Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Podaje mu oszczep przeciw sobie  rzekł znowu Waldemar. Suknia będzie tarczą,która ocali ułana od kokietki.Zdarza się tak często.I przyszła mu na myśl rozmowa z hrabianką Melanią w Głębowiczach, po której osta-tecznie stracił dla niej sympatię.Podczas drugiego antraktu Waldemar poszedł z Trestką na cygara.Był tam i Barski.Paliłnie odzywając się do nikogo.Brochwicz trochę dokazywał.Opowiadał swe wrażenia z pierw-szego rzędu krzeseł, zachwycał się primadonną w roli Hrabiny. A Bronia nie podoba się panu?  spytał Weyher. Bronia? Hm! Bronia jest trochę w grze sucha, nazbyt kołkowata.Może to robi różnicastroju; kontusik i te tam puszki, wyloty obok pajęczynowego kostiumu Diany sprawiają efektna niekorzyść Broni. Ona głównie razi obok dystynkcji Hrabiny  rzekł Waldemar. Dobra artystka i nascenie dama.Bronia nawet w tych samych gazach nie osiągnęłaby celu.Tu występuje różnicarasy.Hrabia Barski, rozparty na fotelu, z cygarem w zębach, patrzał impertynencko na ordy-nata.114  Proszę! pan odróżnia rasę?  przemówił kpiąco. Odróżniam!  odrzekł Waldemar chłodno. Voyons! a to nowa rzecz! Już po panu nie spodziewałem się takiej antytezy.Ordynat rzucił się na fotel również w niedbałej pozie.Oczy utkwił w tłustej twarzy hra-biego i spytał jakby od niechcenia: A moja teza, wolno wiedzieć jaka? Pańskie słowa są antytezą jego postępków  odrzekł hrabia gwałtownie.Waldemar był spokojny, lecz zimny. Za pozwoleniem! co hrabia przez to rozumie? Ja mówiłem o różnicy ras pomiędzy sa-mymi artystkami, nie naruszając ról, jakie wykonywają.Twarz hrabiego pęczniała coraz bardziej. A ja przeciwnie, mówiąc o rasie miałem na myśli sferę Hrabiny.Bronia, zwykła sobieszlachcianeczka, musi razić wobec magnatki, to prawo natury.Dziwiłem się, że pan jeszczenie zatracił zmysłu spostrzegania tych różnic, jakie biją w oczy.Powtarzam, słowa pańskie sąantytezą jego postępków, a te dowodzą  zaniku etyki!Przytyk był wyrazny, wzmianka o szlachcianeczce stosowała się do Stefci bardzo nie-dwuznacznie.Waldemar powstał wzburzony.Kilku panów, Brochwicz i Trestka zbliżyli się.Pachniałoskandalem. Panie hrabio, dosyć!  zawołał ordynat syczącym głosem. Moja teza i moja etyka stoinieskończenie wyżej od wszelkich praw natury w mniemaniu pańskim.Mój zmysł spostrze-gawczy jest zaostrzony i czujny i tym lepiej pomaga mi odróżniać szlacheckie sokoły odwielu magnackich pawie, które sfera maluje w jaskrawe kolory! Rasa to przywilej wyłączny,nie związany z żadną inną sferą, wchodzi nie przez ukraszone pióra, lecz przez szlachetnąkrew, i także bije w oczy.Przy tym jest w parze z delikatnością, a ta nie zawsze bywa wosobnikach we własnej imaginacji drapujących się w rasę.Jeśli obraziłem hrabiego, adres mójwiadomy.Ordynat skłonił się trochę wyzywająco i wyszedł z fajczarni. A to mu łupnął!  rzekł cicho Brochwicz. Pojedynek?  zdumiał się Trestka, wznosząc brwi.Brochwicz wyciągnął go na korytarz. Awantura!  mówił zacierając ręce. Pan myśli, że Barski skorzysta ze słów ordynata?Przecie to formalne wyzwanie.Ale nie Barskiemu mierzyć się z ordynatem! czy na rewolwe-ry, czy na rapiry  jeden wynik.Ordynat podziurawiłby jego dumny majestat, aż skwierczałbyjak indor na ruszcie.Ależ dostał! Magnackie pawice! Uważał pan? odnośnik do Melanii.By-cze porównanie! gdybym posiadał wymowę ordynata i jego sławę w strzelaniu i fechtunku,odbywałbym po kilka pojedynków na tydzień.Brochwicz gestykulował niesłychanie. Jeśli Barski sekundantów przyśle?  niepokoił się Trestka. To wówczas pozna zęby ordynata! Ale Barski nie przyśle.Ordynat zostawił kwestię wjego woli, bo sam lekceważy takiego przeciwnika.Barski zaś musi się liczyć.Możemy byćspokojni! Chodzmy, bo już dzwonią.Nagle Trestka stanął. A Zaniecki?  rzekł tajemniczo.Brochwicz parsknął śmiechem. Zaniecki ordynata nie wyzwie, bo to laluś z waty, kleju i perfum.Zresztą przy awantu-rze nie był, a Barski mu się nie pochwali, schowa w kieszeń cukierek ordynata.Przy tym Za-niecki nie jest jeszcze zdecydowanym narzeczonym, aby się miał ujmować za starym.Cotam! idziemy na miejsce.Waldemar wszedł do loży już spokojny, ale blady.Usiadł za Stefcią w milczeniu.115 Ona dostrzegła w nim zmianę. Co panu?  spytała. Nic, jedyna, gorąco tu  odrzekł z uśmiechem.W teatrze światło było przyćmione i scena zasłonięta.Umyślny efekt dla melodyjnychtonów poloneza Moniuszki, który zaczynał płynąć z orkiestry delikatnie, barwnie, wzruszają-co. Jakie to śliczne!  rzekła cicho Stefcią.Siedziała oparta na krześle z odchyloną w tył głową, zasłuchana, podniecona.Oczy jejmrużyły się, kwiaty przy gorsie drżały, poruszane pulsem ciała [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript