[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Tak więc nie tylko zamiary poddania spełzły na niczym, ale zabra-no się jeszcze gorliwiej do obrony.Chodził nazajutrz ksiądz Kordeckinaokół po murach jak pasterz po owczarni, widział, że wszystko jestdobrze, i uśmiechał się błogo, chwalił naczelników i żołnierzy, a przy-szedłszy do pana Czarnieckiego rzekł rozpromieniony: I pan miecznik sieradzki, nasz kochany wódz, raduje się w sercuna równi ze mną, bo powiada, żeśmy teraz dwakroć mocniejsi niż napoczątku.Nowy duch wstąpił w serca, reszty łaska Najświętszej PannyNASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG206dokona, a ja tymczasem do układów się na nowo wezmę.Będziemyzwłóczyć i marudzić, bo przez to się krew ludzka oszczędza.Kmicic zaś na to: Ej, ojcze wielebny, co tam po układach! Czasu szkoda! lepiej otoznowu tej nocy wycieczkę uczynić i tych psiajuchów naciąć.A ksiądz Kordecki, że to był w dobrym humorze, uśmiechnął się,jak uśmiecha się matka do naprzykrzonego dziecka, następnie podniósłpowrósło leżące przy armacie i począł udawać, że bije nim Kmicica poplecach. A będziesz mi się tu wtrącał, utrapiony Litwinie mówił a bę-dziesz mi tu krwi jako wilk łaknął, a będziesz mi tu przykład nieposłu-szeństwa dawał, a masz! a masz!Kmicic zaś, rozweselony jak żak szkolny, uchylał się to w prawo,to w lewo i umyślnie niby się drażniąc, powtarzał: Bić Szwedów! bić! bić! Bić!Takie to oni sobie wyprawiali uciechy mając dusze gorące i dla oj-czyzny poświęcone.Lecz układów ksiądz Kordecki nie zaniechał wi-dząc, że Miller gorąco ich pragnie i za wszelki pozór chwyta.Cieszyłata ochota księdza Kordeckiego, odgadywał bowiem łacno, że nie musisię nieprzyjacielowi dziać dobrze, skoro tak chciwie pragnie kończyć.Poczęły więc płynąć dnie jeden za drugim, w których nie milczaływprawdzie działa i rusznice, lecz głównie działały pióra.W ten sposóboblężenie przewłóczyło się, a zima nadchodziła coraz sroższa.Naszczytach Tatrów chmury wysiadywały w przepaścistych gniazdachzawieruchę, mróz, śniegi i wytaczały się na kraj, wiodąc za sobą swelodowate potomstwo.Nocami Szwedzi tulili się do swych ognisk, wo-ląc ginąć od kul klasztornych niż marznąć.Twarda ziemia utrudniała sypanie szańców i czynienie podkopów.Oblężenie nie postępowało.Nie tylko oficerowie, ale całe wojsko mia-ło na ustach jedno tylko słowo: układy.Udawali więc księża naprzód, że się chcą poddać.Przyszli do Mil-lera w poselstwie ojciec Marceli Dobrosz i uczony ksiądz SebastianStawicki.Ci uczynili Millerowi niejaką nadzieję zgody.Ledwie tousłyszał, aż ręce otworzył i gotów był porwać ich z radości w objęcia.Już bowiem nie o Częstochowę, już o cały kraj chodziło.Poddanie sięJasnej Góry byłoby odebrało resztkę nadziei patriotom i ostateczniepopchnęło Rzeczpospolitą w objęcia króla szwedzkiego, gdy przeciw-nie opór, i to opór zwycięski, mógł zmienić serca, umysły i wywołaćstraszliwą nową wojnę.Oznak naokół nie brakło.Miller wiedział o tymNASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG207i czuł, w co się wdał, jak straszna zaciężyła nad nim odpowiedzialność;wiedział, że albo czeka go łaska królewska, marszałkowska buława,zaszczyty, tytuły, albo ostateczny upadek.%7łe zaś i sam już zaczął prze-konywać się, że tego orzecha nie zgryzie, przyjął więc księży z nie-słychaną uprzejmością, jakby cesarskich albo sułtańskich ambasado-rów.Zaprosiwszy ich na ucztę, sam pił za ich zdrowie, a również zazdrowie przeora i pana miecznika sieradzkiego, obdarzył ich rybamidla klasztoru, na koniec podał warunki poddania się tak łaskawe, iż anina chwilę nie wątpił, że ze skwapliwością zostaną przyjęte.Ojcowie podziękowali pokornie, jak na zakonników przystało;wzięli papier i odeszli.Na ósmą rano zapowiedział Miller otwarciebram.Radość w obozie szwedzkim zapanowała nieopisana.%7łołnierzeporzucili szańce i okopy, podchodzili pod mury i poczynali rozmowy zoblężonymi.Lecz z klasztoru dano znać, że w sprawie tak wielkiej wagi musiprzeor odwołać się do całego zgromadzenia, proszą więc zakonnicyjeszcze o jeden dzień zwłoki.Miller zgodził się bez wahania.Tymcza-sem w definitorium obradowano istotnie do pózna w nocy.Jakkolwiek Miller starym był i wytrawnym wojownikiem, jakkol-wiek nie było może w całej armii szwedzkiej jenerała, który by więcejukładów od tego Poliocertes z rozmaitymi miastami prowadził, jednak-że biło mu serce niespokojnie, gdy następnego ranka ujrzał dwa białehabity zbliżające się do kwatery, którą zajmował.Byli to nie ci sami ojcowie; przodem szedł ksiądz Maciej Błeszyń-ski, lektor filozofii, niosąc pismo z pieczęcią; za nim postępował ojciecZachariasz Małachowski, z rękami skrzyżowanymi na piersiach, zespuszczoną głową i z twarzą lekko pobladłą.Jenerał przyjął ich w otoczeniu sztabu i wszystkich znamienitychpułkowników, i odpowiedziawszy uprzejmie na pokorny ukłon ojcaBłeszyńskiego, wyjął mu szybko list z ręki, rozerwał pieczęcie i począłczytać.Lecz wnet strasznie zmieniła się twarz jego: fala krwi uderzyła mudo głowy, oczy wyszły na wierzch, kark napęczniał, i straszliwy gniewzjeżył mu włosy pod peruką.Przez chwilę mowę nawet mu odjęło, rękątylko wskazał na list księciu Heskiemu, który przebiegł go oczyma izwróciwszy się do pułkowników rzekł spokojnie: Oświadczają mnisi tylko tyle, że dopóty nie mogą się wyrzec Ja-na Kazimierza, dopóki prymas nowego króla nie ogłosi, czyli, inaczejmówiąc; nie chcą uznać Karola Gustawa.NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG208Tu rozśmiał się książę Heski, Sadowski utkwił szyderczy wzrok wMillerze, a Wrzeszczowicz począł brodę szarpać z wściekłością.Groz-ny szmer oburzenia powstał wśród reszty obecnych.Wtem Miller począł uderzać dłonią po kolanie i krzyczeć: Rata! rata!Wąsate twarze czterech muszkieterów ukazały się wnet wedrzwiach. Wziąść mi te golone pałki i zamknąć! krzyknął jenerał. Waść,panie Sadowski, otrąbisz mi pod klasztorem, że niech aby z jednegodziała dadzą z murów ognia, obudwóch mnichów każę natychmiastpowiesić!Prowadzono tedy obu księży: ojca Błeszyńskiego i ojca Małachow-skiego, wśród szyderstw i naigrawań się żołnierzy.Muszkietnicy za-wdziewali im swe kapelusze na głowy, a raczej na twarze, tak aby oczybyły zasłonięte, i umyślnie naprowadzali ich na rozmaite przeszkody, agdy który z księży potknął się lub upadł, wówczas rozlegał się wybuchśmiechu wśród gromad żołnierstwa, upadłego zaś podnoszono kolbamii niby podpierając go, tłuczono po krzyżu i ramionach.Inni rzucali nanich nawozem końskim, inni chwytali w dłonie śnieg i rozcierali go natonsurach lub wpuszczali księżom za habity.Odczepiono sznurki odtrąbek i przywiązano ojcom do szyi, po czym żołdacy chwycili za drugikoniec i udając, że prowadzą bydło na jarmark, wykrzykiwali w głosceny.Oni obaj szli cicho, z rękami złożonymi na piersiach, z modlitwą naustach.Zamknięto ich wreszcie w stodole, drżących od zimna, sponie-wieranych; naokoło zaś stanęły straże z muszkietami.Pod klasztorem otrąbiono już rozkaz, a raczej grozbę Millera
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|