[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Do tego białe pończochy, pod-wiązki i czarne pantofle.- No? - Bambi oblizała wargi z niespiesznym rozmysłem.- Podobamci się?- Taaa.- Autentycznie się zaczął ślinić.- Bardzo mi się podobasz.Bambi zrezygnowała ze swojej pozy, zarzuciła Robertowi ręce na szyjęi przycisnęła się mocno do niego w otwartych drzwiach.- Powiedz mi, że jesteś szczęśliwy, że mnie widzisz.- Patrzyła na nie-go płonącymi oczami.- Do cholery, jestem.A teraz wejdzmy do środka, zanim.Bing! Drzwi najbliższej windy się rozsunęły, a oni gwałtownie odsko-czyli od siebie.Niestety, niewystarczająco szybko.Z windy wyszła Dina, niczym uosobienie gniewu bożego.- Cholera! - zaklął pod nosem Robert; jego erekcja gwałtownie sięskończyła.Za pózno, żeby skoczyć do środka i zatrzasnąć za sobą drzwi.Czystabeznadzieja.Nie ma sensu wyjaśniać, że owa sytuacja znaczy cokolwiekinnego oprócz tego, co ewidentnie znaczyła.Zobaczyć znaczy uwierzyć, a Dina zobaczyła całe mnóstwo.- Co tu się do jasnej cholery dzieje? - zapytała.Bambi gapiła się na Roberta; Robert gapił się na Dinę.Dina gapiła się na nich oboje, a potem przeszyła męża piorunującymspojrzeniem.- Naprawdę, skarbie - powiedziała, wolno podchodząc bliżej - bardzosię na tobie zawiodłam.Pan Goldsmith wsunął ręce w kieszenie, przebierając ze skruchą no-gami w miejscu, i wpatrywał się pilnie to w sufit, to w dywan.NastępnieDina skupiła uwagę na Bambi.- A co do ciebie, ty dziwko.- Bardzo panią przepraszam, ale nie jestem dziwką - odparła pannaBarbara Parker z rękami na biodrach.Dina zmierzyła ją spojrzeniem od stóp do głów i uśmiechnęła się jakrekin.- A więc po co się tak ubrałaś? Wybierasz się do pracy?- Może gdyby pani potrafiła zadowolić swojego męża, nie musiałbymnie odwiedzać!Więcej nie było trzeba.Doprowadzona do szału Dina poczuła, jak przenika ją rozpalony doczerwoności gniew.Zacisnęła pięść, zamachnęła się i trafiła Bambi pro-sto w brodę.Po tym prawym haku ból rozszedł się aż do jej ramienia.Bambi raz okręciła się wokół własnej osi z oszołomioną miną, a po-tem jej powieki zatrzepotały, kolana ugięły się pod nią i padła na podło-gę.Można ją było wyliczyć.Dina trąciła rywalkę pięknie obutą stopą.- Fatalna sprawa, że już ją znokautowałam, z radością zrobiłabym tojeszcze raz.- Wbiła spojrzenie w Roberta.- A co do ciebie, skarbie - po-wiedziała spokojnie, wskazując groznie palcem w jego kierunku - czekacię udzielenie mi szeregu ważnych wyjaśnień.- Z tymi słowy odwróciłasię na pięcie i pomaszerowała do wind.Po chwili zawołała: - Robercie?Jej małżonek wpatrywał się w Bambi, która usiłowała unieść się nałokciu i potrząsała głową, jakby chciała zrzucić z niej pajęczyny.- Możesz się przestać martwić o tę panienkę, skarbie - poradziła mulodowatym głosem Dina.- Jeżeli wiesz, co dla ciebie dobre, to ona należyjuż do przeszłości.Pan Goldsmith skulił się w środku.Nie był gotowy, żeby wypić piwo,którego nawarzył.Nie teraz.Potem też nie.Nigdy.Ale trzeba będzie temu stawić czoło.Znając swą żonę wiedział, że Di-na nie spocznie, dopóki sprawy nie wyjaśni.Z westchnieniem rezygnacji skierował się do windy.54.Dina walczyła z całych sił, żeby nie dać się ponieść furii.Czuła sięoszukana, zraniona, rozgoryczona, upokorzona i aż kipiała ze złości.JakRobert mógł jej coś takiego zrobić? I kim, u diabła, była ta dziwka?Oczywiście Dina bardzo dobrze wiedziała, że Robert jest babiarzem -który zdrowy mężczyzna nim nie był? Ale pożądliwe spojrzenia to jedno;a hodowanie takiej dupencji w ukrytym gniazdku miłosnym, to coś zu-pełnie innego.Za skarby świata z czymś takim się nie pogodzi!- Proszę stąd wyjść i zabrać Darlene - powiedziała do majordomusanie pozostawiającym wątpliwości tonem, kiedy wróciła z Robertem doCarlyle'a.- Proszę zostać w swoich pokojach, dopóki po was nie zadzwo-nię.- Podniosła władczo brwi do góry.- Czy wyraziłam się jasno?- Tak, madame.- Nie życzę sobie, żeby nam przeszkadzano.- Tak, madame.W kilka sekund pózniej Julio i Darlene zniknęli już za drzwiami, wy-kazując wiele zdrowego rozsądku.Kiedy żona odprawiała służbę, Robert, przewidując, że ta rozmowanie obejdzie się bez drinka, ruszył prościuteńko do barku i nalał sobieszczodrą ręką do szklaneczki pięćdziesięcioletniej whisky.Słysząc pobrzękiwanie kryształów, Dina sztywno wkroczyła do salo-nu, stanęła na środku i popatrzyła na męża lodowato spod przymrużo-nych rzęs.- Nie zaszkodziłoby, jakbyś sobie od razu przyniósł całą karafkę -powiedziała złowróżbnym tonem.- Będziesz tego potrzebował.Szlag by to! - pomyślał Robert ze złością.To do niej podobne, żebymu bez końca wypominać zdradę.Czy sprawy nie ułożyły się jużwystarczająco fatalnie? %7łałował, że kiedykolwiek wpadł na ów genialnypomysł odwiedzania Bambi w domu.A właściwie to żałował, że w ogólezaczął z nią kręcić.%7łałował.Za pózno, żeby czegokolwiek żałować, powiedział sobie posępnie.Czas stanąć przed plutonem egzekucyjnym.Dina ruszyła po królewsku w kierunku fotela z prostym oparciem,usiadła i z wyszukanym chłodem złożyła dłonie na kolanach.Czekała,uzbrojona w ciężkie bransolety od Cartiera, z wyprostowanymi plecami,z brodą uniesioną wysoko - istna bezlitosna królowa, przygotowująca siędo wydania wyroku.- Poinformuj mnie, jak będziesz gotów - odezwała się cicho.Robert skulił się w sobie.Szybkim haustem wychylił pół szklaneczki iczekał, aż piekący strumień zaleje mu wnętrzności.Wypuścił palące po-wietrze.A potem odstawił szklaneczkę, przygarbił się nad barkiem, oparłna rękach i przymknął oczy.Czas stanąć przed plutonem egzekucyjnym.Westchnął ciężko, zebrał się w sobie, chwycił mocno kryształowąszklaneczkę, podreptał niechętnie w stronę Diny i opadł na krzesło na-przeciw niej.Patrzyła mu prosto w oczy.- Nie będę udawała - oświadczyła z godnością - że się na tobie niezawiodłam, Robercie.Coś wspaniałego.Właśnie tego mu było trzeba.Kazania.Zacisnął wargi, poprawił się niespokojnie na krześle i odwrócił wzrok
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|