[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Rzucił brzytwę na stół, rozchylił tekturowe klapy i jeden podrugim zaczął rozwijać oddzielnie zapakowane talerze.Dobry towar.Różane szkło z połowylat trzydziestych.Podnosił każdą sztukę pod światło, szukał skaz, rys i wyszczerbień, zanimpostawił ją ostrożnie na stole.Po odpakowaniu, obejrzeniu i odstawieniu ostatniego talerza zajrzał do pudła.Na dnieleżała stara, poplamiona wodą książka w miękkiej oprawie wrzucona tam jakby przypad-kiem czy po namyśle.In Watermelon Sugar.In Watermelon Sugar.Richard Brautigan.Rany, ale to przywoływało wspomnienia.Podniósł książkę, przerzucił strony.Połowakartek była zlepiona jakąś zaschniętą cieczą.Zdjęcie Brautigana na okładce niemal całkowi-cie przesłaniała brązowa plama, chociaż kobieta obok niego spoglądała z fotografii nietknię-ta.Vica zasmucił widok książki w takim stanie.Niewątpliwie kupił ją w dawnych czasachktoś należący do tak zwanej wtedy kontrkultury, ktoś młody i pełen entuzjazmu, spragnionynowych idei.Teraz ten ktoś zmienił się pewnie w nudnego, łysiejącego mieszczucha z nad-wagą, którego interesują tylko stopy procentowe i emerytury, który nawet nie pamięta tejksiążki i jej autora, upadłego idola.Vic wrzucił książkę do kosza na papiery i westchnął ciężko.Przyjechał do Napa jako student pod koniec lat sześćdziesiątych i chociaż teraz miałkrótkie włosy, ubierał się konwencjonalnie i zgodnie z obecną modą, nadal utożsamiał się zideałami tamtej epoki, nadal uważał się za przynależnego do tamtego pokolenia.Oczywiścietamte czasy dawno minęły, nawet tutaj, w północnej Kalifornii, gdzie małe enklawy ekshipi-sów wciąż wegetowały w przerobionych wiktoriańskich domach, wśród wyblakłych reliktówpsychodelii.Obecnie ludzie byli twardsi, ostrzejsi, rozmyślnie mniej wrażliwi.Tempo życiasię zwiększyło: mniej czasu na rozmowy z przyjaciółmi, mniej czasu na uprzejmość wobecobcych, mniej czasu, żeby się zatrzymać i wąchać róże.Przygnębiające.Ostatnio wiele rzeczy go przygnębiało.Poprzedniego wieczoru oglądał w telewizji program o Wietnamie, w którym całkowiciepoważnie przedstawiano armię jako szlachetną organizację uczciwych mężczyzn, dzielniewypełniających swój patriotyczny obowiązek wbrew protestom obrzydliwej, rozkrzyczanejzgrai studentów ogłupionych narkotykami.Wyłączył telewizor, zanim program się skończył.34Jeśli coś go doprowadzało do szału, wprawiało w absolutną furię, to rewizjonistyczna wer-sja historii propagowana obecnie przez media, które przedstawiały lata sześćdziesiąte jakoanarchistyczną aberrację, dekadę szargania tradycyjnych amerykańskich wartości przezzbuntowanych, długowłosych, palących trawkę świrów.Jezu, czy ludzie w ogóle nie pamię-tają, jak wtedy było? Co się stało z narodową pamięcią krótkoterminową? Oczywiście istniałostrzejszy element - protest przeciwko amoralnemu samozadowoleniu establishmentu orazniemoralnej wojnie - ale istniała też dobroć, łagodność ducha, którą zagubiono w przekła-dzie, której nigdy nie uchwyciła telewizja, filmy ani gazety.Owszem, to był czas zamiesza-nia, ale ludzie byli wtedy otwarci, hojni, ufni i uczciwi, przepełnieni optymistyczną wielko-dusznością, która w świetle dzisiejszego pragmatyzmu wydaje się po staroświecku naiwna.Pokręcił głową.Nawet dzisiejsi hipisi, ich kontrkulturowe odpowiedniki, wydawali sięznacznie bardziej materialistyczni i oportunistyczni, mniej prawdziwi, bardziej pozujący,pretendenci do tronu, pseudobitnicy poprzebierani w czarne golfy przeszłości, pojmującytylko powierzchowne detale znacznie poważniejszego ruchu.Tak, czasy się zmieniły.Vic zdjął pudło ze stołu, postawił na podłodze i chciał już zgnieść boki, kiedy usłyszał ha-łas we frontowym pomieszczeniu, jakby ktoś obijał się o meble.Zmarszczył brwi.Co to znaczy? W sklepie nikogo nie ma.Znowu głuchy stuk.Vic wstał i wyszedł za kontuar.Natychmiast zobaczył, że frontowe drzwi nadal są za-mknięte na klucz, roleta w oknie opuszczona.Czyżby ktoś buszował w tylnych rzędach i nieusłyszał ani nie zauważył zamykania sklepu?Za rzędem szaf na ubrania po lewej stronie rozległy się kroki.- Hej ! - zawołał Vic.- Kto tam?Nie otrzymał odpowiedzi, ale kroki wycofały się od kontuaru.Przyszło mu do głowy, żektoś umyślnie schował się w kufrze albo w szafie i czekał, aż właściciel wyjdzie, żeby obra-bować sklep.Rozsądek radził mu wezwać policję, ale zamiast tego Vic wyszedł zza kontu-aru.- Kto tam? - zawołał ponownie.Z drugiego końca sklepu, z ciemnej alejki pomiędzy meblami, najdalej od okien, dobiegłkobiecy śpiew.Vic przystanął.Ciarki go przeszły.Ani głos, ani piosenka nie miały w sobienic groznego, ot, ludowa śpiewka w obcym języku, ale tak niestosowna w tych okoliczno-ściach, że sprawiała wręcz surrealistyczne wrażenie.- Już zamknięte - powiedział i natychmiast sobie uświadomił, jak nieskutecznie to za-brzmiało.Kobieta śpiewała dalej.35Z walącym sercem, powoli ruszył alejką w stronę zródła dzwięku.Powinienem wziąć ja-kąś broń, pomyślał, przynajmniej kij baseballowy.Potem skręcił za róg i było już za pózno.Kobieta, mniej więcej w jego wieku, miała na sobie długą, cienką szatę, przypominającądawne suknie ziemi.Najwyrazniej była pijana lub naćpana i nuciła pod nosem, chwiejąc siępośrodku alejki, z zamkniętymi oczami.Obok niej leżał na podłodze kijek długości mniejwięcej połowy kija od szczotki, zakończony czymś przypominającym małą szyszkę sosnową.Vic stał przez chwilę w milczeniu i przyglądał się kobiecie, zamiast zaanonsować swojąobecność.Kobieta była piękna.Miała długie, czarne włosy, spływające we wspaniałym nie-ładzie na plecy i ramiona.Nawet w słabym świetle widział gładkość jej idealnej cery, kla-syczne linie kształtnego nosa, pełne, zmysłowe wargi
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|