[ Pobierz całość w formacie PDF ] .- Zamierzasz doprowadzić do tego, by nas wszystkich zabito?- Ta możliwość istniała od czasu, jak wybrano mnie Kapitanem.Istniała, kiedy opuszczaliśmy Krainę Kurhanów.Kiedy wyjeżdżaliśmy z Wieży.Istniała, kiedy wypłynęliśmy z Opalu.Istniała, gdy złożyłaś swą przysięgę Czarnej Kompanii.Stała się bardziej jeszcze realna, gdy przyjąłem to pochopne i fałszywe zlecenie od kupców z Gea-Xle.Tak więc nic nowego, przyjaciółko.Przez wodę pełzło coś na kształt wielkiego, płaskiego, czarnego kamienia, rozpryskując bryzgi srebra.Goblin i Jednooki zatopili to.- Czego ty chcesz, Konował? - Jej głos był napięty, być może nawet nabrzmiały strachem.- Chcę wiedzieć, kto dowodzi Czarną Kompanią.Chcę wiedzieć, kto podejmuje decyzje o wyborze tego, kto podróżuje z nami, a kto nie.Chcę wiedzieć, kto udziela członkom Kompanii pozwolenia na oddalanie się każdorazowo na wiele dni, i kto daje prawo chowania się na tydzień oraz lekceważenia obowiązków.A przede wszystkim, chcę wiedzieć, kto decyduje o tym, w jakie przygody i intrygi zostanie wciągnięta Kompania.Pełzające kamienie nie przestawały się pojawiać, rozsiewając bryzgi i zmarszczki srebra.Każdy kolejny podpływał bliżej barki.- Kto ma wszystkim kierować, Pani? Ty czy ja? Czyją grę zamierzamy rozgrywać? Twoją czy moją? Jeżeli nie moją, wszystkie twoje skarby pozostaną tam, gdzie nie będziesz mogła ich dostać.A my idziemy do igłozębów.Zaraz.- Nie blefujesz?- Nie blefuje, kiedy siedzę przy stole z kimś takim, jak ty.Postawiłaś wszystko, co miałaś, i czekałaś na licytację.Znała mnie.Pamiętała spojrzenia, jakimi przeniknęła mnie na wskroś.Wiedziała, że zrobię to, jeżeli będę musiał.Na koniec powiedziała więc:- Zmieniłeś się.Stałeś się twardszy.- Aby być Kapitanem, musisz być Kapitanem.A nie Kronikarzem albo lekarzem Kompanii.Chociaż romantyzm gdzieś tam ciągle żyje w tle.Możesz zniszczyć jego resztki, jeżeli będziesz w stanie poradzić sobie z tamtą nocą na wzgórzu.Jeden z pełzających kamieni trącił burtę barki.- Pozwolisz, że na chwilę się oddalę.- Ty idioto! Tamta noc nie ma z tym nic wspólnego.Wtedy nie sądziłam, że istnieje szansa, aby się udało.Na tamtym wzgórzu była kobieta z mężczyzną, o którego troszczyła się i którego pragnęła, Konował.I sądziła, że jest to mężczyzna, który.Kolejny kamień łupnął w cel.Barka zadrżała.Goblin krzyknął:- Konował!- Masz zamiar wykonać jakiś ruch? - zapytałem.- Czy mam ściągnąć ubranie, aby było mi łatwiej prześcignąć w wodzie igłozęba?- Niech cię cholera! Wygrałeś.- Tym razem obiecujesz na dobre? Również za nich?- Tak, do diabła.Skorzystałem z okazji.- Żabi Pysk.Przytocz z powrotem.Przynieś rzeczy z powrotem.Kamień uderzył w barkę.Dłużyce zajęczały.Zachwiałem się, a Goblin krzyknął powtórnie.Powiedziałem:- Twoje rzeczy są z powrotem, Pani.Przyprowadź Zmiennego i jego dziewczynę na górę.- Wiedziałeś?- Powiedziałem ci.Wywnioskowałem to.Ruszaj.Stary człowiek zwany Eldonem Widzącym, pojawił się, ale tym razem przybrał swoją prawdziwą postać.To był rzekomo zamordowany Schwytany zwany Zmiennokształtnym, wysoki jak drzewo i prawie równie szeroki w ramionach, potworny człowiek w szkarłacie.Rozwichrzone, sztywne włosy zwisały mu wokół głowy.Gąszcz jego brody był zaśmiecony i brudny.Opierał się na lśniącej lasce, wyrzeźbionej na kształt wydłużonego, nieprawdopodobnie cienkiego kobiecego ciała, wycyzelowanego w każdym szczególe.Laska znajdowała się pomiędzy rzeczami Pani i stanowiła ostatnią wskazówkę, która przekonała mnie, kiedy Żabi Pysk doniósł o jej obecności, machnął nią w kierunku brzegu rzeki.Pomiędzy cyprysami zapłonęła plama oleistego ognia, szeroka na sto stóp.Barka zakołysała się pod pocałunkiem następnej kamiennej kry.Dłużyce puściły.Pod pokładem konie rżały z przerażenia.Kilku członków załogi przyłączyło się do nich.W świetle płomieni twarze moich towarzyszy miały zacięty wyraz.Zmiennokształtny kładł dalej rozbryzg za rozbryzgiem, aż bagno pochłonął holokaust, który zaćmił oba moje popisy zestawione razem.Wrzaski piratów ginęły w wyciu płomieni.Wygrałem mój zakład.A Zmienny nie przestawał czynić swego dzieła.Pośród ogni narastało potężne wycie.Potem ścichło w dali.Goblin spojrzał na mnie, a ja na niego.- Dwu z nich w ciągu dziesięciu dni - wymamrotałem.Ostatni raz to wycie słyszeliśmy podczas Bitwy pod Urokiem.- I nie są już przyjaciółmi.Pani, co bym znalazł, gdybym otworzył te groby?- Nie wiem, Konował.Nie mam najmniejszego pojęcia.Nigdy nie spodziewałam się powtórnie spotkać Wyjca, to jest pewne.- Jej słowa brzmiały niczym głos przerażonego, zmartwionego dziecka.Wierzyłem jej.Wśród świateł przemknął cień.Nocna wrona? Co jeszcze?Towarzyszka Zmiennego również ją dostrzegła.W jej przymkniętych oczach lśniło napięcie.Wziąłem Panią za rękę.Teraz, kiedy stała się na powrót podatna na zranienie, lubiłem ją o wiele bardziej.20.WIERZBA W OPAŁACHWierzba obdarzył łódź pochmurnym spojrzeniem.- Jestem tak przerażony, że mógłbym zesrać się ze strachu.- Co jest źle? - zapytał Cordy.- Nie lubię łodzi.- Dlaczego nie idziesz pieszo? Kiedy dasz nam znak z brzegu, Klinga i ja możemy cię zawsze zabrać na pokład.- Gdybym miał twoje poczucie humoru, zabiłbym się i oszczędził światu bólu, Cordy.Cholera, jeżeli mamy to zrobić, zróbmy.- Odszedł od nabrzeża.- Widzieliście Kobietę i jej pupilka?- Kopeć był tu wcześniej.Sądzę, że są już na pokładzie.Skuleni gdzieś.Zakradli się.Nie chcą by ktoś wiedział, że Radisha opuszcza miasto.- Co z nami? Klinga uśmiechnął się.- Zamierzasz się rozpłakać, ponieważ dziewczyny nie przyszły, by cię zatrzymać?- Będzie jeszcze więcej płakał, Klinga - powiedział Cordy.- Stary Wierzba nie jest w stanie nigdzie pójść, jeżeli przedtem nie ponarzeka na to, że musi ruszać nogami.Łódź nie była taka zła.Miała sześćdziesiąt stóp długości i, biorąc pod uwagę ładunek, była zupełnie wygodna.Ładunek składał się wyłącznie z pięciu pasażerów.Wierzba również to włączył do swych narzekań, gdy zorientował się, że Radisha nie zabrała oddziału służących.- Liczyłem trochę na to, iż ktoś się o mnie zatroszczy
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|