[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Potarłem podrażnione oczy, próbując dostarczyć im w ten sposób nieco wilgoci.Upał narastał z każdą chwilą.Rozpiąłem szerzej kołnierzyk koszuli i otarłem spocone czoło wierzchem dłoni.— A co z nocnym zegarem? Przecież będzie on w dalszym ciągu ochraniać dżinna, nawet jeśli powstrzymamy proces jego odrodzenia.Myślę, że prędzej czy później duch poradzi sobie z opuszczeniem dzbana i jeśli do tego czasu nie wymyślimy sposobu na jego zniszczenie, będzie nieporównanie wścieklejszy niż obecnie.— Ale przynajmniej będziemy mieli trochę czasu! Zakaszlałem.— No cóż, i tak nie przychodzi mi nic lepszego do głowy.Może jeśli obaj podejdziemy z różnych stron, zdołamy ją pochwycić, zanim poszatkuje nas swoją szablą.— Okay! — krzyknął profesor.— Ruszymy, gdy będzie pan gotów.Pewnie by się tak stało, gdyby pierwszy nie ruszył Max Greaves, który niepostrzeżenie wszedł do wieżyczki.Zsunięty do tyłu kaptur odsłaniał wystraszoną, zmasakrowaną twarz.Widać było oczy połyskujące spomiędzy zwałów czerwonego, posiekanego ciała.Nos zniknął zupełnie, a na jego miejscu rozwierała się paskudna, czarna dziura.Wzniósł w górę ramiona i krzyczał coś swoim dziwnym, sepleniącym głosem, głosem, który w tym ponurym wnętrzu rozbrzmiewał niczym nawoływanie potępionej duszy z bagien.— Max! — wrzasnąłem.— Nie podchodź bliżej! Max! Max albo mnie nie słyszał, albo zignorował ostrzeżenie.Szedł do przodu, dopóki nie znalazł się o kilka stóp od dzbana.Przez pełen grozy moment wpatrywał się we wzniesioną ponad dzbanem na wężowej szyi swoją własną, uśmiechniętą twarz, a z jego okaleczonych rysów przebijało coś na kształt strachu, choć bardziej chyba przypominało to smutek.— Moja twarz — powtarzał w kółko.— Moja twarz.A potem ponownie wzniósł ramiona i krzyknął przerażającym głosem:— Moja twarz! Obiecałaś mi twarz! Obiecałaś!Nic nie mogliśmy zrobić.Panna Johnson błyskając białkami wywróconych oczu zbliżyła się do Maxa wolnym, posuwistym krokiem tancerki.Próbowałem wykonać jakiś ruch, lecz mięśnie odmówiły mi posłuszeństwa.Niczym na zwolnionym filmie obserwowałem, jak błyszcząca szabla zatacza, niewielki łuk w zadymionym powietrzu i pogrąża się głęboko w szyi Maxa.Z rany trysnęła fontanna krwi.Nie wydając najmniejszego dźwięku, Max Greaves skręcił się w miejscu i padł na podłogę w śmiertelnych drgawkach.Razem z profesorem ruszyliśmy w stronę morderczyni, ta jednak wymierzyła w nas szablę.Stało się oczywiste, że niczego w ten sposób nie osiągniemy.Profesor schwycił mnie za ramię i na powrót przyciągnął pod ścianę wieżyczki.— Czekaj, Harry.Straciliśmy naszą przewagę.Musimy zaczekać.Widząc nasz odwrót, panna Johnson odrzuciła do tyłu głowę i wybuchła głośnym śmiechem.Długi, niebieski język zwisał jej aż na brodę.Zbliżyła do warg szablę i zaczęła z niej zlizywać mieniącą się jasną czerwienią krew Maxa.Na ten widok zrobiło mi się niedobrze.Odwróciłem wzrok.Bezradni jak dzieci, przyglądaliśmy się wymachującej kadzielnicą pannie Johnson.Płynęły kolejne pieśni, aż wreszcie zabrzmiała czterdziesta, ostatnia i najważniejsza, Pieśń Bezimiennego Wiatru.Był to obrzęd tak stary, że perski dialekt, w którym ułożono jej słowa, musiał ulec zapomnieniu na wiele stuleci przed narodzeniem Chrystusa.Świszczące, wymawiane z przydechem dźwięki budziły grozę i każdy z nich przejmował mnie chłodem, pomimo panującego wokół zabójczego gorąca.— Hatthoka hathka, fethmana sespherel.Jinhatha lespoday nen hatthoka, jinhatha fethmana!Zwieńczony odrażającą głową dzban poruszył się, jęknął.Pokój wypełnił się szeptami i różnymi dziwnymi odgłosami.Nawet belki sufitu zdawały się potrzaskiwać oraz skrzypieć.Pod wpływem gorąca powietrze wokół panny Johnson zafalowało.Jej odrzucona w tył głowa i białe gardło, szarpane niemal epileptycznymi konwulsjami, zdawały się rozpływać i co chwila niknęły z pola widzenia.W pewnym momencie krzyknęła przenikliwie i gardłowym głosem, starając się zapanować nad wymykającym się co chwila spomiędzy zębów językiem, zaczęła przyzywać dżinna Ali Baby, dżinna N’zwaa, wielkiego i ohydnego Czterdziestu Grabieżców Życia, rozszarpującego ciała, najokropniejszego spośród wszystkich starożytnych duchów.Musiałem użyć całej siły woli, aby zmusić się do patrzenia.Dżinn wyłaniał się powoli z szyjki dzbana.Doprawdy, trudno było sobie wyobrazić coś mniej przypominającego przyjaznego ducha w turbanie z bajek dla dzieci.Z dzbana wydobywało się ku górze bezkształtne kłębowisko jakiś rurek i tworów podobnych do jelit.Wznosiło się coraz wyżej, zwijając w powietrzu coraz to nowe jardy przyprawiającej o mdłości, bladej materii.Towarzyszył temu okropny smród rozkładu, który w połączeniu z gorącem czynił oddychanie niemal niemożliwe.— O Boże — stęknął profesor Qualt.— Miej nas w swojej opiece.Panna Johnson machnęła szablą w naszym kierunku.Chwiejąc się niczym wodorost gnijący w ciepłym oceanie, dżinn ruszył w naszą stronę.Wiedziałem, że szykuje dla nas najokropniejszy rodzaj śmierci ze wszystkich, jakie miał do zaoferowania.Ogarnął mnie kompletny paraliż.Czułem się kompletnie wyzuty z sił, mogłem jedynie patrzeć, jak ohydna istota podpływa coraz bliżej.Makabryczne zapętlenia i zwisające luźno strzępy składały się na wyzbytą wszelkiego kamuflażu nadrzędną formę dżinna, odrażające skupisko ektoplazmy, z którego mogła się wykształcić każda postać Czterdziestu Rozbójników, by sprowadzić na nas przerażający, bolesny kres.Panna Johnson zaczęła mówić, lecz wówczas zdarzyło się coś dziwnego.Dżinn cofnął się od nas, jakbyśmy byli dla niego czymś odpychającym.Pokonując rozdzierający ból szyi, obróciłem głowę i ujrzałem stojącą w drzwiach Annę.We wzniesionej w górę ręce trzymała srebrny półksiężyc, czysty i święty symbol Islamu.Panna Johnson opuściła głowę, z której zwieszały się pozlepiane potem kosmyki włosów.Jej oczy powoli wracały na swoje miejsce.Nadal wywijała szablą i podobnie jak dżinn sprawiała wrażenie poirytowanej oraz zmieszanej widokiem lśniącego półksiężyca.Anna zrobiła dwa lub trzy kroki w głąb pokoju, po czym odezwała się wysokim, ale stanowczym głosem:— Profesorze, Harry! Uciekajcie stąd i stańcie za mymi plecami.Nie spuszczając z oczu wijącego się dżinna, wycofaliśmy się do drzwi
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|