie zdążył zaledwie trzy razy poruszyć lewarkiem, kiedy rozległ się suchy trzask i lewarek pękł na dwie części, rozsiewając na jezdni drobinki rdzy.Arnie spojrzał na mnie smutnym, żałosnym wzrokiem.- Nie przejmuj się - powiedziałem.- Weźmiemy mój.Robiło się coraz ciemniej.Po konfrontacji z Wielkim Cwaniakiem z Basin Drive 119 serce wciąż jeszcze biło mi szybciej niż zazwyczaj, W ustach zaś czułem kwaśny posmak.- Przepraszam cię, Dennis - wyszeptał Arnie.- Więcej nie będę cię w to mieszał.- Daj spokój.Lepiej bierzmy się za to koło.Wsadziliśmy pod plymoutha mój podnośnik (przez kilka okropnych sekund miałem wrażenie, że tylny zderzak lada chwila oderwie się od karoserii z okropnym jękiem dartego metalu), zdjęliśmy koło, założyliśmy nowe, przykręciliśmy lekko śruby i opuściliśmy samochód.Widząc go stojącego z powrotem na jezdni odczułem wielką ulgę; sposób, w jaki wygiął się przerdzewiały zderzak, po prostu mnie przeraził.- No dobra - powiedział Arnie, dokręcając śruby i nakładając na koło stary, pogięty kołpak.Kiedy tak stałem, spoglądając na plymoutha, nagle ogarnęło mnie znowu to samo uczucie, którego doznałem w garażu LeBaya.Wytrzeszczyłem oczy na nową oponę, która była tego przyczyną.Wciąż jeszcze miała na sobie delikatne gumowe kolce i znaki wykonane żółtą kredą podczas pośpiesznego wyważania koła na stacji benzynowej.Zadrżałem lekko.Nie, na pewno nie uda mi się przekazać tego dziwacznego wrażenia.Wydawało mi się, że widzę węża gotowego w każdej chwili zrzucić starą skórę i że część tej skóry już odpadła, odsłaniając ukrytą pod spodem błyszczącą świeżość.Ralph gapił się na nas z ganku.W jednej ręce trzymał ociekającego tłuszczem hamburgera, w drugiej zaś ściskał puszkę piwa.- Przystojniak z niego, co nie? - mruknąłem do Arniego, wrzucając do bagażnika plymoutha zepsuty podnośnik.- Prawdziwy Robert Deadford - odparł Arnie i to załatwiło sprawę: obaj zaczęliśmy chichotać jak szaleni, tak jak to się często dzieje, kiedy opada z nas długotrwałe napięcie.Arnie cisnął do kufra starą oponę, po czym zaczął dosłownie zwijać się ze śmiechu, przyciskając dłonie do twarzy.Wyglądał jak dzieciak przyłapany na podjadaniu konfitur, który usiłuje zasłonić wymazane usta.Kiedy o tym pomyślałem, nie wytrzymałem i parsknąłem na głos.- Z czego się śmiejecie, szczeniaki?! - ryknął Ralph, ruszając w dół po schodkach.- Chcecie, żeby te wasze uśmiechy przeszły wam na tył głowy? Zaraz wam pokażę, jak to się robi!- Zmywamy się stąd, szybko! - rzuciłem do Arniego i pomknąłem do swojego dustera.Teraz nie było już mowy o powstrzymaniu śmiechu, który wylewał się ze mnie bez chwili przerwy.Wskoczyłem za kierownicę i wciąż rechocząc jak opętany uruchomiłem silnik.Stojący przede mną plymouth zapalił z ogłuszającym rykiem, posyłając w powietrze chmurę niebieskiego dymu.Nawet przez ten hałas docierał do mnie wysoki, przeraźliwy śmiech Arniego, zbliżający się niebezpiecznie do krawędzi histerii.Ralph pędził przez trawnik, wciąż ściskając w dłoniach tłustego hamburgera i puszkę piwa.- Z czego się śmiejecie, palanty?!- Z ciebie, matole! - wykrzyknął triumfalnie Arnie i ruszył przy wtórze ogłuszających detonacji.Wcisnąłem raptownie pedał gazu i szarpnąłem kierownicą, by ominąć Ralpha, gnającego ku mnie z żądzą mordu w oczach.Wciąż jeszcze się śmiałem, ale to nie był już zdrowy śmiech, o ile kiedykolwiek nim był, tylko chrapliwy, zadyszany odgłos bardzo podobny do krzyku.- Zabiję was, palanty! - ryknął Ralph.Ponownie wdepnąłem pedał gazu, tym razem o mało nie wjeżdżając Arniemu w bagażnik.- Każ się wypchać! - wrzasnąłem w odpowiedzi i pokazałem Ralphowi wystawiony w górę palec.Został za nami
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|