Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie mogła uśmierzyć jego bólu.Dlaczego sądziła, że on potrafi uśmierzyć jej?I nagle, jakby odczytała myśli Braya, powiedziała:- Jeśli kochałeś ją tak bardzo, pokochaj mnie choć trochę.Może ci to ulży.Wyciągnęła do niego ręce i ujęła jego twarz w swoje dłonie.Jej usta znajdowały się zaledwie kilka centymetrów od jego; wciąż drżała, może nawet bardziej niż przedtem.Objął ją i ich wargi zetknęły się; pękł nabrzmiały wrzód bólu.Bray miał wrażenie, że wciąga go trąba powietrzna; czuł, jak łzy podchodzą mu do oczu i spływają po policzkach, mieszając się z łzami Antonii.Opuścił dłonie na jej plecy, gładząc ją, przytulając do siebie, po prostu trzymając, trzyma­jąc bardzo mocno.Bliżej, jeszcze trochę.wilgoć jej ust podniecała go, miejsce bólu zajęła potrzeba jej bliskości.Przeniósł dłoń na pierś dziewczyny; przykryła jego rękę swoją własną i przycisnęła mocno, a jednocześnie naparła na niego swoim ciałem, kołysząc się w rytmie, który wypełnił ich oboje.W pewnej chwili oderwała usta od jego warg.- Weź mnie do łóżka - szepnęła.- Na miłość boską, weź mnie! I kochaj mnie.Proszę cię, kochaj mnie choć trochę.- Próbowałem cię ostrzec - powiedział Bray.- Próbowałem ostrzec nas oboje.Wychodził z podziemnego tunelu; u góry świeciło słońce.A jednak w pobliżu nadal królował mrok.I strach.Czuł to wyraźnie.Ale na razie wolał - przynajmniej na chwilę - pozostać w słońcu.Wraz z nią.21.Mimo chłodnego wieczoru widok Villa d'Este zapierał dech w pier­si.Reflektory były włączone, fontanny podświetlone, tysiące małych strumyczków spływających w dół ze stromych tarasów mieniło się wspaniałym blaskiem.Pośrodku olbrzymich sadzawek biły w górę wodotryski, a unosząca się nad nimi mgiełka lśniła jak wspaniały diadem.Srebrzysta woda spadająca ze sztucznych skał - spiętrzonych tak, by tworzyły wodospad - rozbryzgiwała się u stóp antycznych rzeźb; mokre posągi bogów i centaurów błyszczały w całej swej okazałości.Ogród był zamknięty dla publiczności; tylko wybrańcy, śmietanka Rzymu, dostali zaproszenie na odbywające się w Tivoli Festa Villa d'Este.Impreza miała na celu zebranie funduszy na utrzymanie ogrodu w należytym stanie, funduszy, które uzupełniłyby skromne dotacje rządowe; Scofield jednak podejrzewał, że istniał również inny, nie mniej ważny powód: przyjęcie było okazją do tego, żeby prawdziwi spadkobiercy Villa d'Este mogli spędzić tu miły wieczór, nie niepokojeni przez rzesze turystów.Crispi miał rację.Cały Rzym przybył na uroczystość.Cały Rzym, czyli każdy, kto się w Rzymie liczy, pomyślał Bray, dotykając aksamitnych wyłogów smokingu.Ogromne sale bankietowe z długimi stołami i ustawionymi wzdłuż ścian pozłacanymi krzesłami przywodziły na myśl czasy, kiedy we wnętrzach pałacu ucztowali dworzanie i ich kurtyzany.Współczesne damy, w sukniach od Givenchy i Pucci, niewiele im ustępowały wspaniałością strojów.Ramiona okrywały rosyjskie sobole i norki, szynszyle i złote lisy; brylanty i sznury pereł zdobiły długie szyje, a często i liczne podbródki.Wśród panów byli zarówno przepasani szkarłatnymi szarfami szczupli, przystojni cavalieri o siwiejących skroniach, jak i otyli, łysi jegomoście palący cygara i posiadający znacznie większą władzę, niż można by sądzić po ich wyglądzie.Imprezę uświetniały ni mniej ni więcej tylko cztery orkiestry, naj­mniejsza licząca sześć instrumentów, największa dwadzieścia, gra­jące wszystko począwszy od dawnych klasycznych utworów Monteverdiego, a skończywszy na szalonych rytmach muzyki dyskotekowej.Tego wieczoru Villa d'Este należała do bei Romani.Pośród pięknych dam, jedną z najpiękniejszych była Antonia -Toni (to zdrobnienie przyjęło się na dobre po wspólnie spędzonej nocy).Żadne klejnoty nie zdobiły jej szyi ani rąk; odnosiło się niemal wrażenie, że byłyby skazą na jej jedwabistej skórze, której gładkość i opaleniznę podkreślała prosta, biała suknia przetykana złotą nicią.Tak jak to przewidział lekarz, opuchlizna znikła i okulary nie były już potrzebne.Duże, piwne oczy Toni lśniły.Była równie piękna jak otaczający ją wytworny świat, śliczniejsza od wielu obecnych na przyjęciu dam, gdyż jej spokojna, nie wyzywająca uroda stawała się tym bardziej oszałamiająca, im dłużej ktoś patrzył na dziewczynę.Dla wygody, Toni została przedstawiona jako przyjaciółka znad Jeziora Como tajemniczego pana Pastora.Niektóre okolice nad je­ziorem znane były z tego, że są ulubionym miejscem wypoczynku bogatej młodzieży z terenów śródziemnomorskich.Crispi świetnie wywiązał się ze swojego zadania: garść informacji, które podał na temat Scofielda i Toni, wystarczyła, żeby wzbudzić zainteresowanie.Najmniej powiedział tym, którzy najbardziej byli ciekawi cichego Amerykanina, najwięcej zaś tym, którzy - zaaferowani sobą - prawie nie zwracali uwagi na gościa zza oceanu.Wiedział, że oczywiście przekażą innym zasłyszane słowa, gdyż właśnie plotki stanowiły ich główne zajęcie.Co rusz do tajemniczego pana Pastora podchodzili mężczyźni, których interesy sprowadzały się przede wszystkim, a nawet wyłącz­nie do finansów; brali go pod łokieć i ściszonym głosem pytali o przewidywany kurs dolara albo o stabilność inwestycji w Londynie, San Francisco lub Buenos Aires.Na jedne pytania Scofield odpo­wiadał krótkim skinieniem głowy, na inne równie krótkim, lecz wy­mownym ruchem przeczącym.Rozmówcy reagowali ledwo dostrze­galnym uniesieniem brwi.Otrzymywali cenne informacje, choć Bray sam nie wiedział jakie.Po kolejnej wymianie zdań z wyjątkowo natrętnym gościem, Sco­field ujął Toni pod ramię i przeszli pod wysokim łukowym sklepie­niem do sąsiedniej, nie mniej zatłoczonej sali.Od kelnera, który roznosił na tacy trunki, Bray wziął dwa kieliszki szampana, jeden podał dziewczynie, drugi przyłożył do ust i pijąc rozejrzał się uważ­nie wkoło.Mimo że nigdy w życiu go nie widział, z miejsca rozpoznał hrabie­go Guillama Scozziego.Hrabia stał w rogu sali w towarzystwie dwóch długonogich, zapatrzonych w niego dziewcząt i z udaną obo­jętnością wodził oczami po gościach [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript