[ Pobierz całość w formacie PDF ] .- Możesz to odsunąć? - poprosił.- Mogę.Złożyłam wszystko na jedną stertę i położyłam na stole kawałek flaneli, którą mi kiedyś dała pani Rozalia.- Włącz żelazko, uprasuję ci tę koszulę.- Dziękuję - powiedział Kacper.- Zrobię to sam.- Obrażony?Żachnął się.- Obrażony! - powtórzyłam.- To pięknie.Milczeliśmy przez chwilę, ja odezwałam się pierwsza.- Kacper.- Tak?- Nie cierpię siebie samej, kiedy słucham, jak rozmawiam z tobą w ten sposób, i postaram się nie robić tego więcej, ale mam do ciebie jedną wielką prośbę.- Jaką?- Nie mów mi, że ona jest słodka.- W porządku.- I nie myśl tak! - roześmiałam się.I Kacper roześmiał się także.Pani Rozalia przyglądała mi się podejrzliwie.Stałam przed nią z kartką w ręku i starałam się znaleźć rozwiązanie tej dziwnej zagadki, trochę zaniepokojona tym, co jeszcze może się wydarzyć, kiedy jesienny gość pani Rozalii zawita w progach hotelu "Pod Kołatką".- Pani Madziu! - zaczęła uroczyście i trochę niepewnie Rozalia.- Pamiętam, że kiedy zdecydowała pani spokojnie u mnie popracować, była mowa i o tym, że może tu ktoś do pani wpadnie.- Ale nie żaden Achmed Yacobi, zapewniam panią.Kot pani Rozalii, który spokojnie siedział na parapecie okiennym pośród zielonych jeszcze liści i kwitnących czerwono kwiatów pelargonii, odwrócił się nagle i spojrzał na mnie z zaciekawieniem.Miał piękne szaroniebieskie oczy.Nad białym pyszczkiem i wzdłuż policzków popielatą, długą sierść.Uszy, z pędzelkami w środku, zabawnie sterczały mu do góry.Minę, podobnie jak pani Rozalia, miał pełną powątpiewania.Zdecydowałam, że nie będę się z nimi sprzeczała, niech sobie myślą, co chcą, ja żadnego Achmeda Yacobi nie znałam, chociaż, wiedziałam kim jest.Nie musiałam jednak zwierzać się z tego ani pani Rozalii, ani jej kotu.Wzięłam go na ręce, był mięciutki, jakby składał się z samego futerka.- A pani już po obiedzie? Spojrzałam na zegarek.Dzień był taki piękny, że nawet nie spostrzegłam, jak minęło południe, zaskoczyłamnie ta późna godzina.- Mówił, kiedy przyjedzie? - zapytałam.- A jednak! - zawołała pani Rozalia tryumfalnie.- A jednak czeka pani na niego!Być może na niego czekałam, bo wprost nie chciało mi się wierzyć, żeby trafił "Pod Kołatkę" tak zupełnie przypadkowo, jeżeli więc ciekawość można nazwać oczekiwaniem, to istotnie zaczynałam z wolna czekać na Achmeda Yacobi.- Nie mówił, kiedy przyjedzie, prosił tylko, żeby pokój dla niego był przygotowany.Z widokiem na jezioro, zapowiedział, bo on bardzo lubi takie sentymentalne pejzaże.I co pani na to?Jeżeli Rozalia sądziła, że będę miała jakiś szczególnie osobliwy komentarz do tej wiadomości, myliła się, sama lubiłam sentymentalne pejzaże, więc rozumiałam pana Achmeda Yacobi.'Pani Franciszka po sezonie nie gotowała "obiadów domowych".Goście przyjeżdżający na lato opuszczali Osadę najpóźniej w początkach września, potem aż do wiosny było tu pusto.Dla mnie zrobiła wyjątek, jadałam u niej, ale nie w dużym pokoju, w którym w lecie podawała kilkunastu osobom jednocześnie, tylko w jej prywatnym stołowym.Dbała o mnie, często pytała, na co mam ochotę, i następnego dnia dostawałam dania przygotowane specjalnie dla mnie.Nie powiem, żeby było u niej tanio, ale za to miło i czysto, a poza tym lubiłam ją.- A cóż to pani tak pędzi? - zawołała, widząc mnie przez otwarte okno kuchenne.- To prawda, że dziś gołąbki na obiad, ale przecież z garnka nie wyfruną!- Spóźniłam się.- Mało wiele.- Ale zawsze.- Jeszcze mi się nic nie przypsło.Lubiłam słownictwo pani Franciszki.Położyła serwetkę na stole, wygładziła ją starannie i zapytała ciekawie:- To się u pani gość jakiś szykuje?- Nic o tym nie wiem.- Rozalka mówiła! Pewnie trzeba będzie dodatkowy obiadek dla pana upichcić, wolałabym wiedzieć, co też on lubi pojeść? Achmed Yacobi! Co on lubi pojeść? Zaczynało mnie to śmieszyć
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|