[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Wyglądałem i czułem się wspaniale.Utrzymałem tę wagę przez kilka lat.Miałem budowę niemal atletyczną.Przez dwa letnie sezony prowadziłem teatrzyk i letni amfiteatr o nazwie “Castle", który zbudowano na wzgórzu za państwowym szpitalem dla chorych psychicznie.Do “Castle" nie wolno było podjeżdżać samochodem, więc przed każdą próbą wspinaliśmy się na wzgórze po torach kolejki górskiej.Po kilku tygodniach byłem w tak dobrej formie, że przebiegałem najbardziej stromą część drogi razem z młodszymi dziećmi, a po dotarciu do sceny teatrzyku nie miałem zadyszki.Korzystaliśmy z pianina, które przechowywaliśmy w metalowej skrzyni pod amfiteatrem i które musieliśmy na próby i przedstawienia musicali (Camelot, Człowiek z La Manchy i mój własny Father, Mother, Mother, and Mom) wnosić - nie wtaczać - po stromej ścieżce na scenę.W krótkim czasie sam trzymałem pianino z jednej strony.Czerpałem przyjemność z tego, że moje ciało może być smukłe i umięśnione, a nie budyniowate.Wkrótce jednak zacząłem pracę w wydawnictwie, teatrzyk został zamknięty, a ja miałem masę ogromnych długów.Prowadziłem siedzący tryb życia i każdego dnia byłem spięty.Za rogiem znajdował się automat ze słodyczami.Moje ćwiczenia sprowadzały się więc do wrzucania ćwierćdolarówek do automatu.Gdy się ożeniłem w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym siódmym roku, znowu ważyłem sto dziesięć kilo.Fakt, że byłem wolnym strzelcem, jeszcze pogarszał sprawę.Kiedy miałem ochotę na przerwę, szedłem parę metrów do kuchni, robiłem sobie tosta i nalewałem soku pomarańczowego.Wszystko bardzo zdrowe.Tylko że przyjmowałem z bilion kalorii dziennie.Gdy napisałem Farmę dla grubasów, ważyłem sto trzydzieści dwa kilo.Pisanie tego opowiadania było aktem pogardy dla samego siebie i przejawem rozpaczliwej nadziei.Wiedziałem, że nogę mieć silne i zdrowe ciało, ale brakowało mi dyscypliny, by to osiągnąć.Przeżyłem transformację ciała.Zajęło mi to jednak więcej czasu niż bohaterowi opowiadania.Wydaje mi się, że po części stanowiło ono wyraz mojego pragnienia, by ktoś mnie zmienił.Jak na ironię, kilka miesięcy po napisaniu Farmy dla grubasów w naszym życiu zaszły zmiany.Przenosiliśmy się do większego domu.Na początek pozbierałem wszystkie ubrania, które nosiłem, gdy byłem szczupły i oddałem je ubogim.Wiedziałem, że nigdy już nie zeszczupleję.Miałem zostać grubasem do końca życia.Moim idolem był Orson Welles.Potem zacząłem pakować nasze setki książek i przenosić kartony.Każdego dnia czynność ta trwała dłużej.Jadłem coraz mniej, bo nie robiłem sobie ciągłych przerw w pisaniu.Gdy przeprowadziliśmy się do nowego domu, straciłem pięć kilo.Ot, tak po prostu, bez żadnego starania.Tak trzymałem.Mało jadłem - przeszedłem na dietę tysiąc kalorii dziennie - i coraz więcej ćwiczyłem.Po roku ważyłem dziewięćdziesiąt dwa kilo i pokonywałem na rowerze wiele kilometrów dziennie.I przez kilka lat pozostałem szczupły.Aż do czasu, gdy przeniosłem się do Pomocnej Karoliny i z powodu pracy znowu zacząłem wieść siedzący tryb życia i żyć w ciągłym napięciu.Znowu przybrałem na wadze.Gdy siedzę teraz i piszę to posłowie, ważę sto dwadzieścia siedem kilo.Ale to i tak o pięć mniej niż mój rekord, jeżdżę na rowerku treningowym i przez cały czas czuję głód.Więc kto wie.?Krótko mówiąc, Farma dla grubasów nie jest fikcją.To moja cielesna autobiografia.Nie przypadkiem opowiadanie kończy się tym, że bohater jedzie wypełniać nieprzyjemną i brutalną pracę.Brutalny podtekst jest w tym opowiadaniu prawdziwy.W ten sposób ostrzegam wszystkich, którym się wydaje, że mogą przywitać przyjaciela słowami:- Przytyłeś nieco, no nie?Nigdy nie przyszłoby wam do głowy rzec mu na powitanie:- Jej, ale masz pryszcza na nosie - albo - Nie stać cię na porządne ubranie, czy po prostu masz zły gust?Gdybyście tak zrobili, zapewne stracilibyście przyjaciela.Cóż, bądźcie na to przygotowani.Niektórzy z nas tracą już cierpliwość z powodu waszego karygodnego grubiaństwa.Pewnego dnia któryś z was spojrzy na brzuch jednego z nas, wyszczerzy zęby w złośliwym uśmieszku, a wtedy, zanim zdąży otworzyć usta, by wyjechać z jakąś obraźliwą uwagą, jeden z nas złamie go wpół jak zapałkę.Żaden sąd grubasów nie wyda na niego wyroku.WIEKO CZASUWydaje mi się, że to podczas rozmowy z Jayem i Lane'em zaczęliśmy się zastanawiać, jak to jest, gdy się umiera.Może mimo całego związanego ze śmiercią strachu, sama chwila śmierci, nie zaś obrażenia ciała do niej prowadzące, jest największą przyjemnością, jaką można sobie wyobrazić.Myśl ta snuła mi się po głowie przez parę miesięcy, po czym wpadłem na pomysł wykorzystania podróży w czasie, aby dać ludziom możliwość przeżycia śmierci bez umierania.Podróże w czasie są pomysłem, który w fantastyce naukowej wykorzystuje się w każdym niemal celu.W zależności od tego, jakie reguły się ustanowi, można z nimi zrobić wszystko.W moim opowiadaniu wymyśliłem taką zasadę, że ciało podróżującego materializuje się w przeszłości i może tam zostać uszkodzone, ale przy powrocie do właściwego czasu powraca też do pierwotnego stanu.Odczuwa jednak wszystko, co czuło przed powrotem.Wymyślanie nowych zasad podróżowania w czasie jest zabawnym ćwiczeniem dla pisarzy parających się fantastyką naukową.Każda nowa kombinacja może dać początek setkom opowieści.Dlatego przykrością napawa fakt, że w tak wielu z nich wykorzystuje się te same, oklepane chwyty.Pisarze przypominają turystów z aparatami fotograficznymi.W ogóle nie zwiedzają krainy, do której dotarli
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|