Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie wydawała się za­skoczona.-Jak staw, do którego nie wpływa woda - uznała.- Dlatego każdy krąży i krąży wciąż w tej samej kałuży.Cały czas, w jakim żyjesz, został już przeżyty.Jest jak woda po kąpieli innych ludzi.- Muszę tam wrócić.Jej palce znieruchomiały.- Możemy wyruszyć, gdzie ptylko zechcemy - powtórzyła.- Każde z nas ma zawód, moglibyśmy sprzedać wielbłąda.Pokazałbyś mi to Ankh-Morpork.Jest chyba ciekawe.Teppic zastanowił się, jak podziała Ankh-Morpork na dziew­czynę.A potem pomyślał, jak podziała Ptraci na Ankh-Morpork.Wyraźnie widział, że.że rozkwita.W Starym Państwie nie miała żadnej oryginalnej myśli, prócz tej, które winogrono wziąć do ob­rania.Odkąd jednak przekroczyła granicę, zmieniła się.Jej pod­bródek pozostał taki sam, wciąż był całkiem mały i - musiał przy­znać - śliczny.Ale w jakiś sposób bardziej rzucał się w oczy.Daw­niej patrzyła w ziemię, kiedy zwracała się do Teppica.Nadal, mó­wiąc, nie zawsze na niego patrzyła, ale to dlatego, że myślała o czymś innym.Odkrył, że ma ochotę - bardzo delikatnie i bez żadnego naci­sku - przypomnieć jej, że jest królem.Miał jednak przeczucie, że odpowie, iż nie słyszała i czy mógłby uprzejmie powtórzyć, a kiedy na niego spojrzy, na pewno nie zdoła tego zrobić.- Możesz płynąć - powiedział.- Poradzisz sobie.Dam ci kilka adresów i nazwisk.- A ty co zrobisz?- Boję się nawet myśleć, co się dzieje w domu - odparł Teppic.- Powinienem jakoś temu zaradzić.- Nie możesz.Po co próbować? Nawet jeśli nie chcesz być skry­tobójcą, jest przecież wiele innych zajęć.I sam powiedziałeś: ten człowiek mówił, że nie można się tam przedostać.Nienawidzę pi­ramid.- Przecież na pewno zostali tam ludzie, o których się martwisz.Ptraci wzruszyła ramionami.- Jeśli zginęli, nic na to nie poradzę - odparła.- A jeśli żyją, też nic na to nie poradzę.Teppic przyglądał jej się z czymś w rodzaju lękliwego podziwu.Przedstawiła cudowne podsumowanie spraw, tyle że on nie mógł się zmusić do takiego myślenia.Przez siedem lat jego ciało przeby­wało daleko, ale krew trwała w królestwie tysiąc razy dłużej.Z pew­nością chciał je opuścić.I na tym polegał problem.Powinno gdzieś być.Nawet gdyby unikał go przez całe życie, wciąż stanowiłoby ro­dzaj kotwicy.- Paskudnie się z tym czuję - zapewnił.- Przykro mi.To całe wyjaśnienie.Muszę wrócić choćby na pięć minut, żeby powiedzieć: wiecie, już tu nie wrócę.To mi wystarczy.To wszystko chyba moja wina.- Przecież nie ma drogi powrotnej! Będziesz ptylko się włóczył, jak ci wygnani królowie, o których opowiadałeś.No wiesz, w wytar­tych płaszczach i wciąż żebrzący o jedzenie, chociaż na sposób arystokracji.Pomyśl o tym.Poszli wolno ulicami zalanymi blaskiem zachodzącego słońca, w stronę portu.Wszystkie ulice w mieście prowadziły do portu.Ktoś właśnie rozpalał stos w latarni morskiej.Latarnia, jeden z Więcej Niż Siedmiu Cudów Świata, została wzniesiona według planów Ptagonala, wykorzystującego Złoty Podział i Pięć Zasad Es­tetyki.Niestety, zbudowano ją w niewłaściwym miejscu, gdyż posta­wiona we właściwym psułaby panoramę portu.Jednak marynarze powszechnie się zgadzali, że to przepiękna latarnia i miło jest na nią popatrzeć, czekając, aż ściągną statek ze skał.W porcie tłoczyły się statki.Teppic i Ptraci omijali skrzynie i worki, aż dotarli do długiego, wygiętego falochronu.Z jednej stro­ny panował spokój, z drugiej pieniły się fale.Nad nimi płonęła la­tarnia.Statki płynęły do miejsc, o których Teppic jedynie słyszał.Wie­dział, że Efebianie są wielkimi kupcami.Mógłby wrócić do Ankh i odebrać dyplom.Wtedy świat rzeczywiście czekałby na niego jak mięczak, a Teppic miał przecież dość noży, by go otworzyć.Ptraci wzięła go za rękę.I nikt by go nie zmuszał, żeby ożenił się z własną krewną.Miesiące spędzone w Djelibeybi wydawały się snem, jednym z tych powracających snów, o których nie można właściwie zapo­mnieć i które sprawiają, że bezsenność wydaje się atrakcyjną per­spektywą [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript