[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Stał przed nią przez minutę czy dwie, wciąż trzymając dłonie w kieszeniach.Nic się nie zmieniła - podziwiał linię budynku, tak jak to robił, będąc dzieckiem.Jak wiele dobrze zaprojektowanych kamiennych budowli - przyjrzenie się jej z bliska, powodowało zamęt wywołany przez wyraźnie widoczne sprzeczności - kamienna solidność i twardość, była równoważona przez delikatność załamań i łuków i, smukłość kolumn; wyglądała nieco przysadziście i mogła się kojarzyć z bankowym sejfem, a mimo to była smukła i kształtna (to znaczy była smukła w kategoriach budynków wzniesionych zwłaszcza na przełomie wieku, których okna, przecięte na krzyż wąskimi, żelaznymi prętami, były pełne wdzięku i zaokrąglone).Te sprzeczności sprawiały, iż budynek nie wydawał się brzydki i Ben bynajmniej się nie zdziwił, czując, że w głębi duszy kochał to miejsce.Na Costello Avenue nie zmieniło się zbyt wiele.Spoglądając wzdłuż ale i dostrzegł gmach Derry Community House i zastanawiał się, czy Costello Avenue Market wciąż jeszcze znajdował się tam, gdzie dawniej (czyli w miejscu, gdzie biegnąca półkoliście alejka, ponownie łączyła się z Kansas Street).Przeszedł przez trawnik przy bibliotece, nieomal nie zauważając, że ma przemoczone buty - aby rzucić okiem na oszklony pasaż pomiędzy Biblioteką dla Dorosłych a Biblioteką Dziecięcą.Ten budynek również się nie zmienił i z miejsca, gdzie stał, tuż przed pochylającymi się gałęziami płaczących wierzb, widział ludzi przechodzących korytarzem to w jedną, to w drugą stronę.Ogarnęło go stare uczucie zadowolenia i po raz pierwszy naprawdę zapomniał o tym, co się stało pod koniec obiadu.Przypomniał sobie, jak przychodził tu, będąc jeszcze dzieckiem (tyle że zimą), brodząc przez śnieg sięgający prawie do bioder, a potem stojąc przed budowlą przez dobre piętnaście minut.Zjawił się tu o zmierzchu (jak sobie przypomniał), a wraz z tym wspomnieniem powróciło uczucie odrętwienia w palcach i śniegu topiącego się wewnątrz jego zielonych kaloszy.Zmierzchało, a wokół niego zaczęły płożyć się wczesnozimowe cienie - niebo na wschodzie miało barwę popiołu, a na zachodzie węgli żarzących się w kominku.Było zimno, a chłód, co się często zdarzało, pogłębiał jeszcze wiatr wiejący od skutego lodem Barrens.Ale tam, niecałe czterdzieści jardów od miejsca, gdzie się znajdował, przechadzali się ludzie w koszulach i bluzkach z krótkimi rękawami.O niecałe czterdzieści jardów od miejsca, gdzie stał, znajdował się korytarz zalany blaskiem białych lamp fluorescencyjnych.Dzieci chichotały, pary zakochanych licealistów trzymały się za ręce (a jeśli zauważyła to bibliotekarka, zaraz zwracała im uwagę).Było w tym coś magicznego, i to w pozytywnym tego słowa znaczeniu, a on był zbyt młody, by składać to na karb czegoś równie trywialnego jak oświetlenie czy ogrzewanie.Magia tkwiła wewnątrz tego połyskującego cylindra światła i życia łączącego te dwa mroczne budynki niczym lina ratunkowa - magia tkwiła w obserwacji ludzi przechodzących pasażem, nie tkniętych przez panujący na zewnątrz mrok czy mróz.To czyniło ich cudownymi i boskimi.W końcu odchodził (tak jak teraz) i podchodził do frontowych drzwi (tak jak teraz), ale zawsze odwracał się i jeden jedyny raz spoglądał za siebie (tak jak teraz), zanim kamienny załom budynku Biblioteki dla Dorosłych nie przesłonił do reszty tej wspaniałej, delikatnej pępowiny.Czując pod sercem ukłucie nostalgii, które wprawiło go w radosny nastrój, Ben wszedł po schodach i podszedł do drzwi biblioteki, zatrzymał się na moment na wąskiej werandzie pod filarami, gdzie niezależnie od tego, jaki był upał, zawsze panował przyjemny chłód.Potem otworzył obite metalem drzwi z otworem do wrzucania książek pośrodku i wszedł do budynku.Wewnątrz panowała cisza.Kiedy znalazł się w blasku szklanych kul zwieszających się z sufitu, moc wspomnień nieomal wprawiła go w stan otępienia.Siła ta nie była natury fizycznej - nie można jej było porównać z ciosem w szczękę czy siarczystym policzkiem.Bardziej przypominała uczucie znane powszechnie jako déjŕ vu.Ben doświadczył go już kiedyś, ale nigdy dotąd z tak wielką mocą, powodującą kompletną dezorientację; przez dłuższą chwilę stał w progu, czując się zagubiony w czasie; nie pamiętał, ile miał właściwie lat - trzydzieści osiem czy jedenaście?Ciszę panującą we wnętrzu biblioteki przerywały od czasu do czasu stłumione szepty, głuche stuknięcia towarzyszące stemplowaniu książek i odnotowywaniu zwrotów przez bibliotekarkę, jak również delikatny szelest przewracanych stronic gazet i ilustrowanych magazynów.Uwielbiał panujące tu oświetlenie
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|