Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Joe ruszył w kierunku pawilonu.Siatka biegła przez cały czas o krok lub dwa odbrzegu, w jednym tylko czy dwóch miejscach cofała się nieco, najprawdopodobniej tam,gdzie brzeg był podcięty, darń i krzewy zwisały niemal i groziły runięciem.Upał rósł.W pewnej chwili Alex zatrzymał się i zakryty pniem starego dębu spoj-rzał na morze.Kilka dalekich żagli.Na horyzoncie długi, ciemny kontur statku płynące-go w stronę Atlantyku i.tak, ten sam szary, niski kształt, przesuwający się powoli przedoczyma w odległości mili lub dwóch: łódz patrolowa.Joe ruszył dalej.Uśmiechnął się znowu do siebie, po raz nie wiadomo który tegodnia.Gdyby generał Somerville wiedział! Chanda z lornetką w oknie, łódz patrolowana morzu, Joe Alex krążący po ogrodzie i Hicks na skale nie opodal pawilonu! Hicks,który wyglądał jak zafrasowany urzędnik, a był doskonałym policjantem, inteligent-nym, sprawnym, mogącym obezwładnić każdego przestępcę jednym ze stu chwytów,których doskonała znajomość zjednała mu wśród ludzi Parkera przydomek  wujasz-ka judo.Przed nim była teraz zbita masa krzewów: jeżyny, maliny, ostrokrzew i jeszcze jakieśdługie, gęste, proste gałązki o maleńkich czerwonych kwiatkach, porastających całą ichdługość.Zerwał jeden kwiatek i zatrzymał się.Przez lukę w roślinności dostrzegł z dalapawilon.Był w tej chwili o kilka kroków od ścieżki.Generał z tej odległości był niemalniewidoczny.Cisza.Dalej był mur posiadłości, za nim wywyższenie skalne, głaz, a przynim odległa sylwetka ludzka.Joe cofnął się, przeszedł kilka kroków poza ścianą krzewów i wyjrzał w alejkę.Nikogo.Wyskoczył na ścieżkę i ruszył w kierunku domu.Po prawej, na korcie, pano-wała cisza.Jeszcze kilkadziesiąt kroków.Dostrzegł z daleka dom.Chanda tkwił w oknie.żadnego sygnału.Upał był coraz większy.Alex wyciągnął chusteczkę i otarł pot z czoła.Wszystko to było bardzo zabawne, ale powinno było skończyć się jak najprędzej.Spojrzał na zegarek.Dziesiąta trzydzieści.Zbliżył się do klombu.Meryl ani Jowetta nie było widać.Zerknął w lewo.Nad miej-scem, gdzie stała pracownia, unosił się ponad drzewami gęsty, czarny słup dymu.Zapewne Cowley wrócił do pracy.Joe znowu się uśmiechnął.Jowett był właściwie sza-lenie śmieszny.Jego klasyczna nienawiść artysty do biednego, unikającego przecież za-drażnień inżyniera była też bardzo śmieszna.Nie było w tym niczego obrzydliwego,chociaż w głębi duszy był przeciwny niechęci powodowanej faktem różnic intelektual-nych albo środowiskowych.Ale tacy ludzie jak Jowett rządzą się swoimi prawami.115 Zatrzymał się i zapalił papierosa.Najzabawniejsze byłoby, gdyby ten Plumkett sięrozmyślił.No cóż, kilka godzin spaceru na świeżym powietrzu też było nie do pogar-dzenia.Po powrocie do Londynu trzeba będzie się wziąć za tę książkę, a pózniej wyje-chać.Ale dokąd? Było mu właściwie wszystko jedno.Najlepsze byłoby jakieś ciche, małemiasteczko nadmorskie w którymś z krajów nad Morzem śródziemnym.Ale Karolinanigdy nie umiała przerwać pracy w Instytucie wtedy, kiedy.Wymachując płóciennym woreczkiem, paląc papierosa i rozmyślając o Morzu śród-ziemnym, ruszył w kierunku domu i postanowił go obejść dokoła.Nie było widać niko-go.Cisza.Dziesiąta czterdzieści.Jeszcze pięćdziesiąt minut.Taras także był pusty, leżakistały w pełnym słońcu, ale nikogo nie zdawało się ono zachęcać do pobytu tutaj.A tenoszklony budynek to oranżeria.Ogrodnik nie musiał mieć zbyt wiele pracy w tym dzi-kim ogrodzie.Dalej znowu krzewy i drzewa, ciągnące się ku polom.Nie znał zupełnietej części parku.Zastanawiał się chwilę.Ale to było zbyt daleko od pawilonu.Zawrócił.W tej samej chwili dostrzegł Karolinę wynurzającą się z wąskiej alejki, niknącej po-między drzewami. Byłaś na spacerze?  Joe ruszył zawracając w kierunku, z którego nadszedł.Zrównała się z nim i poszli razem dalej, okrążając dom. Tak. urwała.Potem powiedziała cicho i gwałtownie:  Jestem ohydna, Joe!Nie przypuszczałam nawet, że mogę być tak podła! Co takiego zrobiłaś?  zapytał rozglądając się z wolna.Wyszli właśnie zza rogudomu. Nic nie zrobiłam.Myślałam i.byłam na spacerze. To bardzo przyzwoita i naturalna czynność. Nie zawsze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript