[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Przez chwilę pod wpływem skrajnej paniki nie umiał zmusić się do myślenia.Potem, jakby z oddali, dobiegł go głos taty mówiącego, że ma nigdy nie bawić sięna stovingtońskim wysypisku śmieci, bo czasami jacyś durnie wywożą tam sta-re lodówki i nie wyjmują drzwiczek, więc gdyby wszedł do środka, a drzwiczkiprzypadkiem by się zatrzasnęły, w żaden sposób nie mógłby się wydostać.Umarł-by w ciemnościach.(Nie chciałbyś, żeby ci się przytrafiło coś takiego, co, stary?)(Nie, tato.)A jednak się przytrafiło, kołatała mu w głowie szalona myśl, przytrafiło sięnaprawdę, jest w ciemnościach, zamknięty, i zimno tu jak w lodówce.I.Przerażenie zaparło mu dech, ścięło krew w żyłach.Tak.Tak.Coś tu było, cośstrasznego, co Panorama zachowała na taką właśnie okazję.Może wielki pająkzagrzebany pod tymi zeschłymi liśćmi albo szczur.albo może zwłoki jakiegośmałego dziecka zmarłego tutaj, na placu zabaw.Czy ktoś rzeczywiście tu umarł?Tak, chyba tak.Myślał o kobiecie w wannie.O krwi i mózgu na ścianie apar-tamentu prezydenckiego.O małym dziecku, które spadło z drabiny czy huśtawki255i z rozłupaną czaszką czołga się za nim po ciemku, uśmiechnięte, w poszukiwaniuostatniego towarzysza na tym swoim wieczystym placu zabaw.Za chwilę usłyszy,jak ono się zbliża.W drugim końcu betonowego pierścienia cicho zaszeleściły suche liście, jak-by coś ścigało go na czworakach.Lada moment zimna dłoń zaciśnie się na jegokostce.Na tę myśl ustąpił paraliż.Danny zaczął rozkopywać usypisko w wylocie tu-nelu i niczym pies odgrzebujący kość wyrzucał między nogami puszyste kłębyśniegu.Z góry przesączyło się niebieskie światło, ku któremu wzniósł się jak nu-rek wypływający z głębiny.Start sobie skórę na palcach o krawędz pierścienia.Jedna rakieta zahaczyła o drugą.Znieg przedostał się pod maskę narciarską i zakołnierz kurtki, Danny kopał i odgarniał zwały, a śnieg jakby próbował go zatrzy-mać, wessać z powrotem, wciągnąć w betonowy krąg, gdzie znajdowało się cośniewidocznego, szeleszczącego liśćmi, i tam uwięzić.Na zawsze.Wtem wydostał się na powierzchnię.Zwrócony do słońca, pełzł w puchu, od-dalał się od na wpół zasypanego pierścienia, sapiąc chrapliwie, z twarzą niemalkomicznie białą, bo przyprószoną śniegiem żywą maską przerażenia.Pokuś-tykał do drabinek, gdzie usiadł, żeby nabrać tchu i poprawić rakiety.Prostowałje i zaciągał rzemyki ze wzrokiem utkwionym w otwór betonowego kręgu.Cze-kał, bo chciał się przekonać, czy to coś wyjdzie na zewnątrz.Ponieważ nic niewyszło, po trzech, czterech minutach zaczął oddychać trochę wolniej.To coś niecierpiało światła słonecznego.Może, trzymane tam w środku, wychodziło tylkopo ciemku.albo kiedy oba końce walcowatego więzienia zatykał śnieg.(Ale teraz jestem bezpieczny, jestem bezpieczny, po prostu wrócę do domu,bo teraz jestem.)Coś miękko za nim pacnęło.Odwrócił się w stronę hotelu i popatrzył.Ale jeszcze zanim popatrzył,(Czy widzisz Indian na tym obrazku?)już wiedział, co zobaczy, bo wiedział, co tak miękko pacnęło.Z takim odgło-sem spada duży płat śniegu, kiedy ześliznie się z dachu hotelowego na ziemię.(Czy widzisz?.)Tak.Widział.Znieg spadł z wystrzyżonego w żywopłocie psa.Kiedy Dannyszedł w tę stronę, pies tworzył nieszkodliwy wzgórek przy placu zabaw.Terazsterczał odsłonięty, absurdalnie zielony na tle oślepiającej bieli.Siedział na tyl-nych łapach, jakby prosił o cukierek czy resztki jedzenia.Ale tym razem Danny nie zgłupieje, nie straci panowania nad sobą.Bo przy-najmniej nie tkwi uwięziony w jakiejś wstrętnej ciemnej norze.Przebywa na słoń-cu.A to tylko pies.Na dworze jest dość ciepło, pomyślał z nadzieją.Może pro-mienie słoneczne nadtopiły na psisku trochę śniegu, a reszta sama się zsunęła.Może tak właśnie się stało.(Nie podchodz tam.trzymaj się z daleka.)256Wiązania rakiet były naciągnięte najmocniej, jak potrafił.Wstał i obejrzał sięna betonowy pierścień, niemal zupełnie zanurzony w śniegu, a na widok końca,którym się wydostał, zamarło w nim serce.Okrągła ciemna plama, załamaniecienia wskazywało na wykopany przez niego otwór.W tej chwili, choć oślepionyblaskiem, coś tam chyba dostrzegł.Coś, co się poruszało.Rękę.Machającą rączkęstrasznie nieszczęśliwego dziecka, rączkę machającą błagalnie, tonącą.(Ratuj mnie, proszę, ratuj, jeśli nie możesz mnie uratować, to przynajmniejchodz się ze mną bawić.i zostań na zawsze, na zawsze.) Nie wyszeptał Danny ochryple.To słowo padło suche, bez upiększeń,z ust, w których nie pozostała ani kropla wilgoci.Czuł, że w głowie mu się mąci,że nie potrafi się skupić, podobnie jak wtedy, kiedy kobieta w pokoju.nie, lepiejo tym nie myśleć.Uczepił się rzeczywistości i trzymał z całej siły.Musi się stąd wydostać.Skon-centrować na tym.Być opanowany.Być jak tajny agent.Czy Patryk McGoohanmazałby się i siusiał w majtki jak dzidziuś?A tata?To go trochę uspokoiło.Za jego plecami znów miękko pacnął opadający śnieg.Danny się obejrzał;teraz spod śniegu wystawał łeb jednego z lwów.Lew warczał na niego i znajdowałsię bliżej, niż powinien, prawie przy furtce placu zabaw.W Dannym zaczynało wzbierać przerażenie, ale je stłumił.Jest tajnym agen-tem, więc na pewno ucieknie.Ruszył z powrotem tą samą okrężną drogą co jego ojciec w dniu, w którymspadł śnieg.Koncentrował się na właściwym operowaniu rakietami.Stawiaj sto-py powoli, płasko.Nie podnoś ich za wysoko, bo stracisz równowagę.Wykręcajnogi w kostce i strzepuj śnieg z plecionki.Tempo wydawało się tak powolne.Do-tarł na róg placu zabaw.Zaspy spiętrzyły się tu wysoko, toteż mógł przejść górą.Przełożył już jedną nogę przez płot i o mało nie upadł, bo drugą rakietą zaha-czył o słupek.Zachwiał się, zamachał ramionami, pomny na to, jak trudno wstać,kiedy się upadnie.Na prawo znów z cichym pacnięciem opadły płaty śniegu.Danny odwróciłsię i w odległości jakichś sześćdziesięciu kroków zobaczył dwa pozostałe lwy:uwolnione już od okrywającej je pierzyny, stały obok siebie.Zielone szpary oczuskierowały w jego stronę.Pies wykręcił łeb.(To się zdarza tylko wtedy, kiedy nie patrzysz.)O! Hej.Rakiety się skrzyżowały i runął twarzą w puch, na próżno wymachując rę-kami.Znowu nasypało mu się śniegu do kaptura, za kołnierz i do butów
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|