[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Wiatr wciskał się między wagony.Podnosił brezent na platformach z drewnem i obrzucał je drobnym śniegiem.I szeptał jego imię.Curt.Curt zatrzymał się raptownie i spojrzał na szare niebo.Jego towarzysze maszerowali raźno naprzód.Na cysternie przysiadła sójka, która przyglądała mu się z zaciekawieniem.Curt.Tym razem wyraźniej.Zimny powiew dotknął jego twarzy.Na drodze 75 wielka ciężarówka sunęła z rykiem na południe, zostawiając za sobą kłęby spalin.Oprócz zawiadowcy i inspektora celnego w pobliżu nie było żadnych ludzi.Wielkie pordzewiałe bryły wagonów chowały się powoli w zapadającym zmierzchu.- Jest tam kto? - spytał głośno Curt.Przestraszona sójka zeskoczyła z cysterny i wzbiła się w powietrze, zakręcając na południowy wschód.Obserwował ją, aż zniknęła całkiem na tle ciemniejącego nieba.Curt.To był szept, odległe westchnienie.Zdumiony, prawie wystraszony, znów się zatrzymał.Spostrzegł, że celnik również stanął w miejscu i patrzył na niego.Nikt nie chował się po drugiej stronie pociągu.Nikt nie stał w pustym wagonie obok niego.Nikt, prócz dwójki ludzi, którzy szli kilkadziesiąt kroków przed nim.Poczuł coraz mocniejsze bicie serca.Świat zawirował mu przed oczami, okrył się mgłą, potem znów oczyścił.Patrzył na wagon z góry.I patrzył na siebie.Jeśli zdążył się w ogóle przestraszyć, to teraz strach zniknął, opuścił go.Czuł spokój i obojętność nieba.Bez emocji patrzył na swoje ciało, leżące na śniegu.I czuł obecność Jeannie.Młodej, roześmianej i beztroskiej, takiej, jaką była wiele lat temu, nim długie zimy i kłopoty z pieniędzmi przygięły ją do ziemi.Jej oczy były jasne i błyszczące, gdy pochylała się nad nim.Potem światło się zmieniło, przygasło.Zobaczył, że to Bender klęczy przy jego głowie.Powróciło do niego poczucie samotności i straty.- Curt? Co się stało? Nie wiedział.- Zasłabłem - wyszeptał.A potem dodał: - Słyszałem, jak ktoś mnie wołał.- Co? Poleż sobie tutaj, a ja zadzwonię na stację.Zaraz przyślą samochód.- Tu coś jest - powiedział Curt, zmagając się z Benderem.- On mówi prawdę - powiedział celnik, rozglądając się dokoła ze strachem.- Ja też to słyszałem.Jeleń zaczął krwawić.Jack McGuigan przejechał wzdłuż ściany krzewów i obejrzał się za siebie.Na białym śniegu błyszczały jasnoczerwone plamy.Oczywiście mógł zabić to zwierzę wiele godzin temu, ale Jack uwielbiał tropić.Powoli, stopniowo zbliżać się do swej ofiary, dać jej równe szansę.Ten jeleń już nie biegł.Ślady nie były już tak czyste i wyraźne.Rozsypane przednie krawędzie świadczyły o niepewnych ruchach zwierzęcia, czasami widać było, że jeleń się potykał.Coraz częściej dostrzegał go między pniami drzew.Słabł z każdą chwilą, był wyczerpany.Jack zatrzymał się, zdjął okulary narciarskie i wyciągnął kanapkę.Da mu czas.Na tym etapie to i tak nie miało znaczenia.Nie ma pośpiechu.Nalał sobie kawy z termosu.Las tego dnia pełen był ptaków.Jack uwielbiał leśne stworzenia.Uwielbiał zapach lasu i widok nieba nad wierzchołkami drzew, wiatr poruszający gałęziami i cichy trzask dobrze naoliwionego zamka w karabinie, dźwięk, który przypominał mu, jak bardzo jest samotny.Łatwo było się zatracić w takiej chwili, zapomnieć o wszystkim.W domu w Bożym lesie.Tak właśnie powinien żyć człowiek.Czasami pod koniec polowania niemal czuł się winny.Te ślady budziły litość i współczucie.Rozmyślał po raz kolejny o tej mistycznej więzi, jaka tworzy się pomiędzy myśliwym i ofiarą.Bez gniewu.Bez nienawiści.Jeleń jest zrezygnowany, lecz podejmie ostatnią rozpaczliwą próbę ucieczki, będzie wiedział, kim jest Jack.On także będzie czuł tę więź, tę nieokreśloną wspólnotę, sięgającą wiele tysięcy lat wstecz.Jack nie udawał, że to rozumie.Podobnie jak zwierzę, po prostu ją akceptował.Dał mu jeszcze chwilę i powoli dopił kawę.Kiedy skończył, starannie złożył celofanową torbę, w której trzymał kanapkę i schował ją do kieszeni.(Czasami widział, jak ludzie wyrzucają śmieci w lesie, i wpadał wtedy w prawdziwą wściekłość.Zeszłego roku, mniej więcej o tej samej porze, natknął się na jakiegoś faceta, który wyrzucał w krzaki puste puszki po piwie, i zostawił go okrwawionego obok ogniska).Czas kończyć.Jack uznał, że nadeszła już właściwa chwila.Zamierzał zrobić to jednym strzałem, jak zawsze.- Idę - zawołał, spełniając rytuał ostatniej fazy.Wszedł na skuter śnieżny, zapalił silnik i poczuł, jak fala mocy przechodzi przez jego ciało.Przestraszone ptaki z krzykiem wzbiły się w niebo.Jack ruszył naprzód, kierując się krwawymi śladami.Tutaj jeleń przystanął i skrył się pod gałęziami drzew.Tutaj ześliznął się ze stromego zbocza.Musiał nadłożyć prawie milę, by zjechać bezpiecznie w dolinę.Kilka minut później przejechał przez zamarznięty strumień.To był ośmiopunktowy rogacz.Kiedy Jack w końcu go dogonił, jeleń próbował skryć się za grubą ścianą krzewów.Lecz nie mógł oczywiście ukryć swych śladów.Jack przełamał strzelbę i wsunął nabój.Ich spojrzenia spotkały się; ostateczny moment wzajemnego poznania.Rogacz próbował słabo wycofać się między drzewa.Jack podniósł broń do oka, wymierzył dokładnie w serce jelenia i pociągnął za spust.Huk wystrzału odbił się od ściany lasu.W oczach zwierzęcia pojawiło się zaskoczenie.Drzewa jakby ożyły, wyrzucając z siebie chmurę ptaków.Na piersi jelenia pojawiła się krew.Przednie nogi rogacza ugięły się w kolanach.Upadł na ziemię, zadrżał w przedśmiertnym spazmie i znieruchomiał.Jack nie ruszał się przez chwilę z miejsca, chłonąc pierwotne piękno tej sceny, czekając na śmierć zwierzęcia
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|