[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Trudno powiedzieć: jestwdzięczna, zdziwiona, a może jego decyzja jest dla niej bez znaczenia.Maska może i namoment spadła, kiedy była przerażona gorącem, kiedy czuła ulgę ucieczki, lecz teraz jej myśliznów są zamknięte na cztery spusty. Mam cię gdzieś zawiezć?Wzrusza ramionami. Do Raleigha.Tylko on chce mnie trzymać. Ale przecież nie był pierwszy, prawda? Nie zawsze byłaś. Urywa.Nie ma na tooględnego słowa, a patrząc jej w oczy, nie ma ochoty nazywać jej zabawką.Zerka nań i z powrotem wpatruje się w mijane miasto.Gazowe latarnie zalewają ulicekałużami fosforycznego blasku, rozdzielanymi głębokimi wąwozami mroku.Przejeżdżają podlampą, Anderson widzi przez moment w półmroku jej twarz, pokrytą warstewką wilgoci,zamyśloną.Potem znów znika w ciemności. Nie, nie zawsze tak było.Nie. Milknie, myśli. Pracowałam w Mishimoto,miałam. wzrusza ramionami .właściciela.To był właściciel firmy.Należałam do niego.Gen.mój pan załatwił tymczasowe pozwolenie na sprowadzenie mnie do Królestwa.Nadziewięćdziesiąt dni.Pałac przedłużał zgodę przez wzgląd na przyjazń z Japonią.Byłam jegoosobistą asystentką: tłumaczką, sekretarką i.osobą do towarzystwa. Kolejne wzruszenieramionami, które wyczuwa. Ale powrót do Japonii drogo kosztuje.Bilet na sterowiec dlaNowego Człowieka kosztuje tyle samo, co dla was.Mój pan zdecydował, że bardziej mu sięopłaca zostawić sekretarkę w Bangkoku.Kiedy skończyła mu się delegacja, stwierdził, że wOsace kupi sobie nowszy model. Jezusie i Noe. Na lądowisku dostałam odprawę i odjechał.Odleciał. I stąd Raleigh? pyta. %7ładen Taj nie wezmie Nowego Człowieka na sekretarkę czy tłumaczkę.W Japonii, tak.Dość często.Za mało rodzi się dzieci, za dużo potrzeba rąk do pracy.A tutaj. Kręci głową. Rynek kalorii jest kontrolowany.Wszyscy są zazdrośni o swój U-Tex.Każdy broni swojegoryżu.A Raleigh się tym nie przejmuje.Lubi.nowe rzeczy.Ogarnia ich tłusta i lepka chmura zapachu smażonych ryb.Nocne targowisko, pełne ludzijedzących kolację przy świecach, pochylonych nad makaronami, ośmiorniczkami na patykachi talerzami laap.Anderson tłumi chęć podniesienia przeciwdeszczowego daszka i zasunięciazasłonek ukrycia swojej towarzyszki przed ludzkim wzrokiem.Pod wokami jaskrawopłonie charakterystyczny zielony, opodatkowany przez Ministerstwo Zrodowiska metan.Ledwo oświetla pot połyskujący na śniadych twarzach ludzi.Pod ich stopami krążącheshire y, czatując na rzucane ochłapy albo okazję do kradzieży.Cień cheshire a przepływa przez ciemność, zmuszając Lao Gu do skrętu.Cicho przeklinaw swoim języku.Emiko parska śmiechem i klaszcze w dłonie z zachwytem.Lao Gu odwracasię i łypie na nią. Lubisz cheshire y? pyta.Emiko patrzy nań zaskoczona. Pan nie? W domu nie nadążamy z zabijaniem ich odpowiada. Nawet grahamici płacąniebieszczakami za każdą skórkę.To chyba jedyna ich działalność, z jaką się zgadzam. Mmm, tak. Emiko marszczy w namyśle brwi. Chyba trochę za dobrze zrobione,jak na ten świat.Teraz naturalny ptak ma niewielkie szanse. Uśmiecha się nieznacznie.Proszę pomyśleć, co by było, jakby najpierw zrobili Nowych Ludzi.To figlarność w jej oczach? Czy melancholia? Co by było, według ciebie? pyta Anderson.Emiko unika jego wzroku, patrzy natomiast na krążące między klientami koty. Genhakerzy za dużo się na cheshire ach nauczyli.Nie mówi nic więcej, lecz Anderson domyśla się, co ma na myśli.Gdyby jej gatunekpowstał pierwszy, zanim genhakerzy się nauczyli, nie uczyniliby jej bezpłodną.Nie miałabytych demaskatorskich nakręcanych ruchów, przez które tak rzuca się w oczy.Moglibyskonstruować ją równie dobrze jak militarne nakręcańce, walczące teraz w Wietnamie grozne i nieustraszone.Bez nauczki, jaką stanowiły cheshire y, nowa, lepsza wersja, jaką jestEmiko, mogłaby całkowicie wyprzeć z powierzchni Ziemi ludzką rasę.A tak, jest genetycznąślepą uliczką.Skazana na tylko jeden cykl życia, tak samo jak SoyPro i pszenicaTotalNutrient.Kolejny cień kota przemyka przez ulicę, migocząc i ciemniejąc na tle mroku.Technologiczny hołd dla Lewisa Carrolla, parę przejażdżek kliprami oraz sterowcami i nagleznika cała klasa zwierząt, nieprzystosowana do walki z niewidzialnym zagrożeniem. Zauważylibyśmy ten błąd. Tak.Oczywiście.Ale może nie dość szybko. Emiko raptownie zmienia temat.Wskazuje brodą świątynię na tle nocnego nieba. Bardzo ładna, prawda? Podobają się panuich świątynie?Anderson zastanawia się, czy zmieniła temat, żeby uniknąć konfliktu i kłótni, czy możenaprawdę się boi, że uda mu się obalić jej fantazję.Przypatruje się strzelistym chedi i botomświątyni. O wiele ładniejsza niż to, co budują u nas grahamici. Grahamici. Emiko się krzywi. Tak się przejmują niszą i naturą.Tacy skupieni naswojej Arce Noego, chociaż powódz była już dawno.Anderson myśli o Haggu, spoconym i udręczonym spustoszeniem dokonanym przezkoziorogi. Gdyby mogli, uwiązaliby każdego do jego kontynentu. Myślę, że to niemożliwe.Ludzie lubią ekspansję.Lubią wypełniać nowe nisze.Złoty ażur świątyni lekko lśni w świetle księżyca.Zwiat naprawdę znowu się kurczy.Paręprzelotów sterowcem, rejsów kliprem i Anderson zastuka obcasami w bruk ciemnej ulicy podrugiej stronie globu.Niesamowite.W czasach jego dziadków nie dawało się nawetdojeżdżać z dawnego przedmieścia do centrum miasta
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|