Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.-.nazwiemy go epiką.Ludzie będą sobie o nim opowiadać przez lata.- Owszem; będą mówić, że przez niego zbankrutowaliśmy.- Wiem, gdzie można dostać kolorowe drzeworyty, prawie za darmo.-.Pomyślałem, że może gdybym wziął kawałek sznurka i przy­wiązał do pudła kółka, żeby nim jeździć.- Ludzie powiedzą: Ten Silverfish to prawdziwy fachowiec od ruchomych obrazków, potrafi pokazać to, czego chcemy.Tak po­wiedzą.To człowiek, który umiał przesunąć te, jak im tam.środka przekazu.-.I może gdyby zrobić taki drąg na rolkach, żeby podsunąć obrazkowe pudło bliżej do.- Tak? Myśli pan, że tak powiedzą?- Możesz mi wierzyć, Tommy.- No.No dobrze.Niech będzie.Ale żadnych słoni.Chcę, że­by to było jasne: żadnych słoni.***- Moim zdaniem wygląda dziwacznie - stwierdził nadrektor.- Jak stado glinianych słoni.Mówiłeś chyba, że to jakaś maszyna.- Raczej.Raczej urządzenie - odpowiedział niepewnie kwe­stor.Szturchnął je ostrożnie palcem; kilka glinianych słoni zakołysało się lekko.- Zbudował je chyba Riktor Majsterklepka.Jeszcze za­nim objąłem stanowisko.Urządzenie przypominało duży, ozdobny dzban, wysoki pra­wie jak człowiek - człowiek wzrostu dużego dzbana.Wokół krawę­dzi, na łańcuszkach z brązu, wisiało osiem glinianych słoni; jeden, dotknięty przez kwestora, jeszcze kołysał się w przód i w tył.Nadrektor zajrzał do wnętrza.- Same dźwignie i miechy - oświadczył z niesmakiem.Kwestor zwrócił się do uniwersyteckiej gospodyni.- Niech pani powie, pani Whitlow, co dokładnie się wydarzyło.Pani Whitlow, potężna, zaróżowiona i ściągnięta gorsetem, przygładziła swoją szafranową perukę i szturchnęła drobną poko­jówkę, która stała przy niej czujnie jak holownik przy tankowcu.- Opowiedz jaśnie panom, Ksandra - poleciła.Ksandra miała minę, jakby zaczynała żałować całego zamieszania.- No więc, sir, jeśli można, sir, odkurzałam tu i.- Odkhurzała kohytarz - wyjaśniła uprzejmie pani Whitlow.Kiedy pani Whitlow przeżywała ostry atak świadomości klaso­wej, potrafiła tworzyć dźwięczne h nawet tam, gdzie natura nigdy ich nie planowała.-.i wtedy ono zaczęło hałasować.- Zhaczęło hhałasować - oznajmiła pani Whitlow.- A ona przy­szła mi opowiedzieć, jaśnie panowie, zghodnie z insthukcją.- Jak hałasować, Ksandro? - spytał bardzo łagodnie kwestor.- No więc, sir, jakoś tak.- Zrobiła zeza.- „Whumm.whunim.whumm.whumm.whummwhummwhummWHUMMWHUMM.- „plib”, sir.- Plib - powtórzył z powagą kwestor.- Tak, sir.- Phlib - dodała pani Whitlow.- To wtedy, kiedy na mnie splunęło, sir - zakończyła Ksandra.- Khaszlnhęło - poprawiła ją pani Whitlow.- Jak się zdaje, jeden ze słoni wypluł małą ołowianą kulkę, mi­strzu - wyjaśnił kwestor.- To było to, hm, to „plib”.- Wypluł, na bogów - obruszył się nadrektor.- Nie można po­zwolić, żeby jakieś dzbanki po korytarzach pluły ma ludzi, ot co.Pani Whitlow drgnęła.- Ale dlaczego ono wzięło i napluło? - zapytał po chwili Ridcully.- Naprawdę nie wiem, mistrzu.Myślałem, że może pan będzie wiedział.O ile pamiętam, Riktor był wykładowcą w czasie, kiedy pan studiował.Pani Whitlow jest bardzo zaniepokojona - dodał to­nem wyraźnie wskazującym, że jedynie bardzo nierozsądny nadrektor próbowałby ignorować niepokój pani Whitlow.- Martwi się o pracownice, narażone na oddziaływania magiczne.Nadrektor postukał w dzban.- Niby stary Licznik Riktor? Ten sam gość?- Tak jest, nadrektorze.- Kompletny wariat.Uważał, że wszystko można pomierzyć.Nie tylko długości, ciężary i takie tam, ale wszystko.Jeśli istnieje, mawiał, powinno się dać zmierzyć.- Oczy Ridcully’ego zasnuła mgiełka wspomnień.- Robił różne dziwaczne aparaty.Myślał, że można zmierzyć prawdę, piękno, marzenia i całą resztę.Więc to jedna z zabawek starego Riktora, tak? Ciekawe, co miała mierzyć.- Myślę - wtrąciła pani Whitlow - że trzheba ją zabhać w jakieś bhezpieczne miejsce, jeśli jaśnie phanom to nie przeszkhadza.- Tak, tak.Oczywiście - zgodził się szybko kwestor.Niełatwo i było znaleźć chętnych do służby na Niewidocznym Uniwersytecie.- Pozbądź się tego - polecił nadrektor.Kwestor był przerażony.- Niemożliwe, mistrzu - rzeki z mocą.- Nigdy niczego nie wy­rzucamy.Poza tym rzecz jest prawdopodobnie wartościowa.- Hmm - mruknął Ridcully.- Wartościowa?- Prawdopodobnie ważny historyczny artefakt, mistrzu.- No to wepchnij go do mojej pracowni.Mówiłem, że trzeba trochę ubarwić to miejsce.Nada się jako ozdoba, co? A teraz mu­szę iść.Mam się spotkać z pewnym człowiekiem w sprawie tresury gryfa.Żegnam drogie panie.- Ehm, nadrektorze, gdyby zechciał pan podpisać.- zaczął kwestor, ale mówił już do zamykających się drzwi.Nikt nie spytał Ksandry, który z glinianych słoni wypluł kulkę, zresztą kierunek i tak nic by im nie powiedział.Tego samego wieczoru dwóch woźnych przeniosło do pracow­ni nadrektora jedyny na Uniwersytecie działający resograf[5].***Nikt jeszcze nie znalazł sposobu dołączenia dźwięku do ruchomych obrazków, ale istniał dźwięk szczególnie zwią­zany ze Świętym Gajem.Był to odgłos młotków wbijających gwoździe.W Świętym Gaju panowało rozgorączkowanie.Nowe domy, no­we ulice, nowe.osiedla wyrastały w ciągu nocy.A w okolicach, gdzie nie w pełni wyszkoleni alchemiczni uczniowie nie opanowali jeszcze co trudniejszych etapów produkcji oktocelulozy, znikały jeszcze szybciej.Co zresztą nikogo nie interesowało.Ledwie rozwiał się dym, a już ktoś nowy wbijał gwoździe.Święty Gaj - Holy Wood, jak go nazywali co bardziej snobistycz­ni mieszkańcy - rozrastał się przez podział.Wystarczało znaleźć opa­nowanego, niepalącego młodego człowieka, potrafiącego czytać znaki alchemiczne, ponadto korbowego, worek demonów i dużo słońca.Aha, i jeszcze kilku ludzi.Ale tych nie brakowało.Jeśli ktoś nie potrafił hodować demonów, mieszać chemikaliów ani rytmicznie kręcić korbą, zawsze mógł przytrzymywać innym konie albo ob­sługiwać stoliki w gospodzie i wyglądać interesująco.I mieć nadzie­ję.Albo, jeśli wszystko inne zawiodło, wbijać gwoździe.Wokół pra­dawnego wzgórza wyrastały coraz to nowe chybotliwe budynki, cien­kie deski bielały już i paczyły się w bezlitosnym słońcu, a wciąż po­trzebne były następne.Ponieważ Święty Gaj wzywał.Codziennie przybywali nowi lu­dzie.Nie po to, by zostać stajennymi, dziewkami w tawernach czy cieślami.Przybywali, by tworzyć ruchome obrazki.I nie mieli pojęcia dlaczego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript