Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ostatecznie jednak odsunął ją na bok czubkiem buta.Nagle uświadomił sobie obecność dwóch mężczyzn, którzy stali oparci o drzwi wejściowe.Odwrócił się zaskoczony.– Czy to ten gość, Bella? – spytał jeden z nich, okryty aż do ramion mrokiem klatki schodowej.Z ciemnego kąta wyłoniła się Bella – rozkołysana masa ciała w poplamionym fartuchu i kapciach.Poczłapała w stronę Fentona i zaczęła mu się przyglądać, żując gumę.– Tak – oświadczyła.– To ten drań.Facet, który zadał pytanie, popatrzył na Fentona granitowymi oczami.Był o całą głowę niższy od niego, ale przysadzisty i potężny, z twarzą pokrytą bliznami oraz nosem osłabionym przez lewe i prawe sierpowe.Jego kompan, chudy osobnik, jakby zawieszony w brudnym, zbyt obszernym garniturze, stał nieco z tyłu.Skóra na jego twarzy, mająca chorobliwie żółtą barwę, była napięta na kościach policzkowych jak papier na skrzydłach samolotu do sklejania.Zaciągał się nerwowo papierosem, ściskając go między palcami prawej dłoni, i zerkał nerwowo na boki.– Obiło mi się o uszy, żeś nachodził Mary Lindsay, koleś – powiedział granitowooki z cichą groźbą w głosie.Fenton poczuł strach, wpełzający po jego kręgosłupie niczym sunący z wolna lodowiec.Przypomniał sobie niedawny „akt bezmyślnej przemocy”.Nie mógł znieść myśli o kolejnej dawce bólu.– Przyszedłem, żeby spotkać się z panią Lindsay, nie przeczę – stwierdził starannie wyważonym tonem, pozbawiając głos jakiejkolwiek modulacji, która mogłaby być poczytana za oznakę wrogości.– Ach tak – zauważył granitowooki, zbliżając się do niego powoli.– Słyszałeś, Ally? Przyszedł spotkać się z panią Lindsay.Powiedział to przesadnie śpiewnym akcentem warstw średnich.Żółtoskóry truposz wyjął szybko lewą dłoń z kieszeni kurtki i wykonując błyskawiczny ruch nadgarstkiem, błysnął otwartą brzytwą.– O co chodzi, na Boga? – spytał Fenton.Momentalnie zaschło mu w ustach.Granitowooki uśmiechnął się bez cienia humoru.– Kiedy, dranie, wreszcie zrozumiecie? – syknął przez zaciśnięte zęby.– Nie dostaniecie żadnej forsy.Mary Lindsay nie ma pieniędzy, kapujesz koleś? Żadnych pieniędzy! – Dźgnął Fentona palcem w pierś, podnosząc głos.– Po cholerę tu przyłazicie, dranie? Chcecie ją wykończyć, jak wykończyliście Jamie’go?Fenton wyczuł, że granitowooki zaczyna sam doprowadzać się do wściekłości, pociągając za sobą żółtoskórego.Nie było mowy o jakimkolwiek ostrzeżeniu.Pozostały mu jedynie sekundy.Gruba kobieta stała bezczynnie obok, żując gumę, jakby od niechcenia oglądała telewizję – za chwilę miała zmienić kanał.– Zaszła jakaś pomyłka – powiedział Fenton nieswoim głosem.– Tyś się pomylił – syknął granitowooki, kołysząc się na pakach stóp.Fenton napiął mięśnie brzucha, przygotowując się na nieunikniony, jak mu się zdawało, atak.Krępy osiłek mógł stanowić problem.Ten drugi trzymał wprawdzie w ręku brzytwę, ale to granitowooki był prawdziwym twardzielem i żeby go wyeliminować, trzeba byłoby więcej niż jednego ciosu.Fenton porzucił myśl o kopnięciu przeciwnika w krocze; granitowooki mógł się tego spodziewać, bo to ulubiony numer amatorów.Mógłby zadać cios w szyję.Gdyby trafił, mężczyzna niechybnie zwaliłby się na ziemię.Może udałoby się dołożyć mu jeszcze kilka kopniaków, żeby się za szybko nie podniósł.W ten sposób zyskałby na czasie i mógłby zająć się żółtoskórym.Wiedział, że nie mając na karku granitowookiego, poradzi sobie z tym drugim, bez względu na brzytwę; w gruncie rzeczy facet wyglądał tak mizernie, że wystarczyłoby jedno uderzenie i jego rachityczna postać rozpadłaby się niczym drewniana kukła.Fenton spojrzał przeciwnikowi w oczy i z ulgą dostrzegł w nich odcień niepewności, jakby mężczyzna uświadomił sobie nagle, że Fenton nie jest zupełnym laikiem, za jakiego go brał początkowo, i że też coś potrafi.Fenton wiedział, o czym myśli osiłek, i czerpał z tego faktu pociechę.Zgadza się – rozumował – długo mnie tu nie było, ale ja też znam tę grę.Nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale znam cię.znam cię, odkąd żyję.– Przestańcie! Przestańcie! – doleciał z góry kobiecy głos, ale ani Fenton, ani granitowooki nie podnieśli głowy.Patrzyli sobie prosto w oczy, nie chcąc stracić choćby odrobiny przewagi.– Zostaw go, Scobie! I ty też, Ally! On nie jest jednym z tych.To dziennikarz!Fenton podziękował w duchu opatrzności, że wzięła go w obronę, kiedy ujrzał, że granitowooki odwraca się i spogląda do góry.– Czy to prawda, koleś? Dziennikarz, hę? – spytał takim tonem, jakby nic wcześniej się nie zdarzyło i właśnie zostali sobie przedstawieni.Uśmiechnął się, ukazując rząd zepsutych zębów.– Piszesz o naszym Jimmy’m? Wystawiasz tych drani, co pożyczają forsę? W porządku.– Robię, co mogę – skłamał Fenton.– No dobra, nazywam się Scobie McGraw, a ten tutaj, to Ally Clegg – obaj na „g”.– Żółta twarz truposza pojaśniała.– Jak będziesz potrzebował pomocy, tylko szepnij słówko.Nie mogę w to uwierzyć – pomyślał Fenton – chyba chcą zobaczyć swoje nazwiska w gazecie.– Dzięki, będę o tym pamiętał – powiedział z półuśmiechem.– Fajnie – stwierdził granitowooki.– To twój motor, tam, na ulicy?Fenton skinął głową.– No dobra, lepiej będzie, jak od razu na niego wskoczysz! – postraszył Fentona na niby i zaraz zaśmiał się astmatycznie z własnego dowcipu, po czym popatrzył w stronę żółtoskórego i grubej kobiety, żeby mu zawtórowali.Fenton uśmiechnął się blado i ruszył w stronę hondy.– Jedną chwilę, koleś!Te słowa uderzyły Fentona w kark jak pociski.Obrócił się powoli.– Mówiłeś, że dla jakiej gazety pracujesz?– Dla Guardiana – odparł Fenton, podając pierwszy z brzegu tytuł, jaki mu przyszedł do głowy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript