Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mimo dużej odległości nie sposób było nie poznać błyszczącego w promieniu słońca pancerza.Jego koń całkowicie różnił się od moich, z pewnością nie miał nadmiernie wydłużonej szyi.Jechał w sposób wskazujący na to, że dokładnie znał teren, który przemierzał.To nie był sęp pustyni, ale mógł to być rozbójnik.Lub.ktoś, kogo miałem odnaleźć! Poluzowałem miecz w pochwie i wyjechałem na otwartą przestrzeń, pomimo grożącego niebezpieczeństwa chciałem zostać zauważony.Jego koń należał do znacznie lepszej rasy niż pustynne chabety, które sobie wybrałem, nie poruszał się szybciej niż spokojnym kłusem, a jednak ciągle był przede mną.Wyda­wało się, że jeździec nie dostrzegł mojej obecności.Tuż przed nim rozciągała się krawędź lasu.Chciałem go dogonić, zanim zagłębi się w jego cieniu.Jeżeli miały mnie spotkać kłopoty, wolałem, aby nastąpiło to na otwartej przestrzeni.Zmusiłem konia do szybszego biegu.Parsknął i nerwowo pociągnął za wodze.Nieznajomy już prawie osiągnął pierwsze drzewa, gdy mój wierzchowiec gwałtownie zarżał w proteście i stanął dęba.W tym samym momencie dwa pozostałe zwierzęta zaczęły ciągnąć do tyłu.Zatrzymałem się bardzo gwałtow­nie.Rumak, którego dosiadałem, zaczął znowu stawać dęba i wierzgać próbując zaatakować juczne konie.W żaden sposób nie mogłem nad nimi zapanować.Nagle poprzez narastający hałas przedarł się władczy gwizd.Wierzchowce stanęły jak wryte.Przewracały oczyma, z pysków na zrytą kopytami ziemię leciały płaty piany.Stały jednak nieruchomo.Mocno uchwyciłem wodze oraz linę łączącą mnie z jucznymi końmi i obejrzałem się.Jeździec, za którym podążałem, zawrócił i zaczął jechać w moim kierunku.Jego rumak poruszał się płynnym galopem i rzeczywiście był inny.Ogromny niczym ogier z nizin, o dziwnej nakrapianej szarobrązowej maści.Kolory mieszały się ze sobą, nie było wyraźnych plam, jedynie niewyraźne cienie widoczne pod pewnym kątem.Kapa nakrywająca konia nie została wykonana z materia­łu, raczej była to wyprawiona skóra zwierzęcia - srebrnoszarego w drobne plamki.Gdy jeździec zbliżył się, rozpozna­łem futro śnieżnego kota, najrzadszego i najniebezpieczniejszego zwierzęcia zamieszkującego górskie szczyty Dales.Wojownik miał na sobie zbroję o takim samym jak futro srebrnoszarym połysku.Zasłaniający jego twarz hełm był ozdobiony gotującym się do skoku kotem o oczach wykona­nych z połyskujących złociście drogich kamieni.W jasnym słońcu wydawały się mrugać, jak gdyby kot był naprawdę żywy i spoglądał na mnie z zaciekawieniem.Nieznajomy podjechał bliżej i zatrzymał konia.Moje wierzchowce spociły się ze strachu i patrzyły z przerażeniem.A jednak nie było najmniejszej sugestii ataku z jego strony.Miecz, miał nadal wsunięty do pochwy, wystawała tylko rękojeść w kształcie głowy kota.Jego pas był wykonany z futra spiętego klamrą, na której także wyrzeźbiono pluskającą kocią głowę.Chociaż zatrzymał się w pewnej odległości, kocie głowy były wyraźnie widoczne.Wyglądały jak symbol Domostwa nieznanego klanu.Siedzieliśmy tak w milczeniu spoglądając na siebie poprzez przestrzeń, na jaką mnie do siebie dopuścił.Mogłem się mu teraz lepiej przyjrzeć.Był młody, chyba w moim wieku.Jego twarz była gładka, ale wielu mężczyzn z Dales miało bardzo niewielki zarost aż do późnej starości.Miał brązową skórę, proste brwi i migdałowe lekko skośne oczy.Im bardziej się mu przyglądałem, tym bardziej upewniałem się, że odnalazłem kogoś, dla kogo te Odłogi były ojczyzną.To nie był zagubiony mieszkaniec Dales.Świadczyło o tym jego bogate ubranie i wspaniały koń.Pomimo że miał postać ludzką, nie potrzebowałem spo­glądać na gorejącą światłem bransoletę, żeby wiedzieć, iż włada cząstką Mocy.Patrzył na mnie równie uważnie.Wiedziałem, że musiał zauważyć oparte w specjalnych strzemionach kopyta.Czy znał kogoś takiego jak ja? Czy istniał ktoś podobny do mnie - czy też byłem tylko przypadkowo stworzoną hybrydą, a w takim przypadku “pomyłką", za jaką uwa­żano mnie w Dales?Byłem pewien, że nie powinienem się bardziej zbliżać.Moje wierzchowce bały się go panicznie.Trzęsły się i nadal spływały pianą.Nie wyciągnął miecza - czy myślał, że jestem tak niegodnym przeciwnikiem, że nie potrzebował żadnej obro­ny - czy mogę uważać, że jest kimś neutralnym? Nie miałem innego wyboru.Musiałem zrobić to, co do mnie należało.Zaryzykowałem, puściłem wodze i podniosłem dłoń.Opadła delikatna stalowa siatka ochraniająca przegub i na bransolecie zabłysnął błękitny płomień.Czy była to moja przepustka, coś, dzięki czemu zostanę rozpoznany w tym miejscu? Mogłem jedynie oczekiwać na odpowiedź.ROZDZIAŁ 5JOISANDniało i moi towarzysze przebudzili się.Mgła rozpłynęła się, a chroniąca nas w nocy gwiazda zniknęła [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript