[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Kiedy już zeszli, podzielili się na trzy grupy i ruszyli każdy w swoją stronę,a Skana zaskoczyło, jak szybko las wchłonął dwie pozostałe grupy.W przecią-gu kilku chwil nie słyszał już niczego prócz deszczu, pogwizdywań, okrzykówi świergotu ptaków w koronach drzew.Każdy dzień był podobny do poprzedniego; tylko prowadzący wiedział napewno, że nie kręcili się w kółko.Pióra Skana wysychały tylko wtedy, gdy kładłsię spać; gdy wysuwał dziób z namiotu dzielonego z %7łurawiem i drugim magiem,natychmiast przemakał.Albo mgła zbierała się na jego piórach i przenikała je,albo zlewał go deszcz.A teraz był przemoczony na wylot.A poza tym miał depresję, chociaż miałby ją nawet wtedy, gdyby świeciłosłońce.Czy możemy mieć nadzieję, że znajdziemy jakiś ślad? pytał samego siebie,gapiąc się na nieskończone morze liści i szeregi pni pokrytych bluszczem albo za-słoniętych krzewami.Nie było śladu ścieżek zwierzęcych, a co się zaś tyczy zwie-rząt: cóż, polował rankiem, kiedy jeszcze mógł latać i chwytać jakieś stworzenia.Mogą być tuż obok nas, a my o tym nie wiemy!Ten las był nie tylko klaustrofo-biczny, ale też denerwująco wszechogarniający.Jeden z wojowników przysięgał,że widział, jak krzewy rosną, a Skan mu wierzył.Ile czasu zajmie, zanim krzewy i liany pokryją miejsce katastrofy? Kilka dni?Tydzień? Dzieci zaginęły tydzień temu, może wcześniej; stracił poczucie czasu.161A mogły spaść trzy albo cztery dni wcześniej.Ponure myśli; tak ponure jakotoczenie.A jednak nie zamierzał się poddać; dopóki istniała najmniejsza szansaodnalezienia dzieci, nie zamierzał się poddać.Musiał wiedzieć, co się z nimi stało.Najgorsza była niepewność.%7łuraw wyglądał tak, jak Skan się czuł.Kestra chern był przez cały czas po-nurą, milczącą, przemoczoną i ubłoconą kupką nieszczęścia.Odzywał się, kiedyktoś do niego zagadał; bez proszenia opatrywał drobne skaleczenia, ale ograniczałsię do pomocy fizycznej, co było do niego niepodobne.Rozbijał namioty i doglą-dał ognia, ale myślami był gdzie indziej.Gdzieś tam, w lesie, i Skan zastanawiałsię, czy %7łuraw próbował użyć swych zdolności empatycznych jako innego rodzajukompasu, koncentrując się na znalezieniu bólu i strachu gdzieś miedzy drzewami.Więzy krwi z córką uwrażliwiały go na jej cierpienie.Jeśli żyła, mógł ją znalezć,gdyby zawiodły metody konwencjonalne.Ma moc; nigdy nie używał jej w ten sposób, ale to nie znaczy, że nie poskutkuje.Skan żałował, że nie posiadał podobnych zdolności.W takim stanie służył jedynieza zwierzę pociągowe i niewiele pomagał.Nie umiał tropić, nie mógł używaćmagii, nie wyczerpując się, a poza tym jego talenty ograniczały się do latania.A mógł fruwać tylko wcześnie rano.Regin, dowódca grupy, podniósł dłoń, wstrzymując ich po raz kolejny tegodnia.Nie było żadnych powodów dla takiego zachowania, które zaczynało mę-czyć Skana.Dlaczego zatrzymywać się i sterczeć na deszczu bez powodu? Imwięcej przejdą, tym większe mają szansę na odnalezienie czegoś.Przesunął sięi poczłapał do przemoczonego Srebrzystego, któremu Judeth powierzyła dowódz-two. Regin, a na co my właściwie czekamy? zapytał jadowicie.Na szczę-ście mężczyzna puścił sarkastyczne pytanie mimo uszu i odpowiedział, wskazującw górę.Skan podniósł głowę, aby dostrzec Berna, zwiadowcę, zjeżdżającego popniu tak szybko, że gryf jęknął. Bern szuka wyrw w drzewach odparł Regin, gdy Bern machnął i ru-szył przed siebie. Zakładamy, że spadając, kosz wybił dziurę; dziura ciągletam będzie.Włazi na wysokie drzewo i rozgląda się wokół, szukając świeżychwyrw.Możesz mi nie uwierzyć, ale jeśli w koronie jest dziura, wpada przez niąwięcej światła, co widać, jeśli się wespniesz odpowiednio wysoko.Na to właśnieczekamy.Bern pojawił się chwilę pózniej, potrząsając głową.Skan nie musiał znać sy-gnałów Srebrzystych aby odczytać ten: żadnych dziur.Odbyli krótką naradę zezwiadowcą, który ruszył do lasu.Reszta podążyła za nim.Jak na razie nie było znaków, że coś ich śledziło lub obserwowało, ani żadnychataków.Skan zaczynał podejrzewać, że naleganie Judeth, aby brali pod uwagę ist-nienie wrogiej istoty, było zwykłą histerią.Jedynymi mieszkańcami tego obszarubyły dzikie zwierzęta; to, co wyciągało stąd energię magiczną, musiało być wy-162brykiem natury.Może dzieci dostały się w jego zasięg.Skan wycofał się na miejsce obok Bursztynowego %7łurawia, czując się niecolepiej, bo wiedział, że nie działają na oślep.%7łuraw nadal był przybity, ale ożywił się nieco, gdy Skan wyjaśnił mu, coplanowali dowódcy. Miewano już gorsze pomysły rzekł z namysłem, odsuwając z oczu prze-moczone włosy. Nie mam wzroku gryfa, ale lepszy taki niż żaden.Prowadzący znów się zatrzymał.Skan spróbował przebić wzrokiem zasłonędeszczu, ale nie udało mu się to.Nawet jego doskonały wzrok nie potrafił wypa-trzyć zwiadowcy. Nie mam pojęcia, jak Bemowi udaje się wspinać przy takiej pogodzie, i tow takim tempie. Skan zrobił kilka kroków i przykucnął przy kępie bluszczu, alewidok wcale się nie polepszył. Musi być zręczny jak jedno z tych włochatychstworzeń, które Shalaman trzyma w swoim pałacu.O ile mi wiadomo, pochodząwłaśnie stąd.%7łuraw obojętnie wzruszył ramionami. Ja. Tutaj!Skan spojrzał w górę i dojrzał figurkę, machającą gwałtownie ramionami.Sta-ła na konarze, przytrzymując się pnia jedną ręką.Drugą pokazywała kierunek. Tutaj! wrzasnęła. Zwieża dziura, tędy!Zwieża dziura? Wszyscy pomyśleli o tym samym, ale Srebrzyści zareagowaliszybciej niż Skan i %7łuraw.Rzucili się biegiem przez krzaki, zostawiając spóznionądwójkę w tyle.Serce Skana waliło, bynajmniej nie z wysiłku.Pragnął pędzić na przedziei pewnie by tak zrobił, gdyby nie fakt, że ledwie dotrzymywał Srebrzystym kroku.Ku jego zawstydzeniu, w chwili, kiedy coś go podejrzanie zakłuło w boku, Bernprzeskoczył krzak za nimi, wyprzedził ich i objął prowadzenie.Efekciarz
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|