Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Decyzję powzięli za nich ci na dziedzińcu uniwersytetu.Zobaczyłem, że młody mężczyzna przybrał charakterystyczną pozycję, i padłem na ziemię pociągając za sobą Josellę.Jednocześnie zabrzmiało terkotanie pistoletu maszynowego.Jasne było, że fizylier strzela umyślnie bardzo wysoko, mimo wszystko jednak terkotanie peemu i świst kuł budziły grozę.Jedna krótka seria wystarczyła, żeby rozstrzygnąć sprawę.Kiedyśmy podnieśli głowy, tłum przestał już tworzyć jedną całość, a poszczególni jego członkowie sunęli w trzech możliwych kierunkach, szukając "bezpiecznego miejsca.Przywódca jeszcze krzyknął coś niezrozumiałego, po czym też się wycofał.Ruszył na północ po Malet Street, usiłując zebrać znów swoją rozproszoną gromadę.Wsparłem się na łokciu i zerknąłem na Josellę.Ona spojrzała na mnie zamyślona, a potem utkwiła wzrok w ziemi.Upłynęło kilka minut, zanim któreś z nas się odezwało.- Cóż? - zapytałem wreszcie.Podniosła głowę, żeby odprowadzić spojrzeniem ostatnich maruderów kusztykających żałośnie swoją drogą.- On ma rację - powiedziała.- Wiesz, że on ma rację; prawda? Skinąłem głową.- Tak, on ma rację.A jednocześnie jest w wielkim błędzie.Widzisz, nie przybędzie żadna ekspedycja ratunkowa, żeby zaprowadzić porządek, jestem już tego pewien.Nic się już nie zmieni.Możemy postąpić tak, jak on mówi.Możemy pokazywać części, chociaż tylko niewielkiej części tego tłumu, gdzie jest jedzenie.Możemy to robić przez kilka dni, może przez kilka tygodni, ale co potem?- To takie okrutne, takie bezlitosne.- Jeżeli patrzeć trzeźwo, wybór jest prosty - powiedziałem.- Albo wyjeżdżamy stąd, żeby uratować z katastrofy, co się jeszcze da uratować - włączając w to nas samych - albo poświęcamy się przedłużeniu życia tych ludzi o jakiś nieokreślony, ale z pewnością niedługi czas.Jest to najbardziej obiektywne stanowisko, jakie mogę zająć.Zdaję sobie jednak sprawę, że ta na pozór bardziej humanitarna droga jest równocześnie drogą dla nas samobójczą.Czy powinniśmy tracić czas i przedłużać męki tych ludzi, skoro jesteśmy przekonani, że niepodobna ich w końcu uratować?Josella skinęła wolno głową.- Jak się tak rzecz postawi, to wyboru chyba w ogóle nie ma.A nawet gdyby się nam udało ocalić kilka osób, kogo mamy wybrać? I kim jesteśmy, żebyśmy mieli wybierać? I jak długo zdołamy utrzymać ich przy życiu?- Nic nie jest proste - powiedziałem.- Nie mam pojęcia, jaki procent tych na pół niedołężnych ludzi zdołamy wyżywić po wyczerpaniu istniejących zapasów, sądzę jednak, że ten procent nie może być wysoki.- Tyś się już zdecydował - stwierdziła, spoglądając na mnie.Nie jestem pewien, czy w głosie jej zabrzmiał cień dezaprobaty, czy też nie.- Kochana - powiedziałem - mnie to wszystko napełnia taką samą odrazą jak ciebie.Przedstawiłem ci tylko bez osłonek alternatywę.Czy mamy pomóc tym, co ocaleli z katastrofy, w budowaniu nowego życia? Czy też uczynimy szlachetny gest, który w tym stanie rzeczy nie może być niczym więcej niż gestem? Ludzie po tamtej stronie szosy najwidoczniej zamierzają pozostać przy życiu.Josella nabrała garść ziemi i przepuszczała ją teraz przez palce.- Pewno masz rację - rzekła.- Ale masz także rację, kiedy mówisz, że mnie to napełnia odrazą.- Nasze uczucia aprobaty i odrazy jako zasadnicze kryterium przestały istnieć - odparłem.- Być może.Ale trudno, mnie się zdaje, że coś, co się zaczyna od strzelaniny, nie może być dobre.- On strzelał w powietrze.i najpewniej zapobiegł krwawemu starciu - zaznaczyłem.Tłum już się rozszedł, na ulicy nie było nikogo.Wspiąłem się na mur i pomogłem przejść Joselli.Mężczyzna przy bramie otworzył ją, żeby nas wpuścić.- Ile was jest? - zapytał.- Tylko dwoje.Zobaczyliśmy w nocy wasz sygnał - powiedziałem.- Dobra.Chodźcie, poszukamy pułkownika - rzucił prowadząc nas przez dziedziniec.Mężczyzna, którego nazywał pułkownikiem, usadowił się w pokoiku nie opodal wejścia, przeznaczonym widocznie dla odźwiernych.Był to pucołowaty pan około pięćdziesiątki.Włosy miał bardzo gęste, starannie ostrzyżone i siwe.Równie siwe wąsy sprawiały wrażenie, iż ani jeden włosek nie śmie wyłamać się z szeregu.Rumiana, świeża, zdrowa cera mogłaby zdobić człowieka znacznie młodszego, a jak się później przekonałem, to samo dotyczyło jego władz umysłowych.Siedział przy stole, na którym leżał nie zaplamiony arkusz różowej bibuły i rozmieszczone z idealną symetrią równiutkie pliki papieru.Gdyśmy weszli, skierował na nas - najpierw na jedno, potem na drugie - baczne, przenikliwe spojrzenie, zatrzymując je nieco dłużej, niż to było konieczne.Znałem tę metodę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript