Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odwrócił do niej głowę i spojrzał na nią przelotnie.- Zwyczajnie improwizuj - po ustach przemknął mu uśmiech.Ruszył harleyem z powrotem na autostradę, w kierunku wiaduktu.Budynki, które pojawiły się z prawej strony, były częścią starej fabryki przemysłu lekkiego.Motocykl Rourke'a znajdował się teraz na środku mostu, skąd można było ogarnąć wzrokiem rozległą panoramę dachów i sięgnąć aż do szarej pustyni za nią.Nigdzie nie było śladu życia.Zerwał się silny wiatr i John musiał mocno pracować nad utrzymaniem równowagi.Trzy czwarte drogi przez most przebył pochylony w prawo, starając się utrzymać właściwy kierunek jazdy i zje­chać z estakady do miasta.Obejrzał się za siebie.Rubenstein miał dużo większe kłopoty z silnym wiatrem.Gdy harley doktora znalazł się poniżej mostu, zyskał znakomitą osłonę przed wichrem.John pochylił się teraz łagodnie w lewo i zjechał ze środka, wyhamowując u pod­stawy mostu.Wykonał leniwie ósemkę, lustrując uważnie okolicę rozwidlenia dróg, a potem ruszył dalej naprzód.Przed nim pojawiły się dwa budynki przy głównej ulicy.Ocenił odległość od nich, po czym dał znak Rubensteinowi, aby ruszył wąską przecznicą.Obserwował, jak młodszy mężczyzna robi ostry zwrot i znika za nietkniętym, ale wy­glądającym na opuszczony, budynkiem.Rourke dotarł do głównej arterii, zwolnił robiąc duży, łagodny łuk na szerokim skrzyżowaniu i zatrzymał się.- Wygląda to tak, jakby wszyscy po prostu zniknęli - sko­mentowała Natalie.- Mam złe przeczucia co do tego miejsca - rzekł John patrząc w dół traktu, gdy czekali na przybycie Paula jakieś pół mili dalej.- Bomba neutronowa? - spytała dziewczyna ściszonym głosem.- A cóż taka miła, młoda panienka jak ty, wie o bombach neutronowych?- zagadnął Rourke nie patrząc na nią.Na­łożył okulary przeciwsłoneczne i odciągnął iglicę CAR-15, odbezpieczając go.Lufa rozpylacza badała pustą przestrzeń.- To nie bomba neutronowa - rzekł.- Popatrz tam.Ponad ramieniem widział, jak dziewczyna odwraca się patrząc w kierunku wskazywanym przez lufę CAR-15.Na małym skwerze rosły mizerne, lecz zdrowe drzewa.- Nie - rzekł.- Wszyscy po prostu wyjechali.Albo pra­wie wszyscy.Zerknął na zegarek, a potem ponownie na drogę.- Gdzie jest Paul? - zapytała Natalie.Na karku, koło prawego ucha czuł jej ciepły oddech.- Właśnie sam zadaję sobie to pytanie - oznajmił mono­tonnym szeptem.- Wiesz, to naprawdę może nie jest zły pomysł, byś odpięła mój pas i wzięła go sobie razem z pythonem.Możesz potrzebować zapasowych pestek z pasa.Poczuł otaczające go kobiece ramiona.Pomógł jej odpiąć sprzączkę i skręcając szyję patrzył, jak dziewczyna przewiesza pas przez prawe ramię, tak że python zadyndał w kaburze na lewym biodrze.- Gotowa?Dziewczyna wyciągnęła masywny rewolwer i skinęła głową.- Okey - rzekł Rourke ruszając środkiem wymarłej ulicy.Patrzył na drogę wprost przed nimi, szepcząc poprzez brzęczenie silnika:- Widziałaś jakiś ruch między budynkami około 25 jar­dów za nami?- Po prawej?- Taak.- Człowiek z karabinem, tak myślę, ale nie jestem pewna.- Taak.Okey.Dojadę do końca tego bloku i skręcę w przecznicę, którą jechał Paul.Tam powinniśmy się na nich natknąć.- Na bandytów?- rzekła dziewczyna spokojnym, zrówno­ważonym głosem.- Może gorzej.Na ludzi rozpaczliwie broniących tego, co zostało z ich miasta - odpowiedział John biorąc łagodny zakręt w prawo, potem w lewo, w ulicę wymarłą tak samo, jak poprzednia.Zatoczył koło i opuścił ją.Następna prze­cznica pojawiła się po lewej, Rourke obrzucił ją szybkim spojrzeniem.Nadal nie było śladu Paula Rubensteina.Położył harleya w jeszcze jeden szeroki wiraż i wjechał w ulicę po lewej.Gdy ruszył wzdłuż nierównego chodnika, usłyszał za sobą chrapliwy szept Natalie:- John! Z twojej prawej!Rourke rzucił od niechcenia okiem we wskazanym kie­runku, unosząc wolno prawą rękę i szepnął w odpowiedzi:- Tak.Widzę ich.Gdy tak jechali ulicą, po obu stronach, z drzwi budyn­ków, zza przewróconych samochodów i ciężarówek, wy­chodzili uzbrojeni mężczyźni i kobiety, zamykając ulicę za nimi niby żywa ściana.- Spokojnie - powiedział niewzruszonym tonem.- Jeśli chcieliby nas zastrzelić, już by się do tego zabrali.- Nie czuję się bezpieczniejsza z tego powodu - odrzekła dziewczyna niemal gniewnie.Nagle prawie krzyknęła:- Patrz, tam przed nami! Mają Paula!- Taak.Widzę - rzekł Rourke chłodno.Rubenstein klęczał na końcu ulicy, ramiona miał szerokorozłożone, ręce przywiązane do tylnego zderzaka przewróco­nej ciężarówki i do kolumienki podpierającej rampę zała­dunkową jakiejś pomniejszej fabryki.Jakiś młodzieniec stał obok niego i trzymał w dłoniach karabin z nałożonym bagne­tem.Ostrze bagnetu dotykało gardła pojmanego.- Nie wiem, kim są ci ludzie, ale na pewno nie są to bandy­ci.Przynajmniej nie z tych, których widzieliśmy przedtem.- John! Wracaj! - wrzasnął Paul.Mężczyzna stojący przed nim uciszył go, przyciskając mocniej ostrze do gardła.Rourke zatrzymał harleya około 20 stóp od nich.Spokojnie, ale stanowczo przesunął CAR-15 w kierunku czło­wieka z bagnetem, a jego prawa dłoń zacisnęła się na kol­bie karabinu.- Kim jesteście, ludzie? - zapytał przesuwając spojrze­niem po grupie młodych mężczyzn i kobiet.Wszyscy byli uzbrojeni.Wliczając tych, których miał za plecami, bloku­jących drogę odwrotu, naliczył dwadzieścia pięć osób, mniej więcej tyle samo mężczyzn, co i kobiet, wyglądają­cych na nastolatki.- My będziemy zadawali pytania - krzyknął ciemnowłosy chłopak z policzkami pokrytymi czymś, co wyglądało na trądzik.- Pytaj więc, chłopcze - rzekł John patrząc na niego, ale wylot lufy CAR-15 pozostawił wycelowany tam, gdzie przedtem - w osobnika trzymającego bagnet na gardle Rubensteina.- Kim wy jesteście? - znowu odezwał się ten z trądzi­kiem, głosem niepewnym, ale za to donośnym.Rourke odetchnął głęboko i przemówił półgłosem:- John T.Rourke.Dziewczyna mówi, że nazywa się Natalie Timmons, a mężczyzna, którego twój koleś trzyma na ziemi, to Paul Rubenstein.Jesteśmy tu przejazdem, dzieciaku.- Z kim jesteście?- Nie lubisz słuchać uważnie, prawda chłopcze? - zauwa­żył, rzucając gniewne spojrzenie na osiemnastoletniego może, właściciela donośnego głosu.- Mam na myśli to, z jaką grupą wędrujecie?- Cóż - zaczął John - należałem przed wojną do klubu cyklistów.To ci wystarcza?- Skończ pan te dupy warte cwane gadki!- Chłopcze - powiedział powoli Rourke z groźbą w głosie -jeszcze raz się tak do mnie odezwiesz i będziesz miał jeden pępek ekstra, taką dziurkę o średnicy pięć i pół milimetra.Pokazał mu CAR-15 i z powrotem wziął na muszkę fa­ceta pilnującego Paula.- Jakie macie zamiary wobec mojego przyjaciela?- Przyjechaliście tu kraść, prawda? - krzyknął przywódca z trądzikiem na twarzy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript