[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Obsadziłeś każdego człowieka na takim stanowisku, na którym jest z niego najwięcej pożytku.- Albo najmniej szkody.- Astmatyk i siostrzeniec Hagopa wciąż nie potrafili mi udowodnić, że się na cokolwiek mogą przydać.Siedem dni do ostatecznego terminu.Dwa dni temu wyruszyli kwatermistrzowie, inżynierowie i rezerwowy legion Sindawe.Przybywający do stolicy pocztylioni opisywali ich postępy jako niezadowalające.Drogi były w beznadziejnym stanie.Ale pomagali im ludzie, mieszkający przy trasie ich marszu.W najgorszych miejscach żołnierze i mieszkańcy rozładowywali wozy i zaprzęgi ciągnęły już puste wozy przez błoto.Mimo wszystko los nam jednak sprzyjał.Wciąż padał deszcz, który powinien ustać tydzień temu.Z raportów wynikało, że woda w rzece wciąż stoi zbyt wysoko, aby można było przeprawić się przez brody.Obserwatorzy sądzili, że zyskaliśmy przynajmniej pięć dni.Powiedziałem to Mogabie, któremu czas był potrzebny bardziej niż komukolwiek innemu.Odburknął, że jego głównym osiągnięciem do dnia dzisiejszego było nauczenie swych żołnierzy maszerowania w równych szeregach.Uznałem, że to jest najważniejsza lekcja.Jeżeli będą potrafili zachować porządek na polu bitwy.Nie czułem się dobrze z tym dodatkowo przyznanym czasem.Kiedy kolejne dni mijały, a ja otrzymywałem coraz więcej raportów o kłopotach jakie ma maszerujący oddział, stawałem się coraz bardziej niespokojny.Na dwa dni przed pierwotnie zaplanowanym terminem wymarszu, wezwałem do siebie Mogabę.- Czy odpocząłeś trochę dzięki zyskanemu czasowi?- Nie.- W ogóle nic to nie dało?- Nie, to nie tak.Jeżeli wyruszymy pięć dni później, będą o pięć dni lepiej przygotowani.- Dobrze.- Odchyliłem się na oparcie krzesła.- Wyglądasz na zmartwionego.- To błoto.Wysłałem Żabiego Pyska na zwiady.Sindawe wciąż znajduje się dwadzieścia mil od Yejagedhya.A cóż to będzie dla hałastry, którą zbierzemy ze sobą?Pokiwał głową.- Myślisz, że powinniśmy wyruszyć wcześniej?- Poważnie rozważam wymarsz w terminie, który pierwotnie zaplanowaliśmy.Po prostu, żeby mieć pewność.Jeżeli przybędziemy wcześniej na miejsce, będziemy mogli wypocząć i może nawet potrenować trochę w warunkach polowych.Ponownie przytaknął.Potem wziął mnie z zaskoczenia.- Czasami zdajesz się na intuicję, na niejasne podejrzenia, czyż nie?Uniosłem brew.- Obserwowałem cię od Gea-Xle.Zaczynam powoli rozumieć, jak funkcjonuje twój umysł, tak przynajmniej mi się wydaje.Ale czasami sądzę, że nie rozumiesz sam siebie w wystarczającym stopniu.Przez cały tydzień byłeś zakłopotany.To znaczy, że coś podejrzewasz.- Wstał z krzesła.- Będę prowadził swoje działania w oparciu o założenie, że wyruszymy wcześniej.Odszedł.Zastanawiałem się nad jego słowami, nad tym, że wie, jak działa mój umysł.Czy powinienem potraktować to jako pochlebstwo, czy jako groźbę?Podszedłem do okna, otworzyłem je, spojrzałem w nocne niebo.Pomiędzy pędzącymi stadami chmur mogłem dojrzeć gwiazdy.Może cykliczna codzienna mżawka skończyła się już.Ale mogła to być jedynie przerwa.Wróciłem do pracy.Nad obecnym projektem, rozpracowywanym trochę na łapu-capu, zastanawiałem się razem z Żabim Pyskiem.Staraliśmy się ustalić, co się stało z książkami, które zginęły z rozmaitych bibliotek w całym mieście.Według mojego pomysłu, jakiś anonimowy urzędnik zgromadził je w pałacu Prahbrindraha.Pytanie brzmiało: Jak się do nich dostać? Odwołać się do mojej władzy dyktatora?- Nie zwracaj uwagi na rzekę.- Co powiedziałeś? - Rozejrzałem się dookoła.- Co, do cholery?- Nie zwracaj uwagi na rzekę.Na parapecie okna siedziała wrona.Obok usadowiła się druga.Dostarczyła tę samą wiadomość.Wrony są cwane.Ale tylko wedle ptasich kategorii.Zadałem sobie pytanie, o czym też one mówią.Kazały mi nie zwracać uwagi na rzekę.Mogłem je łamać kołem, a i tak nie wydusiłbym niczego więcej.- W porządku.Przyjąłem.Nie zwracaj uwagi na rzekę.No.Wrony.Przez cały czas te przeklęte wrony.Próbowały mi coś przekazać, z pewnością.Co? Ostrzegły mnie już wcześniej.Czy chciały powiedzieć, żebym nie zwracał uwagi na stan wody w rzece?W każdym razie i tak miałem taki zamiar, ze względu na błoto.Podszedłem do drzwi i zawołałem:- Jednooki! Goblin! Potrzebuję was.Weszli do środka, wyglądając na zagniewanych.Stanęli w sporej odległości jeden od drugiego.Niedobry znak.Znowu zaczynali się kłócić.Albo przymierzali się do tego.Minęło tak dużo czasu, od kiedy osłabła trochę gwałtowność ich waśni, że teraz mogło to doprowadzić do wielkiego wybuchu.- Dziś właśnie nadszedł ten dzień, chłopcy.W nocy zgarnijcie resztę agentów Władców Cienia.- Sądziłem, że mamy jeszcze trochę czasu - zaczął utyskiwać Jednooki.- Mogło tak być.Ale stało się inaczej.Chcę, żeby to zostało zrobione teraz.Zajmijcie się wszystkim.Goblin wymruczał pod nosem:- Tak jest, wasza dyktatorskość, panie kapitanie.Rzuciłem mu wstrętne spojrzenie.Wyszedł z pokoju.Podszedłem do okna i wpatrzyłem się w jaśniejące niebo.- Mam wrażenie, że rzeczy układają się aż nazbyt dobrze.32.ŚWIATŁOCIEŃWładcy Cienia spotkali się w pośpiechu, który ich wyczerpał.Termin spotkania został ustalony wiele dni wcześniej, kiedy jednak jechali na nie, posłyszeli zew głoszący, że jest już zbyt późno na leniwą, wygodną podróż.Znajdowali się w miejscu, w którym był basen, niepewna struktura przestrzeni oraz cienie.Kobieta balansowała niespokojnie, unosząc się w powietrzu.Jej towarzysze byli najwyraźniej poruszeni.Ten, który odzywał się rzadko, teraz przemówił pierwszy:- Skąd ta cała panika?- Nasze źródła w Taglios zostały eksterminowane.Wszystkie z wyjątkiem najnowszych.Równie nagle jak to.- Strzeliła palcami.Jej towarzysz powiedział:- Zamierzają wyruszyć.Kobieta:- Wiedzieli, kim były nasze źródła.To oznacza, że wszystko, czego się dzięki nim dowiedzieliśmy, nie jest wiarygodne.Jej towarzysz:- Musimy wyruszyć szybciej, niż zaplanowaliśmy
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|