Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nasze serca staną tak nagle, jak staje popsuty zegar, i niczyj jęk, niczyje westchnienie nie zdoła już zamącić wiekuistej ciszy.To uczucie końca górowało we mnie nad wszystkimi innymi uczuciami.Opanował mnie z wolna spokój będący przedsmakiem nicości.Ślepa, milcząca wieczność przestała mnie przerażać, pogodziłem się z nią w duszy i to Sprawiło mi ulgę.Jednakże instynkt żeglarza okazał się silniejszy ponad wszystko.Zeszedłem na główmy pokład i spokojnym głosem spytałem:— Jesteście, chłopcy?Mimo iż gwiazdy nad naszymi głowami gasły jedna po drugiej, oczy moje potrafiły rozróżnić kilka ludzkich cieni majaczących w mroku.Jakiś głos odpowiedział: — Wszyscy obecni, panie kapitanie — drugi zaś poprawił go nieśmiało: — Wszyscy, co się jeszcze na nogach trzymają.Oba głosy były spokojne i bezdźwięczne, nie zdradzały ani szczególnej gorliwości, ani zniechęcenia.Ogromnie „trzeźwe” głosy.— Musimy postawić wielki żagiel w kierunku wiatru — rzekłem.Cienie rozpierzchły się bez słowa.Ludzie ci podobniejsi byli do własnych widm niż do ludzkich istot, a wszyscy razem ciągnąc linę ważyli tyle co wiązka bezcielesnych duchów.Śmiem twierdzić, iż postawienie tego żagla dokonane zostało tym razem mocą ducha, bez udziału mięśni, nie było bowiem na naszym statku fizycznej siły, która by takiemu zadaniu mogła sprostać.Oczywiście, sam stanąłem na czele roboty.Marynarze posuwali się za mną, potykając się i ciężko dysząc.Wysiłek ich przy ciągnieniu lin był wręcz tytaniczny.Praca zajęła nam przeszło godzinę, a przez cały ten czas w otaczającej nas ciemności nie było drgnienia ni szelestu.Gdy ostatnia linka została wreszcie umocowana, oczy moje, nawykłe do ciemności, poczęły rozglądać się po pokładzie.Rozpoznawałem sylwetki poszczególnych ludzi przewieszonych przez burtę lub skulonych na luku — jeden z nich wsparł się całym ciałem o kołowrót i nie mogąc złapać oddechu szlochał po prostu z wysiłku.Stałem wpośród nich jak uosobienie siły — nie tknięty przez zarazę, a mimo to zbolały i chory, chory do głębi duszy.Milczałem czas jakiś zmagając się z osaczającymi mnie wyrzutami sumienia, z poczuciem własnej niegodności, wreszcie rzekłem:— No, chłopcy, musimy jeszcze skantować reje wielkiego masztu.To wszystko, co możemy zrobić dla statku.A potem… potem nie pozostanie już nic innego, jak zdać się na jego odporność.Rozdział szóstyPo wyjściu na pokład rufy pomyślałem, że nie można jednak steru zostawiać dłużej bez obsługi.Na mój rozkaz, wypowiedziany głosem niewiele donośniejszym od szeptu, wyłonił się z ciemności milczący duch w wyniszczonym przez gorączkę ciele, z głęboko wpadniętymi oczyma, które jarzyły się w świetle lampki kompasowej na tle nieprzeniknionej nocy.Obnażone przedramię, które wyciągnął ku szprychom koła, zdawało się świecić własnym fosforycznym światłem.Zwróciłem się do tego fosforyzującego widma:— Ster na wprost.Upiór odpowiedział zbolałym głosem:— Rozkaz, panie kapitanie.Zeszedłem znów na główny pokład.Niepodobna było przewidzieć, kiedy zerwie się wichura, ciemność bowiem uniemożliwiała wszelką obserwację; gdziekolwiek zwróciłem oczy, zdawało mi się, że spoglądam w czarną, bezdenną jakąś studnię.Trzeba się jednak było upewnić, czy wszystkie liny zostały uprzątnięte z pokładu, co można było stwierdzić jedynie za pomocą dotyku.Posuwając się niezmiernie powoli i ostrożnie, natknąłem się na jakiegoś człowieka, w którym z samej budowy ciała rozpoznałem Ransome’a.Nikt inny wśród naszej załogi nie posiadał tak jędrnej muskulatury.Wsparty o kołowrót, dyszał ciężko nie odzywając się ani słowem.Spotkanie go w tym miejscu było dla mnie rewelacją — on to był ową nieszczęsną, skuloną postacią, którą zauważyłem przed odejściem na rufę.Jakże się wtedy zmagał nie mogąc pochwycić oddechu!— Pomagaliście przy stawianiu żagla! — krzyknąłem stłumionym głosem.— Tak, panie kapitanie — brzmiała spokojna odpowiedź.— Człowieku! Jak można było? Nie wolno wam robić takich wysiłków!Milczał przez chwilę, po czym skinął głową:— Wiem, że nie powinienem — i po krótkiej przerwie dodał: — Teraz mi już dobrze — czemu zresztą przeczył przyspieszony jego oddech.Zdawało się wśród ciszy i ciemności, że oprócz nas dwóch nie ma nikogo na pokładzie, jednakże na moje zawołanie od razu wynurzyło się z mroku kilka ludzkich cieni manifestując swą obecność smutnym pomrukiem.Wydałem rozkaz ściągnięcia wszystkich Szkotów na pokład, aby je mieć pod ręką w razie potrzeby.Ransome pierwszy zgłosił się na ochotnika.— Już ja się tym zajmę, panie kapitanie — rzekł swoim miłym głosem, którego brzmienie zawsze dodawało mi otuchy budząc jednocześnie rodzaj szczególnego współczucia.Człowiek ten był tak wyczerpany, że pierwszym moim obowiązkiem było odesłać go na spoczynek.Nie czując się jednakże na siłach do przezwyciężenia jego uporu, w razie gdyby rozkazu nie usłuchał, poprzestałem na napomnieniu:— Spokojnie, Ransome, nie trzeba się wysilać.To rzekłszy powróciłem na rufę i podszedłem do Gambrilla, któregom był poprzednio pozostawił przy sterze.W oświetleniu lampki kompasowej twarz jego z wydrążonymi oczodołami wyglądała po prostu okropnie.Robiła wrażenie maski pośmiertnej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript