[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Boja wiem.Oczy przyciągały go z fascynującą siłą. No, no skarcił go łagodnie nieznajomy. Przecież jesteśmy przyjaciół-mi, prawda? Proszę mi śmiało powiedzieć No.dziewczyny.wie pan. Oczywiście odparł uspokajającym tonem szczupły mężczyzna Dziewczyny śmieją się z pana, prawda? Nie wiedzą, jaki pan jest męski i silny. To prawda szepnął Dud. Zmieją się.O n a się śmieje. Kto to jest ona ? Ruthie Crockett.Ona.ona. Myśl gdzieś mu umknęła, ale nawetsię tym nie przejął.To nie miało żadnego znaczenia.Nic nie miało znaczenia,z wyjątkiem tego wspaniałego, kojącego spokoju. %7łartuje sobie, prawda? Chichocze z koleżankami, kiedy pana widzi? Tak. A pan jej pragnie, czyż nie tak? Och, tak. Będzie pan ją miał, jestem tego pewien.143W tym wszystkim było coś.przyjemnego.Wydawało mu się, że gdzieś dale-ko słyszy chór śpiewający pieśń, w której były same nieprzyzwoite słowa.srebr-ne dzwonki.białe twarze.głos Ruthie Crockett.Niemal widział, jak dziew-czyna obejmuje dłońmi swoje piersi i wypycha w górę, ku głęboko wyciętemudekoltowi swetra szepcząc: Całuj je, Dud.Ssij je.Pieść.Miał wrażenie, że tonie w czarnych, płonących czerwienią oczach.W chwili,gdy nieznajomy zaczął się do niego zbliżać, Dud wszystko zrozumiał.Ból, którypoczuł, był słodki jak srebro i zielony jak spokojna woda w ciemnej otchłani.9Ręka już tak mu drżała, że zamiast uchwycić butelkę, strącił ją z biurka napodłogę.Cenna zawartość zaczęła wylewać się z gulgotem na zielony dywan. Cholera! zaklął ojciec Donald Callahan i schylił się, aby podnieść bu-telkę, zanim wszystko zostanie stracone.Szczerze mówiąc, nie było już tego zbytdużo.Postawił ją na biurku (tym razem daleko od krawędzi) i poszedł do kuchnipo jakąś ścierkę i płyn do czyszczenia dywanów.Nie byłoby dobrze, gdyby paniCurless znalazła plamę cuchnącą whisky.I tak już miał dosyć jej łagodnych, bo-leściwych spojrzeń, szczególnie w te szare poranki, kiedy nie czuł się najlepiej.Kiedy jesteś skacowany, chciałeś powiedzieć.Bardzo dobrze, skacowany.Bądzmy szczerzy, jak najbardziej.Odrobinaszczerości i wszystko będzie okay.Niech żyje szczerość.Znalazł butelkę z napisem E-Vap , co natychmiast skojarzyło mu się z odgło-sem beknięcia i wrócił z nią do gabinetu.Prawie się nie zataczał.N-n-niech pansssspojrzy, p-p-panie władzo, przejdę p-p-po tym krawężżżżżniku aż do świateł.W wieku pięćdziesięciu trzech lat Callahan sprawiał imponujące wrażenie.Miał srebrne włosy, niebieskie oczy (ostatnio coraz częściej bywały nabiegłekrwią), otoczone siecią powstałych w wyniku częstego uśmiechania się zmarsz-czek, zdecydowanie zarysowane usta i lekko wystającą, mocną szczękę.Czasem,kiedy spoglądał na swoje odbicie w lustrze, przychodziła mu do głowy myśl, żebyzrzucić sutannę, pojechać do Hollywood i wystąpić jako Spencer Tracy. Ojcze Flanagan, gdzie jesteś, kiedy cię potrzebujemy? mruknął, klękającna podłodze przy biurku.Marszcząc czoło przeczytał wydrukowany na etykietceprzepis użycia, po czym odkręcił butelkę i wylał na plamę dwie nakrętki pły-nu, który w zetknięciu z przesiąkniętym alkoholem dywanem natychmiast zacząłsię gwałtownie pienić i zmienił kolor na intensywnie biały.Lekko zaniepokojonyCallahan ponownie skoncentrował spojrzenie na etykietce. W przypadku szczególnie silnego zabrudzenia pozostawić na siedem dodziesięciu minut przeczytał dzwięcznym, niskim głosem, który zjednał muwśród wiernych, przyzwyczajonych do jednostajnego brzęczenia świętej pamięciojca Hume a, wielu wielbicieli.144Uniósł się z podłogi i podszedł do okna, wychodzącego na Elm Street i stojącypo drugiej stronie kościół św.Andrzeja.Proszę, proszę, pomyślał.Niedziela