Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potem zniknęło ijednym gładkim, zadziwiająco płynnym ruchem dzieciakzeskoczył z Cathy i wypadł przez drzwi do kuchni.Cała scena rozegrała się w ciągu niecałych dziesięciusekund.Randy zniknął, zanim chwilę pózniej pojawił sięMontoya.Allan uklęknął obok Cathy.Przetaczała się po podłodze iwciąż krzyczała na cały głos.Krew kapała jej z twarzy iobwisłej piersi, złamane ramię opadło bezwładnie podnienaturalnym geometrycznym kątem.Chłopiec bawił sięnią, jak kot bawi się złowioną myszą, zanim ją zabije.Allan dziękował Bogu, że zjawił się na czas.Minutapózniej i.- On jest w garażu! - wrzasnęła Cathy.- Widziałam, jakpobiegł do garażu!Próbowała wskazać zdrową ręką drzwi do kuchni.Allanspojrzał przez kuchnię na czarny prostokąt otwartychdrzwi garażu po drugiej stronie małego, pustego patio.- Z tobą w porządku?- Aap go! - krzyknęła.Allan wstał.- Pilnuj jej! - polecił Montoi.Wskazał Katrinę, terazskuloną przy ścianie i pochlipującą.- Jej też pilnuj! Niepozwól jej uciec!ścianie i pochlipującą.- Jej też pilnuj! Nie pozwól jejuciec!Przebiegł przez kuchnie i pognał do garażu.Z dalekasłyszał następne syreny i żałował, że przez swojąkrótkowzroczność przyjechał tu sam.Owszem, spieszył się, ale przecież wiedział, na co się zanosi, więc powiniensię przygotować.Gdyby miał ze sobą chociaż trzechludzi, pewnie już zakuliby w kajdanki tego małegoskurwiela.Wpadł w drzwi garażu.I mało się nie zderzył z Jimmym Goldsteinem.Chłopiec, bez butów i koszuli, wisiał za nogi na linieprzywiązanej do belki stropowej.Nie ruszał się i Allan wpierwszej chwili pomyślał, że dziecko nie żyje.Twarz iklatkę piersiową miał opuchniętą, nabrzmiałą, pokrytąpęcherzami, skórę zaczerwienioną, sinoczarną.Wokółniego na podłodze garażu walało się z tuzin piłekfutbolowych, niektóre pobrudzone krwią.Allan szybko rozejrzał się po ciemnym garażu, ale niezobaczył ani śladu Randy'ego.Obok wielkich drzwi stałyjakieś pudła i trzy metalowe kubły na śmieci, za którymidzieciak mógł się schować, poza tym jednak garaż byłpusty.Wciąż ściskając pistolet, przygotowany na atak,kierując się policyjnym treningiem, Allan wyciągnął rękę,złapał Jimmy'egoza nadgarstek i poszukał pulsu.Puls bił zadziwiającomocno.Tętnica szyjna też pulsowała.Randywykorzystywał nieszczęsnego chłopca jako żywą tarczę,ale nie wyrządził mu poważnej krzywdy.Widocznie niechciał.Traktował Jimmy'ego jak zabawkę, rozrywkę.Z tyłu rozległ się odgłos biegnących stóp i Allan obróciłsię błyskawicznie, ale to był tylko Montoya.Towarzyszyłmu Dobrinin.- Sanitariusze już jadą.- Montoya urwał, kiedy zobaczyłJimmy'ego.- Jezu.- On żyje - powiedział Allan.- Puls ma równy, żadnychzłamanych kości, chyba nic mu się nie stało.Pomóżcie migo odciąć.- Kiwnął na Do-brinina.- Przeszukajcie całygaraż.Jeśli go nie znajdziecie, rozdzielcie się i szukajciena zewnątrz.Musicie go złapać. - Kogo?- Tego chłopca.Dobrinin z wyciągniętą bronią przysuwał się już dokubłów na śmieci.- Chłopca?- Randy'ego Westa.Naszego Szatana.- To dzieciak?Allan chwycił Jimmy'ego w pasie, a Montoya poluzowałwęzeł wokół kostek chłopca.- Nie mam czasu wyjaśniać, a ty i tak byś nie uwierzył.Pamiętaj tyl-ko, że ten dzieciak jest niebezpieczny.zdolny i gotowy użyć zabójczej siły.Właśnie zabiłczłowieka po drugiej stronie ulicy i zranił tych dwoje;musimy go szybko znalezć.Wciąż zbity z tropu, Dobrinin okrążył kubły na śmieci zbronią w pogotowiu.- Nic! - zawołał.Szybko zajrzał za stos pudeł.- Wszędzieczysto!- Cholera! Więc zwiał.Zbierz ekipę.- Co to jest? - zapytał Dobrinin po drugiej stronie garażu.- Co?- Jakiś metalowy gadżet.- Pózniej to obejrzysz! Teraz wyślij ludzi na zewnątrz!Allan stęknął, kiedy Jimmy osunął się na niego całymciężarem.Ostrożnie położył chłopca na podłodze.Jimmyleżał bez ruchu, z zamkniętymi oczami.Dobrinin wybiegł z garażu.- Sprowadzę sanitariuszy! - zawołał Montoya i pospieszyłza nim.Allan uklęknął obok Jimmy'ego i próbował goocucić.Z domu dobiegały wrzaski Cathy i niezrozumiała,ale znajoma litania rozkazówi odpowiedzi, oznaczająca automatyczne uruchomieniemachiny śledczej.Na zewnątrz zawodziły kolejne syreny,w tle narastał gwar zbierającego się tłumu.Po kilku chwilach otwarły się wielkie wrota garażu i weszło dwóch sanitariuszy w białych uniformach, niosącnosze oraz niezbędny sprzęt medyczny.Blizniaczeambulanse wjechały tyłem na podjazd.Wokół domuWestów oraz domu Cathy po drugiej stronie ulicyrozciągano już taśmę policyjną.Sześć radiowozówparkowało skośnie na jezdni, umundurowanifunkcjonariusze próbowali powstrzymywać szybkorosnący tłum.- Teraz my się nim zajmiemy - oświadczył jeden zsanitariuszy.Kucnął i wziął Jimmy'ego za przegub.Drugisanitariusz rozłożył nosze i ustawił po drugiej stroniechłopca.- Dzięki.- Allan wstał i kiwnął głową.- Próbowałem gocucić, ale się nie ocknął.Pierwszy sanitariusz uważnie obmacał spuchniętą,czerwonopurpuro-wą klatkę piersiową Jimmy'ego.- Chyba nic mu nie będzie.Pewnie doznał lekkiegowstrząśnienia mózgu, ale nie zapadł w śpiączkę ani nictakiego.Wyliże się.- Dzięki Bogu.Allan zostawił sanitariuszy i pospiesznie wrócił do domu.Cathy leżała już na noszach i przypinano ją pasami.Wydawała się znacznie spokojniejsza.Złamane ramięułożono jej na piersi, wciąż wykręcone pod kątem, naktóry samo patrzenie sprawiało ból.Allan zrozumiał, żepodano jej środek znieczulający.- Jak się czujesz? - zapytał.- Złapaliście go? - Mówiła powoli, trochę bełkotliwie.- Jeszcze nie.- Złapcie go! - Próbowała usiąść, ale opadła ciężko zpowrotem.Zamknęła oczy, otwarła z wysiłkiem.- Wsypialni - dodała.- Co?- Jezu! - rozległ się gdzieś w korytarzu głos Thomassona.-Allan! Chodz tu! Allan ujął zdrową rękę Cathy, uścisnął.- Nic ci nie będzie?Przytaknęła ze znużeniem i znowu zamknęła oczy.Szybko pocałował ją w czoło.- Zabierają cię do szpitala.Przyjadę tam, kiedy tylko tuskończę.- Mój ojciec - wymamrotała.- Zawiadom mojego ojca.- Tak.Dwaj sanitariusze podnieśli nosze.Allan pogładził Cathypo głowie i ruszył w głąb korytarza, skąd wynurzał sięwyraznie zdenerwowany Tho-masson; potem zmieniłzdanie, odwrócił się i pocałował ją lekko w usta.- Kocham cię - szepnął.Ale ona już odpłynęła i nie zareagowała.Sanitariuszewynieśli ją z domu.- Allan - powiedział Thomasson niskim, nienaturalniegłuchym głosem.-Nie wiem, co to jest, do cholery, alemusisz to zobaczyć.- Zaczekaj chwilę.- Podniósł rękę.- Montoya! - zawołał.Policjant w mundurze wystawił głowę zza rogu kuchni.- Gdzie jest pani West, ta kobieta, której ci kazałempilnować?- Siedzi tu.Nie odzywa się.- Odczytaj jej prawa i zapudłuj ją.- Za co?- Utrudnianie pracy policji, ukrywanie przestępcy, resztędopracujemy pózniej.- Grant! - wrzasnął Thomasson.Allan się obejrzał.- Co?- Chodz tu!Allan poszedł za drugim porucznikiem przez korytarz dosypialni.W pokoju pozbawionym mebli leżał nagimężczyzna, zakneblowany i przywiązany do słupkówmosiężnego łóżka.Spomiędzy nóg sterczał mu penis werekcji.Allan zatrzymał się w progu. - Co to jest, do cholery?- Ty mi powiedz.- Przyprowadz tę kobietę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript