[ Pobierz całość w formacie PDF ] .W zbiorniku powietrza panuje o wiele większe ciśnienie niż w silniczku odrzutowym.Z drugiej strony, posiadałem dziesięć silniczków, za pomocą których mogłem wytracić prędkość nadaną mi przez rozproszony wybuch.Z trzeciej strony, rozpocząłem występ z silniczkami prawie bez paliwa.Chociaż doszedłem do wniosku, że jestem już martwy, robiłem co mogłem, by się uratować; ustawiłem silniczki rakietowe w rząd daleko od środka mej masy i odpaliłem.Lewa stopa - przedni i tylny.Prawa stopa - to samo.Silniczek na brzuchu.Plecy zaczęły jęczeć, potem krzyczeć, potem wyć w męczarniach; nie był to zlokalizowany, przeszywający ból, ale ból ogólny.Nie potrafiłem wywnioskować czy to objaw zły, czy dobry.Silniczek na plecach - zaciskałem zęby, żeby nie skowyczeć.Lewa ręka - przedni i tylny.“Oszczędzić trochę".Zarezerwowałem parę z prawej ręki na małe manewry korekcyjne i rozejrzałem się by stwierdzić, co zdziałałem.Ośle Drabinki wciąż malały, chociaż już mniej gwałtownie.Byłem teraz niemal w pełni świadomy i czułem, że mój mózg przystąpił do odrabiania zaległości.Głosy w słuchawkach zaczęły wreszcie nabierać sensu.Pierwszy, który zidentyfikowałem, należał oczywiście do Norrey - ale ona nic nie mówiła, tylko płakała i klęła.- Hej, słoneczko - odezwałem się tak spokojnie, jak tylko potrafiłem i natychmiast przestała.Inni też.Potem.- Trzymaj się, kochany, lecę!- To prawda, szefie - zgodził się Harry.- Śledzę pana na radarze od chwili, kiedy pan wystartował, a komputer wylicza kurs dla automatycznego pilota.- Dogoni cię - krzyknął Raoul.- Ta maszyna mówi “tak".Komputer naprowadzi na ciebie Wóz z pełnymi zbiornikami paliwa i z Norrey za sterami, a później przywiezie was z powrotem.No jasne.Tuż przy Oślich Drabinkach widziałem Wóz Rodzinny, skierowany dziobem na mnie.Nie malał tak szybko jak Drabinki - ale jednak malał.Miałem poważne wątpliwości, czy dogoni mnie ta bańka powietrza.- Szefie - odezwał się z naciskiem w głosie Harry - czy pański skafander jest w porządku?- Tak, oczywiście.Siła wybuchu skierowana była na zewnątrz.Nie uszkodziła nawet drugiego zbiornika.- Na samą myśl o tym zabolały mnie plecy, no i tak, cholera, dysk Wozu wyraźnie malał.Nie tak znowu bardzo, ale na pewno nie rósł i w tym decydującym momencie przypomniałem sobie, że gwarancja oprogramowania komputera upłynęła trzy dni temu.- No cóż, klamka zapadła - powiedziałem wesoło.- Przypomnijcie mi, żebym zaskarżył tego skur.Hej! Co z Tomem!- Panujemy nad sytuacją - powiedział krótko Harry.- Jest nieprzytomny, ale żywy i cały.Nic dziwnego, że Linda milczała.Modliła się.- Jest tam jakiś lekarz? - spytałem retorycznie.- Rozmawiałem ze.“Skyfac".Panzella jest już w drodze.Ściągamy teraz Toma na pokład.- Idźcie, wszyscy troje.Tu nie macie nic do roboty.Raoul, uważaj na Linde.- Zrobi się.Zapadła cisza, jeżeli nie liczyć niesłyszalnego do tej pory, nieustającego podkładu oddechów i szelestu odzieży.Norrey znowu zaczęła płakać, ale szybko się opanowała.Dysk, który był nią i Wozem rósł teraz.Nie odrywając od niego wzroku, dokonałem pomiaru kciukiem.Tak, rósł.- Nawiasem mówiąc, Norrey, doganiasz mnie - powiedziałem starając się zachować beztroski ton.- No właśnie - zgodziła się i kiedy szybkość wzrostu Wozu doszła do zauważalnego gołym okiem pęcznienia, zgasła korona płomienia napędu.- Co jest.?Wczujcie się w sytuacje.Wyleciałem z Oślich Drabinek z cholerną szybkością.Zanim Norrey dopada siodełka i odpala silniki, upływa może nawet i pełne trzydzieści sekund.W idealnym przypadku komputer tak ustala jej ciąg, żeby osiągnęła szybkość większą od mojej, podtrzymuje go jakiś czas, a potem wyłącza i zaczyna wyhamowywanie, żeby mogła zawrócić w kierunku Drabinek w momencie, gdy przetną się nasze trajektorie.Trochę to zbyt zagmatwane, żeby przeprowadzić obliczenia w pamięci, ale żaden problem dla komputera balistycznego chociaż w połowie tak dobrego, jak nasz.Czynnikiem decydującym było paliwo.Biorąc pod uwagę projektowane całkowite zużycie paliwa, Norrey musiała wyłączyć ciąg precyzyjnie w połowie drogi.Wykorzystała połowę zawartości swych zbiorników; komputer wyliczył, że przy szybkościach, z jakimi poruszaliśmy się teraz ja i ona, dojdzie w końcu do spotkania i wyłączył ciąg.Przeprowadziłem w pamięci prymitywne obliczenia arytmetyczne, oparte na przypuszczeniach i obarczone olbrzymim marginesem błędu, po czym zbladłem i zadrżałem w swej plastykowej torbie.Drugim decydującym czynnikiem było powietrze.- Harry - przerwałem raptem panującą cisze - przelicz mi wszystko jeszcze raz, ale wprowadź następujące dane dotyczące zapasu powietrza.- O Jezu - odezwał się zaskoczony, ale powtórzył podane przeze mnie liczby.- Poczekaj chwilkę.- Charlie - powiedziała z przestrachem w głosie Norrey.- O mój Boże, Charlie!- Spokojnie, dziecinko, spokojnie.Może wszystko jest w porządku.Wreszcie rozległ się głos Harry'ego.- Niedobrze, szefie.Zanim ona tam dotrze, skończy się panu powietrze.Kiedy stamtąd zawróci, jej zbiorniki też już będą na wyczerpaniu.- No to zawracaj teraz, kochanie, ruszaj z powrotem - powiedziałem najłagodniej, jak mogłem.- Nie, do diabła! - krzyknęła.- Po co ryzykować głową, kochanie? Ja już jestem pogrzebany.pogrzebany w kosmosie.Zawróć teraz.- Nie.Spróbowałem uciec się do brutalności.- Tak cholernie chcesz mieć mojego trupa?- Tak.- A po co? Żeby dyndał przy Lamusie?- Nie.Żeby z nim odlecieć.- Co?- Harry, wylicz mi kurs, po którym dotrę do niego zanim skończy się mu powietrze.Nie bierz pod uwagi drogi powrotnej.Podaj mi minimalny czas spotkania.- Nie! - ryknąłem.- Norrey - odezwał się poważnie Harry - nie mamy tutaj niczego, czym moglibyśmy was doścignąć.To nie statek kosmiczny.Jeżeli chociaż na chwile włączysz jeszcze ciąg, to nie starczy ci paliwa na wystartowanie w drogą powrotną, nie starczy nawet na wyhamowanie ruchu w tamtą stronę.Masz więcej powietrza niż on, ale oba wasze połączone zapasy nie wystarczą dla jednego z was do czasu nadejścia pomocy, nawet jeśli zdołalibyśmy śledzić was tak długo na radarze.- To była najdłuższa mowa, jaką kiedykolwiek słyszałem z ust Harry'ego.- Niech mnie diabli, jeżeli chcą zostać wdową - wybuchnąła i ręcznie włączyła silnik.Teraz była tak samo martwa, jak ja.- Jasna cholera! - wrzasnęliśmy jednocześnie z Harrym, a potem już sam krzyknąłem:- Pomóż jej, Harry.- Tak jest! - odkrzyknął, a w nieskończony czas później dodał smutno: - Okay, Norrey, leć.Nowy kurs masz wprowadzony do autopilota.- No i dobrze - powiedziała ciągle zła, ale już łagodniejąca.- Przez dwadzieścia piąć lat pragnąłem zostać twoją żoną, Armstead.Niech mnie diabli porwą, jeżeli mam teraz zostać wdową po tobie.- Harry - powiedziałem, wiedząc z góry, że to beznadziejne, ale nie dopuszczając do siebie tej myśli - przelicz wszystko jeszcze raz zakładając, że porzucimy wóz, gdy skończy się paliwo i odpalimy wszystkie silniczki rakietowe skafandra Norrey na raz.Nie są tak wyczerpane, jak moje.- Nic z tego, szefie - odpowiedział niemal od razu Harry.- Jest was dwoje.- A czy - spytałem z desperacją - możemy wykorzystać powietrze do oddychania na odrzut?Musiał być tak samo zdesperowany, już rozważył te możliwość,- Jasne, możecie.Ale to pochłonęłoby całe wasze powietrze.Jesteście martwi, szefie.Skinąłem głową.Głupi nawyk, pomyślałem, najwyższy czas się go pozbyć.- Tak też myślałem.Dzięki, Harry.Powodzenia z Tomem.Norrey nie odzywała się słowem
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|