wieczór, a ja znowu jestem uchlany.Pobłogosław mi.Ojcze, bo zgrzeszyłem.Jeżeli pił powoli, nie przerywając pracy (w długie, samotne wieczory ojciecCallahan spisywał Notatki.Pracował nad nimi już od siedmiu lat, mając nadziejęwykorzystać je kiedyś w dziele o historii Kościoła w Nowej Anglii, ale ostatniocoraz częściej podejrzewał, że książka nigdy nie zostanie napisana.Jeżeli chodzio ścisłość, to zaczął tworzyć Notatki dokładnie wtedy, gdy zaczął pić.PoczątekKsięgi Rodzaju: Na początku była whisky, a ojciec Callahan rzekł: Niech sięstaną Notatki. ), to nie zdawał sobie sprawy z postępującego zamroczenia.Wyszkolił już rękę w ten sposób, żeby nie odczuwała zmniejszającego się ciężarubutelki.Minął już cały dzień od mojej ostatniej spowiedzi.Dochodziła wpół do dwunastej; patrząc przez okno widział roztaczającą sięwszędzie, jednolitą ciemność, rozpraszaną jedynie blaskiem świecącej przed ko-ściołem latarni.Lada chwila powinien pojawić się Fred Astaire w swoim płaskimkapeluszu, fraku, białych butach i z laseczką w dłoni.Spotka Ginger Rogers i ra-zem zatańczą upojnego walca.Oparł czoło o szybę pozwalając, żeby jego przystojna twarz, będąca w pew-nym sensie także jego przekleństwem, przybrała wyraz bolesnego zmęczenia.Ojcze, jestem pijakiem i złym księdzem.Natychmiast, kiedy zamknął oczy, ujrzał panującą we wnętrzu konfesjonałuciemność i poczuł, jak jego palce odsuwają zasłonę skrywającą wszystkie tajem-nice ludzkiego serca, w jego zaś nozdrza uderzył stęchły zapach pluszu wygnie-cionego na klęcznikach i potu starych ludzi.Pobłogosław mi, Ojcze.(Zepsułem samochód brata, uderzyłem żonę, podglądałem panią Sawyer, kie-dy się przebierała, kłamałem, oszukiwałem, miałem grzeszne myśli).bo zgrzeszyłem.Otworzył oczy, lecz Fred Astaire jeszcze się nie pojawił.Może o północy.Całemiasto było pogrążone we śnie, z wyjątkiem.Uniósł wzrok.Tak, na wzgórzu paliło się światło.Przyszła mu na myśl ta dziewczyna (Bowie? Nie, teraz nazywa się McDo-ugall), szepcząca ledwo słyszalnym głosem, że uderzyła swoje dziecko.Kiedy za-pytał ją, ile razy, mógł niemal dostrzec kółeczka obracające się w jej głowie, liczą-ce, rachujące, dodające.Smutny los człowieka.Chrzcił to dziecko.Randall FratusMcDougall.Poczęty na tylnym siedzeniu wozu Royce a McDougalla, najprawdo-podobniej podczas seansu w kinie dla zmotoryzowanych.Mała, rozwrzeszczanaistota.Ciekawe, czy dziewczyna zdawała sobie sprawę z tego, że on ma ochotęotworzyć zakratowane okienko, wyciągnąć ręce i ścisnąć jej duszę tak, żeby wyła145i skamlała o litość.Twoją pokutą będzie sześć uderzeń w głowę i solidny kopniakw dupę.Idz i nie grzesz więcej. Nudy powiedział na głos.Ale to nie nuda konfesjonału, a w każdym razie nie tylko, popychała go w kie-runku szeroko otwartych drzwi coraz liczniejszego klubu noszącego nazwę Ka-płani kieliszka i butelki.Głównym powodem była nieustająca, monotonna pra-ca kościelnej maszynerii, spychającej wytrwale w otchłań podczas nie kończącejsię wędrówki ku Niebu wszystkie większe i mniejsze grzechy, jakie stały na jejdrodze; rytualne traktowanie Zła przez Kościół poświęcający coraz więcej czasui energii złu doczesnemu, walkę z tym pierwszym odziewający w strojne szatyi ceremoniał przeznaczony głównie dla starszych dam, których rodzice mówilinajrozmaitszymi europejskimi językami.To doczesne zło było głupie, bezmyśl-ne, nie zasługujące ani na litość, ani na przebaczenie.Pięść spadająca na twarzdziecka, nóż przecinający oponę samochodu, bójka w knajpie, żyletka wetkniętado jabłka i wszystkie inne, nudne, obrzydliwe brudy, które jest w stanie wyplućz siebie ludzki umysł
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|