Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dlatego też Kuziew nigdy nie nosił białego fartucha anistetoskopu, po którym koczujące codziennie w szpitalu rojowisko zwykłorozpoznawać swych bogów.Tak miało być jeszcze parę godzin.Pod główną bramą uwijała się już armia busów, furgonów i ciężarówek, kursujących w tę i we w tę międzyszpitalem a miastem.Kuziew przykazał kiedyś, że po dziewiątej nie wolnojuż zabrać ze szpitala nikogo - zamarudził, niech wraca do miastapiechotą.Było to właściwie jedyne, czego wymagał od kierowców.Opłatęza prawo do jeżdżenia na tej linii ograniczył do zupełnie symbolicznychgroszy, uznając, że bardziej mu się opłaci wierność i oddanie okolicy.Niepróbował też pobierać swojej części z tego, co inkasowali od chorych i ichrodzin lekarze czy pielęgniarki.Ci, którzy pracowali w tej części ZwiętegoMykoły, niczym w najniższym kręgu dantejskiego piekła, nie dostawalipieniędzy od Kostyszyna, musieli utrzymać się sami.Jeśli któryś zdołałsobie zaskarbić szczególne poważanie wśród klientów i zaczynał obnosićsię z bogactwem, mógł liczyć na zainteresowanie przełożonych i, zczasem, na awans do któregoś z lepszych oddziałów, gdzie kurowali siępacjenci przychodzący do szpitala z indywidualnego polecenia.Większość z tych ostatnich wyrażała się czasem pobłażliwie o filantropii" Profesora, który wielkodusznie tolerował bandyzasmradzającej mu klinikę, hałaśliwej biedoty.Kuziew nie zamierzałwyprowadzać ich z błędu.W istocie to nie wielcy goście, choćby nie wiemjak astronomiczne sumy oferowali i jakimi przysługami potrafili się od-wdzięczyć, ale właśnie ta biedota, wysupłująca tutaj oszczędności całegożycia, była dla Zwiętego Mykoły głównym zródłem dochodu.Wyszedłszy z budynku, jeszcze na schodach Kuziew uniósł do twarzytelefon i przywoławszy sekretarkę, kazał się łączyć z Wendzyłowiczem."Wendzyłowicz właśnie przechadzał się w tym czasie po wysypanymżużlem parkingu między Parachowką a Czarcim Wirażem.W wydłużonejkabinie białego szpitalnego furgonu siedziała tylko rudawa, krągłapielęgniarka o zadartym nosku, zwana Zlewką, oraz dobierający się doniej z braku lepszego zajęcia Wieniczka, zmiennik Perhata, któremu szefkazał rankiem znalezć sobie miejsce w jakimś innym wozie.Na dzwięk telefonu satelitarnego Zlewka wysmyknęła się zręcznie i usłyszawszy, ktochce rozmawiać z doktorem, czym prędzej pobiegła go przyprowadzić.Wendzyłowicz? Co tam się u was, hm, wyrabia? -mówił Kuziew, mijająckłaniającego się z szacunkiem strażnika, pilnującego zastrzeżonej częściszpitalnego parku.-Dzwoni mi tu z Kolonii jakiś histeryk, że się nie zatrzy-maliście na noc, że Perhat nie pilnuje planu i pyskuje.No, co tam jest?Wendzyłowicz nie stanął na wysokości zadania.Powinien być w każdejchwili gotów do udzielenia szefowi wyczerpujących wiadomości.Tymczasem, dukając, musiał w końcu przyznać, że nie orientuje się,dlaczego zatrzymali się tu, a nie gdzie indziej.Jego gorączkowe zapew-nienia, że dziewczynka czuje się doskonale i że wszystko jest w porządku,zostały przez Kuziewa ucięte gniewnym pytaniem:- Wendzyłowicz, czy ja wam muszę przypominać, dlaczego wy tamjesteście?- Nie, Borysie Fiodorowiczu - zapewnił lekarz, przeklinając się w duchu.- A ja wam i tak przypomnę.Wy tam, Wendzyłowicz, jesteście dlatego,że Profesor was, przez wzgląd na waszego ojca, wyciągnął z nędzy, wysłałna staż, przyuczył i w ogóle zrobił z was człowieka.Zainwestował w was,rozumiecie? Zaufał.I niech was Christos spasi kiedykolwiek go zawieść, bobez niego jesteście chodzące gówno i jeszcze mniej, poniał? Ja mamcodziennie na wasze miejsce trzydziestu takich!- Borysie Fio.- Dobrze, dość - burknął Kuziew i rozłączył się.Chwile potem wchodziłdo swego gabinetu.Usiadł za biurkiem, lekkim i funkcjonalnym, bezbaterii telefonów, nie przypominającym w niczym mahoniowegolotniskowca z głównego budynku, i przez dłuższą chwilę zastanawiał się,wciąż nie opuszczając zaciśniętej w ręku słuchawki.Problem polegał na tym, że zupełnie nie wiedział, co właściwie mu sięnie podoba.Telefon z biura fundacji w Kolonu na pewno nie był powodemdo niepokoju.Perhat nie trzymał się planu? Tutaj trzymanie się planów niebyło ani cnotą, ani dowodem mądrości.Tylko jakiś-durny szwab, któryprzez całe życie nie wychylił nosa poza strefy ochronne luksusowych hoteli, mógł w tym widzieć coś dziwnego.Na drodze panował spokój,ostatnie spory między drużstwami uspokoiło porozumienie sprzed trzechmiesięcy i nie odżyją, dopóki nie stanie się coś, co by radykalnie zmieniłoukład sił.Jutro pod wieczór szpitalna ciężarówka dojedzie do Kijowa, tambędzie już na dziewczynkę czekał samolot Harta.Co właściwie może sięprzydarzyć? Skąd ten dziwny, męczący niepokój?Rzecz w tym, że Kuziew nauczył się nie lekceważyć swoichpodświadomych niepokojów.Gdyby nie to, już dawno by nie żył.To ta cholerna telewizja, myślał, przypominając sobie, po co tutajprzyszedł.Z jednej strony wiedział, że to się szpitalowi przyda, żezaowocuje konkretnymi, dodatkowymi pieniędzmi.Z drugiej, choć zgadzałsię ze wszystkimi argumentami, jakimi go przekonywano, i nie mógł niczarzucić ich logice, instynkt starego lisa burzył się przeciwko rozgłosowi.Przez całe życie uważał, że sprawy trzeba załatwiać dyskretnie - imwiększa wartość kontraktu, tym mniej osób powinno o nim wiedzieć.Niemogło być inaczej, tylko właśnie wplątanie w tę całą sprawę telewizjidrażniło jego podświadomość.Kazał sekretarce wrzucić DCI 6 na monitor w jego gabinecie i zanim sięzacznie transmisja, połączyć go z Kijowem, ze Stawyszynem.Stawyszyna nie było, a jego ludzie nie mieli żadnych istotnychwiadomości.Droga pusta jak rzadko, z przeciw.ka tylko parę większychkonwojów, których wymijanie może przyblokować Perhata na dłużej naCzarcim Wirażu.W większości sami starzy znajomi, z obcych sporytransport ze sprzętem elektronicznym z Krasnodaru sprawdzali ich już,wszystko potwierdzone [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript