[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Uklękłaś przy brzegu strumienia, by umyć swe ręce, po czym poluźniłaś stanik i obmyłaś szyję i dekolt zimną wodą.Byłem podniecony, ale zachowywałem się spokojnie.Usiedliśmy w końcu pod starą sosną, opierając się o jej pień.Przyglądałaś się zataczającym hak wzgórzom, które kryły ten mały klejnot, moje tajemnicze miejsce.– Jest pięknie! Dziękuję, że mnie tu przyprowadziłeś.Dźwięk wydawany przez osy brzmiał w moich uszach jak słodka piosenka.Brzęczenie owadów w wysokiej trawie, szum strumyka, a nawet odgłosy pazurków Moru napawały mnie radością.Znajdowałem się w jedynym miejscu, które wciąż pozostawało tylko moje i ty byłaś tam ze mną.Pochyliłem się ku tobie tak, że moje usta znalazły się w pobliżu twojego ucha.Zapach twoich włosów był tak błogi, iż przez moment nie mogłem wydobyć z siebie słowa.– To wszystko dla ciebie, Mirando.Kocham cię.Zapanowała długa cisza.Słyszałem tylko krew pulsującą w moich skroniach.W końcu odezwałaś się.– Jesteś moim drogim, drogim przyjacielem, Kalibanie.Nie było to dokładnie to, co pragnąłem od ciebie usłyszeć, ale coś jednak znaczyło.To gorące popołudnie zaskakiwało mnie wydarzeniami, których nie spodziewałbym się nawet w najskrytszych marzeniach.Przesunąłem palce – szorstkie od pracy – w dół, po twojej szyi.– Sprawiasz, że drżę.– To dotyk kochającego cię przyjaciela, Mirando.– Przycisnąłem mocniej twarz do twego policzka, rozkoszując się jego zapachem.– Jestem twoim sługą.Chcę tylko, byś była szczęśliwa.Chcę.Chcę.Nie wiedziałem jednak, czego chcę.– Oddychasz tak głośno, Kalibanie.!Jedną ręką trzymałem cię w pasie; palce drugiej ześlizgnęły się w dół po twojej szyi, rozcierając krople wody na twoich lekko piegowatych piersiach i dekolcie.Twój stanik był już poluzowany, rozciągnąłem go więc jeszcze bardziej.– Co robisz? – W twoim głosie można było wyczuć zdziwienie, nie strach.– Ja.chcę.Moja ręka znalazła twardniejące sutki twoich piersi, drgnęłaś.Wtuliłem twarz w twoją szyję i poczułem krew, ciepłą i pulsującą szybko pod skórą, uderzającą o moje usta.Nie chciałem cię pożreć, chciałem cię pochłonąć, złączyć się z tobą w jedną nagą całość.Opierałaś się, ale mój uścisk na twoim pasie nie zelżał, przytuliłaś się do mnie, podnosząc nogę pod swoją ciężką suknią tak, że mogłem cię mocniej do siebie przycisnąć.Odwróciłaś głowę; twoje nieme i wilgotne usta dotykały prawie mojego ucha.– Ty też głośno oddychasz – wyszeptałem.Prawie nie mogłem mówić.Dyszałaś tak ciężko, że wydawało się, iż dźwięk ten dochodzi ze środka pnia znajdującego się za naszymi plecami.Czułem, że w środku coś mnie łaskocze.Czułem, że mam na coś ochotę.Uniosłaś głowę ze zdziwienia.– Dzieeeciii Adaaamaaa.Pisnęłaś.Nie wiem, co zrobiłem ani co powiedziałem.Głos, dochodzący z wnętrza gniazda, huczał w dolinie potężniej niż głos jakiegokolwiek człowieka; słowa brzmiały wyraźnie i zrozumiale, ale sprawiał wrażenie obrzydliwie nieludzkiego.– Dzieeeciii Adaaamaaa – powtórzył głos, ale tym razem delikatnie, co barwą już bardziej przypominało ludzką mowę.Drżący, spojrzałem w górę.Ptak usadowił się na szczycie gniazda w kształcie pergaminowej kuli i spoglądał na nas z góry.Wiewiórka przeskoczyła na niższą gałąź i nasłuchując, strzygła uszami.– Nie bójcie się.Nie zrobię wam krzywdy.– Co.Gdzie jesteś? Kto mówi? – dopytywałaś się, zakrywając dłońmi swoje piersi przed wiewiórka i ptakiem.Zdumiewająca nieśmiałość.Siedziałem ogłupiały i zdezorientowany.Co stało się z moim popołudniem, z moją miłością, z moją własną, sekretną doliną?– Jeeesteeeem uwięęęziooony w tyyym drzeeewie – mówił głos, a gniazdo os trzęsło się przy każdym jego słowie.Jego mowa stawała się coraz bardziej naturalna, tak jakby uczył się jej z minuty na minutę.– Jestem więźniem.Pomocy!Zanim zdążyłem cię powstrzymać, Mirando, szybko podniosłaś się z ziemi, a ja zamiast zrobić podobnie, czołgałem się za tobą otępiały.– Nie mów nic twojemu ojcu! – krzyczałem – Nic nam się nie stanie.To mój sekret.nasz sekret.Wróć! Mirando!Ale ty biegłaś szybko w górę doliny.Umilkłem, zerwałem się z ziemi i rzuciłem się za tobą, zostawiając w tyle drzewo czy gniazdo, czy po prostu to coś, co jęczało samo do siebie na końcu łąki.Dogoniłem cię przy żywopłocie.Chciałem cię złapać za rękę, ale ty odwróciłaś się, obrzucając mnie groźnym i przestraszonym spojrzeniem, po czym pchnęłaś mnie tak, że wpadłem w cierniste krzaki.Wielce musiałem się napracować, by się z nich wydostać, raniąc się przy tym boleśnie na całym ciele.Gdy w końcu dotarłem do domu, słońce chowało się już za horyzontem.Nie mogłem cię nigdzie znaleźć, a drzwi do komnaty Prospera były zamknięte.Wszystkie nieszczęścia, jakich doświadczyłem wcześniej, nie mogły się równać temu, które miało właśnie nastąpić.I to nikt inny tylko właśnie ty, Mirando, ty, której nigdy nie zadałem bólu, którą kochałem i podziwiałem, ty zepchnęłaś mnie do dołu i zrzuciłaś na mnie głaz.Gdybyś powiedziała twojemu ojcu tylko o tajemniczym głosie, też nie byłoby dobrze, ale ty powiedziałaś mu o wiele więcej, i to wystarczyło, by na zawsze odwrócił się ode mnie.Może zrobiłaś tak ze strachu, z poczucia winy, że zostawiłaś go samego, a może ze wstydu, że podarłaś i pobrudziłaś sobie sukienkę, gdy nieostrożnie uciekałaś z doliny.Może twój strach dotyczył czegoś innego, głębszego, co związane było z moim zachowaniem.Cokolwiek cię do tego skłoniło, zrobiłaś rzecz, której nie powinnaś była robić: uczyniłaś mnie kozłem ofiarnym.Mimo choroby, owej nocy twój ojciec wybiegł z komnaty, wybuchając niepohamowanym gniewem, w napadzie furii tak potężnej i zastraszającej jak huragan i sztorm razem wzięte.Nie zdążyłem wypowiedzieć nawet jednego słowa na swoją obronę, gdyż Prospero uderzył mnie czymś w plecy, powalając na ziemię.To nie była zwykła laska, lecz zaklęta; obwieszona różnymi talizmanami, ale też wysmarowana dziwnymi miksturami, które sprawiały, iż była twarda jak kamień.Chciał mnie chyba zatłuc na śmierć, bijąc po głowie, po nogach, rękach, żebrach, gdy tak leżałem skulony na ziemi.I jak to miał w zwyczaju, przez cały czas wykrzykiwał, że chciałem splamić honor jego córki, że jestem podłą, nikczemną bestią i że niebiosa zapewne pochwalą go, gdy wypatroszy mnie jak zarżniętego jelenia i powiesi nad ogniem.Już chciałem, by mnie zabił, co ostatecznie zakończyłoby moje cierpienia; ale gdy przestał na chwilę, zdołałem, dysząc z wyczerpania, doczołgać się do drzwi, to mnie uratowało
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|