[ Pobierz całość w formacie PDF ] .— Nie rozumiem.Myślałem, że wszystkimi korzeniami głęboko tkwiłeś w pracy organizacji, że tym właśnie żyłeś.Potrząsnął głową.— Zawsze miałem wątpliwości co do swojej kandydatury na członka Talamaski.Wspominałem, jak spędziłem młodość w Indiach.Mogłem tak żyć.Nie jestem uczonym w sensie kontynentalnym, nigdy nie byłem.Pomimo to przypominam Fausta ze sztuki.Doszedłem niemal sędziwego wieku i nie poznałem sekretów wszechświata.Wcale nie.Gdy byłem młody, sądziłem inaczej.Po raz pierwszy miałem.wizję.Poznałem czarownicę, usłyszałem głos duszy, wyzwałem ją i zmusiłem do spełnienia mych rozkazów.Myślałem, że tak było! Myliłem się jednak.To sprawy przyziemne.doczesne tajemnice, których nigdy nie rozwiążę w żaden sposób.Urwał, jakby chciał powiedzieć coś jeszcze, coś szczególnego.Jednak potem po prostu uniósł kielich i pił prawie automatycznie, tym razem bez krzywienia się, jak w przypadku pierwszego drinka.Spojrzał na szkło i ponownie napełnił je alkoholem z karafki.Nienawidziłem niemożności odczytania jego myśli, tego, że nie potrafiłem wychwycić najlżejszej emanacji uczuć z podtekstu słów.— Wiesz, dlaczego zostałem członkiem Talamaski? — zapytał.— Nie miałem nic wspólnego z nauką.Nigdy nie myślałem, że zostanę przykuty do Domu-Matki, że będę brnął przez dokumenty, wpisując dane do komputera i wysyłając faksy na cały świat.Nic podobnego.Wszystko zaczęło się od kolejnej wyprawy, nowego wyzwania, podróży do odległej Brazylii.To tam odkryłem okultyzm, w małych, krętych uliczkach starego Rio.Był ekscytujący, niebezpieczny jak wcześniejsze polowania na tygrysy.Właśnie niebezpieczeństwo mnie najbardziej pociągało.Nie wiem, jak to się stało, że tak się od niego oddaliłem.Nie odpowiedziałem, ale stało się dla mnie jasne, że niebezpieczeństwo czai się w znajomości ze mną.Musiał je lubić.Sądziłem wcześniej, iż cechuje go naiwność uczonego, ale teraz zmieniłem zdanie.— Tak — powiedział nagle, a oczy rozszerzyły się w miarę wypływania na twarz uśmiechu.— Dokładnie.Chociaż szczerze mówiąc, nie wierzę, że mógłbyś mnie skrzywdzić.— Nie oszukuj się — odpowiedziałem gwałtownie.— Popełniasz stary grzech.Wierzysz w to, co widzisz.A ja nie jestem tym, co widzisz.— Jak to?— Ach, daj spokój.Wyglądam jak anioł, lecz w rzeczywistości tkwi we mnie jedynie zło.Odwieczne prawa natury rządzą istotami mi podobnymi.Jesteśmy piękni jak wąż diamentowy czy prążkowany tygrys, ale zabijamy bezlitośnie.Nie pozwól zwieść się oczom.Nie chcę się jednak z tobą kłócić.Opowiedz tę historię.Co wydarzyło się w Rio? Bardzo chcę wiedzieć.Kiedy mówiłem te słowa, ogarnął mnie pewien smutek.Chciałem rzec: jeżeli nie mogę mieć cię za kompana-wampira, pozwól przyjaźnić mi się ze sobą jako śmiertelnikiem.Współprzebywanie z Davidem podniecało mnie, miękko i namacalnie.— W porządku — oznajmił — wyraziłeś swoją opinię i teraz ją znam.Zbliżając się do ciebie lata temu w audytorium, gdzie śpiewałeś, widząc cię po raz pierwszy, gdy przyszedłeś do mnie, czułem pociągające niebezpieczeństwo.A ty kusiłeś swoją ofertą.To również było niebezpieczne.Obaj wiemy, że jestem jedynie człowiekiem.Szczęśliwy odchyliłem się w tył na krześle, podkurczyłem nogę i zagłębiłem obcas w skórzane siedzenie.— Lubię, gdy ludzie się mnie trochę boją — skomentowałem, wzruszając ramionami.— Ale mów wreszcie, co wydarzyło się w Rio.— Zetknąłem się twarzą w twarz z religią dusz — oznajmił David.— Candomble.Znasz to słowo?Ponownie wzruszyłem ramionami.— Słyszałem je raz czy dwa — odparłem.— Wybiorę się kiedyś do Ameryki Południowej, może wkrótce.— Pomyślałem o tempie życia wielkich miast, deszczowych lasach i Amazonce.Tak, miałem ochotę na podobną przygodę, a rozpacz, która zawiodła mnie na Gobi, odeszła w zapomnienie.Cieszyłem się, że wciąż żyję i w duchu nie wstydziłem się tego.— Och, gdybym mógł ponownie zobaczyć Rio — rzekł David cicho, bardziej do siebie niż do mnie.— Oczywiście nie jest już tym, czym było.To świat drapaczy chmur i wielkich, luksusowych hoteli.A jednak strasznie chciałbym znów ujrzeć pokręconą linię brzegu, góry Sugar Loaf i statuę Chrystusa na szczycie Corcovado.Nie wierzę, że na świecie jest ciekawszy fragment lądu.Dlaczego przeżyłem tak wiele lat z dala od Rio?— Nie możesz pojechać? — zapytałem.Nagle wyczułem w nim silną warstwę ochronną.— Z pewnością ta banda mnichów w Londynie nie może powstrzymać cię od wyjazdu.Poza tym jesteś szefem.Roześmiał się w dżentelmeński sposób.— Nie zatrzymaliby mnie — potwierdził.— Chodzi o to, czy mam jeszcze wystarczającą wytrzymałość zarówno umysłową, jak i fizyczną.Jednak to teraz bez znaczenia.Chciałem ci powiedzieć, co się stało.A może ma znaczenie.Nie wiem.— Czy dysponowałbyś środkami na wyjazd do Brazylii?— Och, tak, to nigdy nie stanowiło problemu.Ojciec miał żyłkę do zarabiania pieniędzy.W konsekwencji pozwoliło mi to nie zawracać sobie nimi głowy.— Gdybyś nie miał funduszy, dałbym ci je.Posłał mi jeden z najserdeczniejszych, najbardziej tolerancyjnych uśmiechów.— Jestem stary — powiedział — samotny i głupi w sensie, w jakim musi być każdy człowiek dysponujący wiedzą.Jednak, dzięki niebiosom, nigdy nie należałem do ludzi ubogich.— Co zatem wydarzyło się w Brazylii? Jaki był początek owej przygody?Wyrzucił z siebie parę słów, lecz szybko umilkł.— Naprawdę chcesz pozostać i wysłuchać, co mam do powiedzenia?— Tak — odparłem natychmiast.— Proszę.— Uświadomiłem sobie, że niczego bardziej nie pragnę.Nie miałem w sercu ani innego planu, ani ambicji, ani myśli o czymkolwiek poza byciem z nim.Prostota sytuacji jakoś mnie oszołomiła.Nadal jednak ociągał się z rozpoczęciem zwierzeń.Następnie zaszła w nim subtelna zmiana, rodzaj odprężenia, może ustępliwości.W końcu zaczął.— Było to po drugiej wojnie światowej — rzekł.— Indie mojego dzieciństwa odeszły.A poza tym pragnąłem odwiedzić nowe miejsca.Wyruszyłem z przyjaciółmi na ekspedycję łowiecką do dżungli nad Amazonką.Opanowała mnie obsesja zgłębiania dzikiej Amazonii.Tropiliśmy wielkiego jaguara.— Wskazał gestem nakrapianą skórę, której nie zauważyłem wcześniej, udrapowaną na stojaku w kącie pokoju.— Strasznie chciałem dopaść tego kota.— Wygląda na to, że ci się udało.— Nie tak od razu — rzekł z krótkim, ironicznym śmiechem.— Zdecydowaliśmy poprzedzić naszą wyprawę luksusowymi wakacjami w Rio, parę tygodni na plaży Copacabana i w starych, kolonialnych miastach — klasztory, kościoły i tym podobne.Musisz zrozumieć, że centrum miasta wyglądało wtedy inaczej, mrowisko małych, wąskich uliczek i wspaniała, stara architektura! Jakże tego pożądałem, czystego, lecz jakże obcego piękna, które powoduje, że my Anglicy wyruszamy do tropików.Uciekamy od własności oraz tradycji i zanurzamy się w jakiejś dzikiej kulturze, nie dającej się ani oswoić, ani do końca zrozumieć.Kiedy mówił, zmieniała się cała jego postawa; stawał się jeszcze bardziej energiczny i ożywiony, oczy jaśniały, a słowa z szorstkim brytyjskim akcentem, który uwielbiałem, płynęły coraz szybciej
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|