[ Pobierz całość w formacie PDF ] .W tym momencie usłyszałem śmiech.Obok jednej ze studni pojawił się nagle obraz.Czyjeś ręce chwyciłyróŜową kurteczkę.Cichy śmiech umilkł.Był to przebłysk refleksji, którazmusza do zmruŜenia oczu, nastawienia uszu.Skoncentrowałem się,oczekując, Ŝe jeszcze coś zobaczę.Nic.JuŜ zamierzałem odejść, kiedyznowu przed moimi oczyma pojawił się obraz.Ręce popychają kurtkę.Głuchy dźwięk.Tarcie materiału o kamienie.Krzyk ginący w otchłani.Upadłem w jeŜyny.To miejsce nie było pozbawione grozy.Śmierćodcisnęła tu swoje piętno.Podniosłem się, usiłując raz jeszcze przywołać te obrazy.KaŜda próbajeszcze bardziej je oddalała, tak jak po przebudzeniu sen zaciera się tymbardziej, im bardziej wysilamy pamięć.Przedarłem się między kłującymi gałęziami.Ziemia uginała się podmoimi stopami.Był juŜ czas, Ŝeby przekroczyć granicę.38Na stojaku przed wejściem do restauracji moŜna było przeczytać:„Kapusta kwaszona — dwadzieścia franków, piwo w dowolnej ilości!".Pchnąłem drzwiczki jak w saloonie.Ferma Zidder.Restauracja, cała wdrewnie, przywodziła na myśl ładownię statku.Ten sam półmrok, ta samawilgoć.Z odorem piwa mieszał się201smród tytoniu i nieświeŜej kiszonej kapusty.Sala była pusta.Na stołachwidniały jeszcze ślady po skończonym posiłku.Sąsiad Richarda Moraza powiedział mi, Ŝe co sobotę zwykł on jadaćlunch w tej bawarskiej restauracji.Była juŜ siedemnasta trzydzieści.Przyjechałem za późno.Jednak przy barze siedział samotnie, czytając gazetę potęŜnymęŜczyzna w kombinezonie w drobne prąŜki.Prawdziwa góra mięsa.Chopard wspominał w swoim artykule o „kolosie waŜącym ponad stokilogramów".MoŜe to mój zegarmistrz.Pochylony nad gazetą, z pióremw ręku, okularach na nosie, z kuflem pieniącego się piwa.Miał sygnetyprawie na kaŜdym palcu.Usiadłem kilka taboretów dalej i przyjrzałem mu się.Rysy twarzy miałtwarde, a wzrok jeszcze bardziej.Byłem juŜ całkowicie pewien, Ŝe toMoraz.Zgadzałem się takŜe z Chopardem, Ŝe kiedy się na niego patrzyło,nabierało się pewności — „winien".Zamówiłem kawę.PotęŜny męŜczyzna zapytał barmana, nie odrywającoczu od gazety:— Małe, czarne.Sześć liter.— Kawa?— Sześć liter.— Espresso?— Zostawmy to.Gdy barman podsunął w moim kierunku filiŜankę z kawą,powiedziałem:— Pigmej.Olbrzym rzucił na mnie okiem sponad okularów.Opuścił wzrok iznowu zaanonsował:— Kierowanie sobą.Dziesięć liter.Barman za kontuarem zaryzykował:— Alfa Romeo?— Świadomość — szepnąłem.Popatrzył na mnie dłuŜej i powiedział:— Nieuprawiane.Pięć liter.— Ugory.W okresie, kiedy uciekłem od ludzi, spędzałem wiele godzin narozwiązywaniu krzyŜówek.Znałem na pamięć definicje oparte na grzesłów i ich znaczeniu.Rozwiązujący krzyŜówkę facet krzywo sięuśmie— chnM ąi łs :t rz z pana, co?— Łapacz złodziei.Osiem liter.202Milczał wyczekująco.PołoŜyłem moją legitymację na kontuarze.— Gliniarz.— To miało być dowcipne, co?— Sam pan osądzi.Czy pan Richard Moraz?— Jesteśmy w Szwajcarii.Wiesz, gdzie moŜesz wetknąć sobie tęlegitymację?Schowałem dokument i zaofiarowałem mu najpiękniejszy z moichuśmiechów.— Zastanowię się nad tym.A tymczasem proszę odpowiedziećna kilka pytań, dobrze?Moraz opróŜnił kufel, po czym zdjął okulary i wsunął je do górnejkieszeni kombinezonu na piersi.— Czego chcesz?— Prowadzę dochodzenie w sprawie morderstwa Sylvie Simonis.— Bardzo oryginalne.— Sądzę, Ŝe to morderstwo jest powiązane z zabójstwem Manon.— Jeszcze bardziej oryginalne.— No właśnie, przyjechałem, Ŝeby się z panem spotkać.— Stary, Ŝyjesz w innym świecie.Zegarmistrz zwrócił się do barmana, który pucował ekspres do kawy.— Daj mi jeszcze jedno piwo.Jak słucham takich głupot, chcemi się bardziej pić.Udałem, Ŝe nie słyszę tej zniewagi.JuŜ go rozgryzłem: mocny w gębie,agresywny, ale nie taki zły, jak moŜna byłoby się spodziewać po jegogrubiańskim zachowaniu.— Po czternastu latach znowu zawracają mi tym głowę — powiedziałjakby trochę speszony.— Chyba wiesz, na czym oparto oskarŜenie? Nicw nim nie trzymało się kupy.NajcięŜsze działo, jakie wytyczono przeciwmnie, to ten gadŜet, urządzenie do zmieniania głosu produkowane wfabryce, gdzie pracowała moja Ŝona.— Znam sprawę.— I nie śmieszy cię to?— Owszem.— Tym zabawniejsze, Ŝe byliśmy wtedy w trakcie procesurozwodowego.Z moją dziwką porozumiewałem się tylko drogąkorespondencyjną.Nieźle jak na wspólników, co?203Podniósł kufel i wypił połowę.Kiedy odstawił kufel, na jego brodziezostały smugi piany.Otarł je rękawem i dodał:— To wszystko to zawracanie głowy.Spojrzałem na jego dłonie, na sygnety.Na jednym był wizerunekgwiazdy w bizantyjskim ornamencie.Drugi zdobiły spirale i arabeski.Ornament kolejnego przypominał obręcz więźnia.Jakiś głos ponownie mipodszepnął: „winny".To był głos Choparda z jego teorią trzydziestuproce—nt.Pan juŜ miał do czynienia z wymiarem sprawiedliwości.— Za uwodzenie nieletniej? Człowieku, to ja powinienem był wnieśćskargę.Za molestowanie seksualne!Napił się piwa zadowolony ze swego poczucia humoru.Zapaliłempapierosa.— Nie ma pan alibi.— A co moŜna robić o godzinie siedemnastej trzydzieści? Człowiek otej porze wraca do domu.Dla was, glin, trzeba by zawsze organizowaćprzyjęcie w godzinie przestępstwa.śeby ze sto osób mogło wamdostarczyć alibi jak na talerzu.Wypił do końca piwo i odstawił kufel.— Im dłuŜej ci się przyglądam — powiedział — coraz bardziej jestemprzekonany, Ŝe nie znasz moich akt.Nie wyglądasz na zaznajomionego zesprawą, chłopie.Zastanawiam się, czy ty w ogóle masz upowaŜnienie doprowadzenia dochodzenia.Nawet po stronie francuskiej.— Pan miał motyw.Roześmiał się.Wyglądało na to, Ŝe moje pytania go bawiły.A moŜerozweseliło go piwo?— To najlepsze w tej całej historii.Miałbym zabić córkę Sylvie zzazdrości zawodowej? — Wyciągnął grubą dłoń.— Spójrz, stary, na tołapsko.Jest zdolne dokonać róŜnych cudów.Sylvie miała złotą rękę, toprawda.Ja takŜe, moŜesz zapytać kolegów.Poza tym w końcu zrobiłemdyplom.To wszystko to stek idiotyzmów.— Mógł pan dzwonić do Sylvie przez wiele miesięcy po to tylko,Ŝeby ją denerwować.— Co ty moŜesz wiedzieć o tej sprawie.Gdybyś był lepiejpoinformowany, wiedziałbyś, Ŝe zabójca przyszedł do szpitala, Ŝebyzadzwonić do Sylvie.Dzwonił z kabiny telefonicznej kilka metrów od jejsali.Nie znałem tego szczegółu.204— Skorzystał z kabiny telefonicznej w szpitalnym holu.WyobraŜaszsobie mnie w środku czegoś takiego? — Poklepał się po brzuchu.— Otomoje alibi!— MoŜe było was kilku.Zegarmistrz zerwał się z taboretu.Stanął przede mną.Był niŜszy niŜ ja,ale musiał waŜyć ze sto pięćdziesiąt kilo.— ZjeŜdŜaj stąd, i to juŜ.Jesteś w moim kraju.Nie masz tu Ŝadnychpraw i mogę ci przyłoŜyć w gębę.— Złota rączka, co?Przycisnąłem jego prawą rękę do kontuaru i zgasiłem camela najednym z jego sygnetów.Chciał się wyrwać, ale nie zwolniłem uścisku.— Nazywam się Mathieu Durey — powiedziałem.— Wydziałzabójstw z ParyŜa.MoŜesz to sprawdzić.Całe to pomieszczenie moŜna bywytapetować nakazami aresztowania, do których doprowadziłem.I nieosiągnąłem tego, przestrzegając reguł.Facet dyszał jak pudel.— Czuję, Ŝe tkwisz w tym gównie, grubasie.AŜ po uszy
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|