[ Pobierz całość w formacie PDF ] .- Słomki też nie masz?- Też nie mam, jeżeli wszystko jest ci nie tak, możemy pójść gdzieś na colę - znarowił się nagle piesek.Tina postawiła szklankę obok dywanika i nie wstając, wyciągnęła do Kacpra rękę.- Pomóż!Podciągnął ją lekko, wstała.Idąc do drzwi, zatrzymała się jeszcze przy stole z moimi papierami i spojrzała na książkę, którą tłumaczyłam.- Ten facet z okładki - powiedziała - jest podobny do mojego ojca.- To Marokańczyk.- Właśnie, Marokańczyk.- A jak się nazywa twój ojciec, Tino? - zapytałam niepotrzebnie.- Achmed Yacobi, proszę pani.Kacper patrzył na Tinę ze zdumieniem.- Jak? - zapytał.- Achmed Yacobi.Przez igrek i ce.I jest Marokańczykiem.A gdzie my najbliżej dostaniemy colę z lodem i ze słomką?Kacper nie odzywał się.Patrzył na Tinę tępo, później potrząsnął głową i roztarł ręką czoło.- Nie rozumiem - powiedział w końcu.Stanęłam na balkonie, więc widziałam, jak idą ulicą, ciasno objęci i zapatrzeni w siebie, widocznie rozumienie nie było bezwzględną koniecznością dla Kacpra.Naprzeciwko nich szła Platyna.Minęli się, ale później ona przystanęła i długo spoglądała za nimi, a kiedy zniknęli za rogiem, znowu ruszyła przed siebie.Idąc.nisko pochyliła głowę, miałam ochotę zawołać ją, ale nawet nie wiedziałam, jak naprawdę ma na imię i dlaczego wygląda tak bardzo smutno.Kacper wrócił, żeby przebrać się przed wieczorem w DYSKOTECE.W przeciwieństwie do innych zespołów zespół jazzowy, w którym grał, składał się z samych porządnie ubranych chłopaków i Kacper bardzo dbał o to, żeby zawsze przed występem odpowiednio się przygotować.Właśnie wyjmował czystą koszulę z szafy, kiedy zapytałam go o ojca Tiny.- Ty, Kacper, wiedziałeś, że on jest Marokańczykiem?- Nie wiedziałem, dlaczego miałem wiedzieć? A co to za różnica?- Zapytałeś, dlaczego nigdy nie powiedziała ci o tym?- Mamo!- No co? - Niby dlaczego miałem pytać, to jest chyba normalna rzecz.Tina też nic nie wie o moim ojcu.- Twój ojciec zginął w Tybecie, nie mamy nawet jego grobu.- Tybet to najwspanialszy grób, jaki może mieć himalaista, wytłumaczyłaś mi to i przypominam ci, że sama w tym znalazłaś pocieszenie.A zresztą, nie rozumiem, jaki to ma związek z ojcem Tiny.- W ogóle nie ma związku - przyznałam.- Myślę tylko, że ja na twoim miejscu opowiedziałabym o tym Tinie, a na miejscu Tiny powiedziałabym tobie, że mój ojciec jest Marokańczykiem.Mówi się takie rzeczy komuś, kogo się kocha.Milczał, oglądając kołnierz koszuli, potem rzucił ją na tapczan.- Może.Może się mówi.Nie wiem, mamo, dlaczego ty jej tak nie lubisz, ona jest słodka, naprawdę.Nawet Olo uważa, że to słodka dziewuszka, przypomniałam sobie słowa Ali, oni chyba wszyscy poszaleli.- Słodka! - roześmiałam się.- Przy tobie rzeczywiście zachowuje się inaczej niż wtedy, kiedy ciebie nie ma w pobliżu, zauważyłem to.Może wyczuwa, że jej nie lubisz.- Nie pozwala mi się lubić - przerwałam mu.- Może wyczuwa, że jej nie lubisz - powtórzył.- I chce, żeby to miało jakieś uzasadnienie, tak myślę.- Filozof.Ta koszula jest zmiętoszona.Kacper wyjął z szafki małe, podróżne żelazko i zatrzymał się z nim przed stołem założonym moimi słownikami i kartkami.- Możesz to odsunąć? - poprosił.- Mogę.Złożyłam wszystko na jedną stertę i położyłam na stole kawałek flaneli, którą mi kiedyś dała pani Rozalia.- Włącz żelazko, uprasuję ci tę koszulę.- Dziękuję - powiedział Kacper.- Zrobię to sam.- Obrażony?Żachnął się.- Obrażony! - powtórzyłam.- To pięknie.Milczeliśmy przez chwilę, ja odezwałam się pierwsza.- Kacper.- Tak?- Nie cierpię siebie samej, kiedy słucham, jak rozmawiam z tobą w ten sposób, i postaram się nie robić tego więcej, ale mam do ciebie jedną wielką prośbę.- Jaką?- Nie mów mi, że ona jest słodka.- W porządku.- I nie myśl tak! - roześmiałam się.I Kacper roześmiał się także.Pani Rozalia przyglądała mi się podejrzliwie.Stałam przed nią z kartką w ręku i starałam się znaleźć rozwiązanie tej dziwnej zagadki, trochę zaniepokojona tym, co jeszcze może się wydarzyć, kiedy jesienny gość pani Rozalii zawita w progach hotelu "Pod Kołatką".- Pani Madziu! - zaczęła uroczyście i trochę niepewnie Rozalia.- Pamiętam, że kiedy zdecydowała pani spokojnie u mnie popracować, była mowa i o tym, że może tu ktoś do pani wpadnie.- Ale nie żaden Achmed Yacobi, zapewniam panią.Kot pani Rozalii, który spokojnie siedział na parapecie okiennym pośród zielonych jeszcze liści i kwitnących czerwono kwiatów pelargonii, odwrócił się nagle i spojrzał na mnie z zaciekawieniem.Miał piękne szaroniebieskie oczy.Nad białym pyszczkiem i wzdłuż policzków popielatą, długą sierść.Uszy, z pędzelkami w środku, zabawnie sterczały mu do góry.Minę, podobnie jak pani Rozalia, miał pełną powątpiewania.Zdecydowałam, że nie będę się z nimi sprzeczała, niech sobie myślą, co chcą, ja żadnego Achmeda Yacobi nie znałam, chociaż, wiedziałam kim jest.Nie musiałam jednak zwierzać się z tego ani pani Rozalii, ani jej kotu.Wzięłam go na ręce, był mięciutki, jakby składał się z samego futerka.- A pani już po obiedzie? Spojrzałam na zegarek.Dzień był taki piękny, że nawet nie spostrzegłam, jak minęło południe, zaskoczyłamnie ta późna godzina.- Mówił, kiedy przyjedzie? - zapytałam.- A jednak! - zawołała pani Rozalia tryumfalnie.- A jednak czeka pani na niego!Być może na niego czekałam, bo wprost nie chciało mi się wierzyć, żeby trafił "Pod Kołatkę" tak zupełnie przypadkowo, jeżeli więc ciekawość można nazwać oczekiwaniem, to istotnie zaczynałam z wolna czekać na Achmeda Yacobi.- Nie mówił, kiedy przyjedzie, prosił tylko, żeby pokój dla niego był przygotowany.Z widokiem na jezioro, zapowiedział, bo on bardzo lubi takie sentymentalne pejzaże.I co pani na to?Jeżeli Rozalia sądziła, że będę miała jakiś szczególnie osobliwy komentarz do tej wiadomości, myliła się, sama lubiłam sentymentalne pejzaże, więc rozumiałam pana Achmeda Yacobi.'Pani Franciszka po sezonie nie gotowała "obiadów domowych".Goście przyjeżdżający na lato opuszczali Osadę najpóźniej w początkach września, potem aż do wiosny było tu pusto.Dla mnie zrobiła wyjątek, jadałam u niej, ale nie w dużym pokoju, w którym w lecie podawała kilkunastu osobom jednocześnie, tylko w jej prywatnym stołowym.Dbała o mnie, często pytała, na co mam ochotę, i następnego dnia dostawałam dania przygotowane specjalnie dla mnie.Nie powiem, żeby było u niej tanio, ale za to miło i czysto, a poza tym lubiłam ją.- A cóż to pani tak pędzi? - zawołała, widząc mnie przez otwarte okno kuchenne.- To prawda, że dziś gołąbki na obiad, ale przecież z garnka nie wyfruną!- Spóźniłam się.- Mało wiele.- Ale zawsze.- Jeszcze mi się nic nie przypsło.Lubiłam słownictwo pani Franciszki.Położyła serwetkę na stole, wygładziła ją starannie i zapytała ciekawie:- To się u pani gość jakiś szykuje?- Nic o tym nie wiem.- Rozalka mówiła! Pewnie trzeba będzie dodatkowy obiadek dla pana upichcić, wolałabym wiedzieć, co też on lubi pojeść? Achmed Yacobi! Co on lubi pojeść? Zaczynało mnie to śmieszyć.- Ależ, pani Franciszko, ja tego pana, który zamawiał pokój "Pod Kołatką", na oczy nie widziałam
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|