Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Moja rola w tej chwili była okrutna.Nie miałem nic do roboty, tylko siedzieć tutaj, z wiatrem igrającym dookoła mnie, jako żywy symbol.Oczyścili przejścia przez żar węglowy i ruszyli naprzód.Za swój trud wielu zapłaciło życiem.Balista wyczerpała pociski i wycofała się, ale strzały i oszczepy wciąż sypały się na wychodzących z brodu, zbierając straszliwe żniwo.Wciąż większy i większy nacisk, na całej linii.Legiony jednak nie ugięły szyku i broniły się tak dobrze, jak mogły.Ich płuca nie zostały uprzednio spalone przez siarczane gazy.Ponad połowa wrogich oddziałów pokonała rzekę.Jedna trzecia z nich padła.Kapitanowie w forcie pozostawali niezdecydowani.Wojska Władców Ciemności wciąż kontynuowały przeprawę.Zaczynała powodować nimi wściekła desperacja.Osiemdziesiąt procent przeszło.Dziewięćdziesiąt.Taglianie zaczynali tu i ówdzie się cofać.Ja trwałem nieporuszony - żelazny symbol.- Żabi Pysk - wymruczałem do wnętrza hełmu.- Potrzebuję cię teraz.Imp zmaterializował się, wczepiony w grzywę konia.- Czego potrzebujesz, szefie? - Napompowałem go rozkazami, które chciałem przekazać Murgenowi, Ottonowi i Hagopowi, Sindawe, niemal każdemu, o kim byłem w stanie sobie przypomnieć.Niektóre zarządzały realizację kolejnych etapów planu, inne wprowadzały innowacje.Ranek był w zadziwiający sposób wolny od wron.Teraz to się zmieniło.Dwa potwory, niemal równie wielkie jak kurczaki, przysiadły mi na ramionach.Nie stanowiły tworu niczyjej wyobraźni.Czułem ich ciężar.Inni również je dostrzegli.Pani odwróciła się, by przyjrzeć im się lepiej.Stado przeleciało nad polem bitwy, okrążyło fort i przysiadło na drzewach, rosnących wzdłuż brzegu rzeki.Piechota wroga pokonała rzekę.Ich tabor zaczynał się ustawiać: w marszowym szyku.Tysiące żołnierzy Władców Cienia padło.Wątpiłem, czy mieli w tej chwili przewagę liczebną.Ale doświadczenie dawało o sobie znać.Moi taglianie zaczynali oddawać teren.Dostrzegłem pierwsze drgnienia paniki, przeskakujące wśród ich szeregów.Zmaterializował się Żabi Pysk.- Przybyło parę wagonów z pociskami do balisty, szefie.- Dostarczcie je do machin.Potem powiedz Hagopowi i Ottonowi, że już czas.W tej chwili jakieś siedem setek jeźdźców przywlokło się znad Numy.Byli śmiertelnie zmęczeni.Ale byli na miejscu, gotowi.Zrobili to, czego od nich oczekiwano.Wychynęli zza osłony krzaków, otaczających strumień.Przeszli przez chaos poza liniami wroga, niczym gorący nóż przez masło.Miękkie masło.Potem zawrócili w poprzek stoku, wcinając się w tyły frontu wroga.Jak kosa tnąca pszenicę.Murgen nadjechał przez wzgórze znajdujące się za moimi plecami, śmiało dzierżąc sztandar Czarnej Kompanii.Za nim szli ludzie Sindawe.Murgen zatrzymał się między Panią a mną, kilka kroków z tyłu.Artyleria zaczęła sięgać przez rzekę ku fortowi.Goblin i Jednooki oraz, być może, Zmienny pracowali ciężko, używając drobnych czarów dla osłabienia zaprawy murarskiej łączącej kamienie.- To zaczyna działać - wymamrotałem.- Sądzę, że może nam się udać.A wszystko sprawił wypad kawalerii.Nie musieli się nawet szykować do drugiej szarży, kiedy już żołnierze wroga zaczęli uciekać do brodu.Druga szarża trafiła w bezładną masę pierzchających łudzi.Mogaba, kocham cię.Żołnierze, których on wyćwiczył, nie zerwali szyku i odparli atak.On i Ochiba śpieszyli wzdłuż swoich linii, porządkując szeregi i usuwając z nich rannych.Pociski z balisty zaczynały wybijać kamienie z murów fortu.Kapitanowie na ich szczytach gapili się na to w zdumieniu.Kilku niezbyt zasobnych w odwagę opuściło blanki.Uniosłem mój miecz i dałem znak.Bębny podjęły znowu swój rytm.Zacząłem powoli pchać ostrogami naprzód mego konia.Pani dotrzymywała mi kroku, podobnie jak Murgen i jego sztandar.Jednooki i Goblin otoczyli nas straszliwym urokiem.Moje dwie wrony wrzeszczały.Można je było usłyszeć poprzez tumult pola bitwy.Tabory wroga stłoczyły się na przeciwległym brzegu rzeki.Woźnice zaprzęgów uciekli, zostawiając je, by blokowały odwrót ich towarzyszy.Mieliśmy ich w butelce, korek został wciśnięty, a większość odwrócona była do nas plecami.Zaczęła się ponura robota.Nie przerywałem swego wolnego podjazdu.Ludzie starali się trzymać z dala ode mnie, Pani oraz sztandaru [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript