Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bill wychowywał się w sercu Rocky Mountains, nie prze­rażało go żadne dzikie urwisko, lecz takich szczurzych nor nie spotykało się w górach stanu Wyoming.Wreszcie wkręcił się do środka, przez chwilę siedział w milczeniu i na pół ślepy rozglą­dał się dookoła.Nagle usłyszałem jego okrzyk - odkrył leżące obok siebie figury.Lazarus, który wlazł zaraz za Billem, miał ze sobą kieszonkową latarkę, dzięki czemu mogliśmy dokładnie obejrzeć każdą rzecz.Podczas gdy większość kamieni w pieczarze Atana nosiła na sobie ślady mycia i należytego utrzymania, żadnego takiego śladu nie można było znaleźć na figurach w pieczarze Lazarusa.W pieczarze Atana człowiek czuł się jak w ta­jemniczym salonie jakiegoś magika, wyścielonym matami i sia­nem, tutaj zaś jak w starym, opuszczonym składzie.Zapytaliśmy Lazarusa, czy nie mył kamieni.Nie, nie potrzebował myć, gdyż tutaj nic nie rośnie, dzięki zaś przeciągowi powietrze jest bardzo suche.Przy małym otworze w ścianie wyczuwało się prąd zimnego, suchego powietrza, na gładkich jak żelazo ścianach nie było ani śladu pleśni, nie było jej też na kościach szkieletów.U Atana zaś gruby pokład zielonej pleśni rósł na ścianie tuż przy wejściu.Czas upływał.Wybraliśmy kilka najbardziej interesujących rzeźb.Lazarus i Bill wypełzli na zewnątrz, aby je odbierać, ja zaś miałem im je podawać, ostrożnie manewrując w ciasnym przej­ściu, aby się nie uszkodziły.Łatwiej to jednak było powiedzieć niż wykonać.Zupełnie beznadziejne okazało się przenoszenie ich bez uszkodzeń, skoro równocześnie trzymało się latarkę, a nadto rąk używało się do posuwania własnego ciała.Teraz dopiero pojąłem zręczność Lazarusa, który samotnie złaził nocami do tej pieczary i wyłaził z niej z kamieniami, uszkadzając przy transpor­cie jeden jedyny zwierzęcy nos.Gdy wreszcie dotarłem do wyj­ścia popychając przed sobą po kolei kilka rzeźb, usłyszałem rozpaczliwe wołanie Billa, lecz ryk fal nie pozwalał mi rozróżnić słów.Kamienie blokowały mi drogę, nie mogłem wyjść, zanim Lazarus nie odebrał ich od zewnątrz.Zdawało mi się, że zoba­czyłem jego rękę, i naraz pojąłem, co się stało.Było zupełnie ciemno, zapadła już bowiem noc.Lazarus odbierał kamienie jeden za drugim i podawał je Billowi.Gdy wyjście było już wolne i wylazłem z pieczary, stwierdziłem zupełną zmianę scenerii.Można było jeszcze w nie­jasnym świetle księżyca rozróżnić zarysy gór.Stanąwszy wreszcie na krawędzi płaskowyżu, poczułem gęsią skórę i trzęsące się kolana; pocieszałem się, że to z zimna.Bo w pieczarze było chłodno, chłód też czuło się przy nocnej wspinaczce tylko w ka­lesonach.Gdy ja z Billem wspinaliśmy się do góry, Lazarus ruszył jeszcze raz na dół, zabierając ze sobą obie nie zaczęte sztuki materiału na suknie, które miał zostawić w pieczarze.Wskoczyliśmy w ubrania i rozkoszowaliśmy się gorącą kawą z ter­mosu, pokazując fotografowi zdobycz z nocnej wyprawy.Zauwa­żyłem, że Lazarus co jakiś czas pokaszliwał, Bill też zwierzył mi się, że nie czuje się dobrze.Obaj wiedzieliśmy, że po wizycie „Pinto” zaczęła się we wsi szerzyć epidemia cocongo; dotąd choro­ba nie była tak ciężka jak zwykle, ale mnożyły się już oznaki, że staje się złośliwsza i niebezpieczniejsza.Obleciał mnie strach, że Bill albo Lazarus mogą nam tu zachorować, wówczas Lazarus je­szcze bardziej utwierdziłby się w swoich zabobonach, zamiast przezwyciężyć obawę przed aku-aku i tabu.Bill miał ze sobą wia­trówkę, swoją dałem więc Lazarusowi i jednocześnie wziąłem od niego worek z cennymi rzeźbami.Zanim wsiedliśmy na konie, La­zarus dokładnie sprawdził, czy nie zostały kawałki papieru lub inne ślady naszego pobytu, potem nasza niewielka karawana ru­szyła w słabym księżycowym świetle w drogę powrotną do domu.Worek okazał się ciężki, a droga bardzo nierówna, niełatwo mi więc przychodziło utrzymać się na koniu z jednym tylko strzemie­niem.Gdyśmy dotarli do starej brukowanej drogi, zrównałem się z Lazarusem i powiedziałem, że w pieczarze nie było żadnego aku-akus które chciałoby nam zrobić coś złego.- To dlatego, że poszedłem tam pierwszy i powiedziałem różne słowa - oświadczył Lazarus z całym spokojem.Nie dowiedziałem się, jakie to były słowa ani też dlaczego trzeba się było rozbierać przed wejściem do pełnej przeciągów pieczary.Może tamtejsze aku-aku było konserwatystą przyzwyczajonym jedynie do odwiedzin gości przyodzianych w opaski.Nie miałem odwagi zapytać.Przecież Lazarus liczył się z tym, że ja wiem o aku-aku tyle samo, co on, a może nawet więcej.Jechaliśmy w milczeniu, podkowy dźwięczały na brukowanej drodze.Wkrótce usłyszeliśmy chrapliwy skrzyp wiatraka na Hanga-o-Teo.Pędzące po niebie chmury co chwila przesłaniały sierp księżyca, przeszkadzając mu zaglądać ciekawie do mego wor­ka.Noc tchnęła mistycznym nastrojem.Wiatr był przenikliwie zimny, popędziliśmy więc konie, nawet ich nie pojąc przy wiatraku.Lazarus bowiem kaszlał.IX.Wśród bogów i diabłów podziemnego świata Wyspy WielkanocnejW tym samym czasie kiedy odwiedzaliśmy tajemne pieczary, po Wyspie Wielkanocnej krążył niebezpieczny upiór w towarzys­twie aku-aku.Pojawił się kilka godzin wcześniej, chodził po wsi od domu do domu, żadne drzwi nie dały się przed nim zamknąć.Zbliżał się też i do nas, aż dotarł do namiotów w Anakena.Wślizgi­wał się ludziom do nosów i ust, potem szalał w całym ciele.Przy­był na wyspę jako pasażer na gapę, a z okrętu przedostał się na ląd pod nazwiskiem cocongo.Tylko dwa razy wójt wyruszył do swej pieczary po kamienie, potem cocongo zapukała do jego drzwi.Przez kilka dni kwękał, wreszcie położył się do łóżka.Gdy go odwiedziłem, uśmiechał się z zadowoleniem i tłumaczył, że zwykle cocongo bywa znacznie gorsza, teraz będzie niedługo zdrów.Za tydzień znów go owiedziłem.Ale wtedy leżał już w szpitalu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript