Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dostrzegam ślady łez w kącikach jej oczu, wywołanych snem lub rażącym blaskiem z okna.Lor ściera je prędko wierzchem dłoni.- Powinieneś był mnie obudzić.Jaki piękny dzień! Szczęś­liwej Wigilii, kochanie!- Wzajemnie, Lor! Woda jeszcze nie wystygła, jeśli chcesz się umyć!Spoglądam na termometr w pokoju.- Jest już prawie dziewiętnaście stopni, zupełnie jak w Ka­lifornii.Lor odwraca się i siada na łóżku, odkrywając się.Wstaje i ścieli łóżko.Ma na sobie granatową flanelową koszulę nocną.Nigdy nie wkłada frywolnych, kusych koszulek.Ostatnio moja żona nosi bardziej powabne stroje, stosuje zmysłowy makijaż i czesze się inaczej, ale wciąż sypia w niemodnych, zwykle granatowych flanelowych koszulach nocnych.- Niezupełnie jak w Kalifornii - odpowiada z przeką­sem.- Ale wcale się nie skarżę.Myślę, że dokonujesz cudów, utrzymując ciepło w tej lodowni, ale dla prawdziwej Kalifornijki panują tu iście arktyczne warunki.Do licha, zastana­wiam się, jak poradzą sobie dziewczęta? Mówiłam im przez telefon, żeby przywiozły dużo ciepłej odzieży.Wylewam brudną wodę z miednicy do zlewu.Wycieram miskę papierowym ręcznikiem, potem napełniam parującą gorącą wodą i dolewam trochę zimnej, kiedy Loretta odbywa poranną wycieczkę do wyziębionej toalety.Wyciągam się na chwilę na posłanym łóżku.Lor śpieszy się i nie ma czasu, by wyłączyć grzejnik w izbie i włączyć drugi w łazience.Robi po prostu „psi-psi”, czy może raczej „siusiu”, jak mówi się w od­niesieniu do kobiety.Wiem, że odgłos męskiego „psi-psi” i kobiecego „siusiu” różni się bardzo, szczególnie w misce klozetowej.To zdumiewające, jak mocny, przenikliwy zapach ma mocz na zimnie.Zastanawiam się, czy Lor również to zauważyła, choć zapewne osądziłaby, że fakt ten należy do ogromnego zakresu spraw, o których się nie dyskutuje, gdyż są nazbyt wulgarne.Kiedy wraca, mija mnie bez słowa, potem ściąga przez głowę nocną koszulę, pluszcze się w wodzie i wyciera się ręcznikiem, spacerując po izbie dla rozgrzewki.Staram się nie zdradzić, że ją obserwuję, ale to najwspanialsza rzecz podczas pobytu w naszym młynie.Skórę ma wciąż tak gładką jak zaraz po ślubie - jasnoróżową, bez pieprzyków, bez brodawek.Jej brzuch uwypuklił się nieznacznie po czterech porodach, ale Lor wciąż ma ciało odaliski, szczególnie z tyłu.Ingres, Matisse, Cezanne malowaliby ją z rozkoszą.Nasz związek polega na tym, że moja żona dostarcza mi więcej estetycznych wrażeń niż seksualnych przyjemności.Sam nie wiem dlaczego.Wcale nie myślę, że chcemy nagle rozkołysać niebezpiecznie szeroką, płynącą wolno po wzburzonej wodzie nawę naszego małżeńst­wa, którą tak niezmiernie trudno przechylić i wywrócić.A może tylko wydawało mi się, że trudno wywrócić tę już prawie trzydziestoletnią łódź?Uwierzyłem naiwnie, że nic nie psuje szczęśliwego, długo­trwałego związku mężczyzny z kobietą bardziej gruntownie niż rozpasany seks.Jedno lub drugie, czasem oboje, wcześniej czy później zaczynają stosować seksualny szantaż.Nawet teraz, po tym wszystkim, co się zdarzyło, wciąż tak to odczuwam.Możliwe, że powinienem poszukać przyczyny moich obecnych niepowodzeń w sobie, w swojej wstrzemięźliwości, w zgodzie na oziębłość Lor.Wiele lat temu, kiedy pracowałem w szkole, miałem sporo okazji, by flirtować ze studentkami i młodymi nauczycielkami.Zawsze wycofywałem się, zanim romans nabierał rumieńców.Wymarzona nagroda nie równoważyła bowiem wszystkich komplikacji, kłopotów, oczekiwań.Po prostu nie czułem po­trzeby gonitwy za seksem.Jestem bardziej romantykiem niż ogierem.Lor spryskuje się dezodorantem i zaczyna się ubierać.Wstaję, dokładani drew do ognia, ustawiając je na palenisku niby mały domek, potem wsuwam jedno polano do środka.Mamy dosyć pociętych kloców, by ogień palił się przez cały dzień, ale za mało bierwion na noc.Myślę, że nadszedł czas, by wprowadzić Bena w sztukę piłowania drewna.To zajęcie pasuje do świąt Bożego Narodzenia.Mam nadzieję, że mój najmłodszy syn nauczy się tego bez trudu.Ben obudził się.Sięga po okulary leżące na stole i spogląda na elektroniczny zegarek.Ben jest krótkowidzem.Kiedy na­stępnym razem wrócimy do Illinois, spróbujemy dobrać mu miękkie soczewki kontaktowe.Mój najmłodszy syn ma praw­dziwą obsesję na punkcie swojego zegarka i czasu.Ma płaski czasomierz wielkości karty kredytowej, połączony z kom­puterem.Gdybym schował jego nowoczesny czasomierz i po­łożył na jego miejsce zwykły zegarek, a potem zapytał o go­dzinę, nie umiałby odpowiedzieć.Zawsze baczymy na to, by nie powiedzieć w jego obecności, że jest na przykład za kwadrans trzecia zamiast 2.45, gdyż uznałby to za święto­kradztwo.Ben opuszcza stopy i wzuwa pantofle.Musieliśmy kupić mu pantofle o największym rozmiarze produkowanym we Francji.Siedząc na brzegu łóżka, wpatruje się w ogień.Zawsze budzi się wolno, jakby wracał z głębi niezwykłej krainy snów, które niekiedy opowiada nam podczas śniadania, choć ostatnio zdarza się to niezmiernie rzadko.Wiemy oboje, jak trudno wyciągnąć coś z niego na temat jego bogatych, fantastycznych snów.Ben powiedział mi kiedyś, że nie przejmowałby się wcale wstawaniem, gdyby nie to, że nie znosi tej chwili, kiedy przestaje śnić.- Dzień dobry, Ben! Czy dobrze spałeś?- Uhm.- Dzisiaj jest przepięknie na dworze, pogodnie i mroźno.W nocy zamarzł staw.- To dobrze.Czy spadł śnieg?- Nie.Jest zbyt zimno, by padał śnieg.- Uhm.Ben zachowuje się po trosze jak staruszek.Każdego wieczo­ru układa starannie ubranie na krześle obok łóżka.Niezmiernie trudno zmusić go, by oddał zabrudzoną odzież do prania.Mój najmłodszy syn nie jest entuzjastą żadnych zmian, nawet zmiany skarpetek.Jeśli szczęście polega na tym, ażeby być zadowolonym z tego, co się posiada, Ben jest najszczęśliwszym człowiekiem ze wszystkich ludzi, z jakimi zetknął mnie los.Wstaje wreszcie, przeciąga się, gmera w kominku swym ulubionym pogrzebaczem, zbiera ubranie z krzesła i człapie po czterech schodkach prowadzących do łazienki.- Ben, możesz włączyć grzejnik, jeśli chcesz.Ja wyłączę ten w pokoju.- Dzięki.W porządku, nie przeziębię się.Tak czy owak wyłączam grzejnik.Buzujący ogień w komin­ku nagrzał izbę do dwudziestu stopni.Lor ubrała się.Wylewa brudną wodę z miednicy do zlewu.Wyciera miskę, stawia na kredensie obok dzbana.- Najdroższy? Chciałabym, żeby Ben umył się rano.On zaczyna cuchnąć jak sfora psów, z którą ugania się po wsi.Ten smród w połączeniu z zapachem jego nie mytego ciałamoże przyprawić każdego o mdłości.Założyłam ciepłe skar­petki w nocy, kiedy obudziłeś mnie, wstając do toalety.Czy zażyłeś pigułki moczopędne i valium? Czy jest aż takźle?- Ależ nie! Zażyłem tabletki, by zapobiec ewentualnemu atakowi, wzmocnić się, dodać sobie animuszu.Wiem, że muszę uzbroić się w cierpliwość, zgromadzić w sobie rezerwy obojęt­ności, bierności, dojrzałości i chłodu na przyjazd córek, by nie dać się sprowokować do awantury, wyciszyć spory ojcowskim przyzwoleniem.Jestem okay [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript