[ Pobierz całość w formacie PDF ] . Czy to był pomysł Plutarcha? pyta Haymitch. Nie, mój mówi Coin. Wydaje się, że to zaspokoi potrzebę zemsty przy jaknajmniejszej utracie żyć.Możecie zacząć głosować. Nie! wybucha Peeta. Głosuję na nie, oczywiście! Nie możemy urządzićkolejnych Głodowych Igrzysk! Dlaczego nie? odparowuje Johanna. To wydaje mi się bardzo sprawiedliwe.Snow ma nawet wnuczkę.Głosuję na tak. Ja też mówi Enobaria, niemal beznamiętnie. Odpłaćmy im pięknym zanadobne. Dlatego walczyliśmy! Pamiętacie? Peeta patrzy na resztę z nas. Annie? Głosuję na nie razem z Peetą mówi. Finnick też by tak zrobił, gdyby tu był. Ale go tu nie ma, bo zabiły go zmiechy Snowa przypomina jej Johanna. Nie mówi Beetee. To by się mogło zle skończyć.Musimy przestać patrzećna siebie nawzajem jak na wrogów.W tej chwili jedność jest nam niezbędna doprzetrwania.Nie. To zostali jeszcze Katniss i Haymitch mówi Coin.Czy wtedy też tak było? Siedemdziesiąt pięć lat temu? Czy grupa ludzi usiadławokół stołu i zaczęła oddawać głosy w sprawie ustanowienia Głodowych Igrzysk? Czyktoś się wyłamał? Czy ktoś próbował wzbudzić w innych litość, zagłuszony żądaniamiśmierci dzieci z dystryktów? Zapach róży Snowa uderza mnie w nos, przedostaje się dogardła, ściskając je rozpaczą.Wszyscy ci ludzie, których kochałam, są martwi, a mydyskutujemy nad kolejnymi Głodowymi Igrzyskami, które mają zapobiec marnowaniużyć.Nic się nie zmieniło.Nic się nigdy nie zmieni.Dokładnie rozważam moje opcje, staram się wszystko przemyśleć.Ze wzrokiemutkwionym w róży mówię: Głosuję na tak& dla Prim. Haymitch, teraz wszystko zależy od ciebie mówi Coin.Rozzłoszczony Peeta tłumaczy Haymitchowi jak wielkiego bestialstwa może staćsię częścią, ale ja czuję, że Haymitch patrzy na mnie.To jest ten moment.Kiedy obojezdajemy sobie sprawę jak bardzo jesteśmy do siebie podobni i jak dobrze on mnierozumie. Jestem z Kosogłosem mówi. Wspaniale.Wniosek przechodzi mówi Coin. A teraz naprawdę musimy iśćegzekucję.Kiedy przechodzi obok mnie, podnoszę szklankę z różą. Dopilnuje pani, by Snow miał ją na sobie? Tuż powyżej serca?Coin uśmiecha się. Oczywiście.I dopilnuję, by dowiedział się o Igrzyskach. Dziękuję mówię.Ludzie wsypują się do pokoju, otaczają mnie.Ostatnie poprawki makijażu,instrukcje od Plutarcha, kiedy prowadzą mnie w stronę wejściowych drzwi do rezydencji.Główny Plac pęka w szwach, ludzie rozlewają się na otaczających go uliczkach.Innizajmują miejsca na zewnątrz.Strażnicy.Oficjele.Przywódcy rebelii.Zwycięzcy.Słyszęokrzyki wskazujące, że Coin pojawiła się na balkonie.Effie poklepuje mnie po ramieniu iwychodzę na chłodne zimowe powietrze.Idę na swoje miejsce, prowadzona przezogłuszający ryk tłumu.Jakby to było wyreżyserowane, obracam się tak, by było widaćmój profil, i czekam.Kiedy wyprowadzają Snowa za drzwi, widownia zaczyna wariować.Przywiązują mu ręce do słupa, co nie jest potrzebne.Nigdzie się nie wybiera.Nie madokąd.To nie przestrzenna scena przed Centrum Szkolenia, a ciasny taras przedrezydencją prezydenta.Nic dziwnego, że nikt nie kazał mi poćwiczyć.Jest dziesięćmetrów ode mnie. Czuję jak łuk drży w moich rękach.Sięgam za siebie i wyciągam strzałę.Zakładamją na cięciwę, celuję w różę, ale patrzę mu w twarz.Kaszle i krwawa ślina spływa mu pobrodzie.Oblizuje językiem wydatne usta.Próbuję znalezć w jego oczach najmniejszy śladczegokolwiek, strachu, skruchy, złości.Ale wyrażają to samo rozbawienie, którezakończyło naszą ostatnią rozmowę.Tak jakby znowu wypowiadał te same słowa: Och,moja droga panno Everdeen.Myślałem, że zgodziliśmy się nie okłamywać się nawzajem.Ma rację.Zgodziliśmy się.Unoszę łuk i strzałę.Zwalniam cięciwę.I prezydent Coin spada z balkonu naziemię.Martwa.27.Nastała głucha cisza, pośród której słyszałam tylko jeden dzwięk.Zmiech Snowa.Okropny bulgoczący rechot, któremu towarzyszyła erupcja spienionej krwi.Zauważyłamgo związanego, uchodziło z niego życie, zanim strażnicy zablokowali go przed moimwzrokiem.Gdy zaczęły dobiegać do mnie szare uniformy, zaczęłam zastanawiać się nad mojąnajbliższą przyszłością jako zabójcy nowego prezydenta Panem.Przesłuchanie,prawdopodobnie tortury, z pewnością publiczna egzekucja.Kolejne ostatecznepożegnanie garstki ludzi, którzy są mi bliscy.Perspektywa widoku mojej matki, którateraz zostanie całkowicie sama na świecie, przesądza sprawę.- Dobranoc. szepnęłam do łuku w mojej dłoni i poczułam jak tężeje.Podniosłamlewe ramię i skręciłam kark na tyle, by oderwać kapsułkę od mojego rękawa.Zamiasttego moje zęby zanurzyły się w mięsie.Odchyliłam głowę zmieszana i spojrzałam teraz woczy Peety, tylko one przykuły moje spojrzenie.Krew płynęła ze śladów ugryzienia najego dłoni, którą zasłonił mój uścisk nocy.- Pozwól mi odejść. warknęłam do niego, próbując wyrwać swoje ramię z jegouścisku.- Nie mogę. mówi.Kiedy mnie od niego odciągają, czuję, że wyrwano mi kieszonkę z rękawa, widzęciemno fioletową kapsułkę spadająca na ziemię, patrzę na ostatni prezent Cinny zdeptanybutami strażników.Zmieniłam się w dzikie zwierzę, kopiąc, drapiąc, gryząc, robiącwszystko, co pomogłoby mi się uwolnić z sieci rąk, kiedy nacierał na mnie tłum
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|