[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Ocknąłem się w łóżku i ujrzałem matkę, ojca i doktora, którzy wpatrywali się we mnie z niepokojem.Głowa mi pękała, całe ciało bolało, a jak odkryłem później, połowę twarzy zdobiła ciemnoczerwona, nabrzmiała pręga.Zadawane mi wielokrotnie pytanie, jak to się stało, że znalazłem się nieprzytomny w ogrodzie, pozostało bez odpowiedzi.Nie miałem pojęcia, co mnie uderzyło.Dopiero po pewnym czasie dowiedziałem się, że byłem chyba pierwszym człowiekiem w Anglii, którego oparzył tryfid i który wyszedł z tego obronną ręką.Tryfid oczywiście był jeszcze niedojrzały.Zanim jednak powróciłem zupełnie do zdrowia, mój ojciec ustalił, co mnie musiało spotkać, gdy więc znów wyszedłem do ogrodu, tryfida już nie było.Ojciec wywarł na nim srogą zemstę, szczątki zaś spalił w ognisku.Z chwilą gdy chodzące rośliny stały się niezaprzeczalnym faktem, prasa zaniechała ostrożności i szeroko się o nich rozpisywała.Należało tedy znaleźć dla nich nazwę.Poniektórzy botanicy sięgnęli z rozkoszą do kuchennej łaciny i greki, aby zgodnie ze swym zwyczajem produkować różne warianty słów “ambulans" i “pseudopodia", ale gazetom i publiczności chodziło o nazwę do powszechnego użytku, łatwą do wymówienia i nie zajmującą zbyt wiele miejsca w nagłówkach.Gdyby przejrzeli państwo pisma z tamtego okresu, znaleźlibyście w nich wzmianki o trichotach, tribolcach, trigenatach, trigonach, trilogach, tridentatach, trinitach, tripedach, triketach, tripodach trippetach, ponadto zaś szereg innych zagadkowych nazw, nie zaczynających się nawet od sylaby “tri", mimo że wszystkie podkreślały naczelną cechę roślin: ów ruchliwy, trójzębny korzeń.W miejscach publicznych i prywatnych, w domach i barach toczyły się zacięte dyskusje pół-naukowe i quasi - etymologiczne między zwolennikami tego lub owego terminu, aż w końcu jedna nazwa zaczęła się wysuwać na czoło wyścigu filologicznego.W pierwotnej swej postaci nie była zbyt wygodna, ale w trakcie używania pierwsze “i" zmieniało się w “y", znikło też jedno “f".Wpadająca w ucho nazwa, wymyślona gdzieś w redakcji jako dogodne określenie dziwoląga botanicznego - która z czasem jednak miała się kojarzyć z bólem, strachem i udręką - TRYFID.Pierwsza fala powszechnego zainteresowania wkrótce opadła.Tryfidy bez wątpienia sprawiają dość niesamowite wrażenie, ale koniec końców to tylko dlatego, że są nowością.Ludzie przed laty mieli taki sam stosunek do nowo odkrytych zwierząt: do kangurów, wielkich jaszczurek, do czarnych łabędzi.A jak się dobrze zastanowić, czy tryfidy są dużo dziwniejsze od raka, strusia, kijanki i setek innych stworzeń? Nietoperz jest ssakiem, który nauczył się latać, no a tu mamy roślinę, która nauczyła się chodzić.Cóż to wielkiego?Roślina jednak miała pewne właściwości, które trudno było zlekceważyć.O pochodzeniu jej, jak już wspominałem, nic nie było wiadomo.Nawet ci, co słyszeli o Palanguezie, jeszcze z nim jej nie kojarzyli.Nagłe jej pojawienie się i co więcej, jej szeroki zasięg budziły zdumienie i skłaniały ogół do najróżniejszych przypuszczeń.Roślina wprawdzie dojrzewała prędzej w strefie podzwrotnikowej, ale wiadomości o coraz to nowych okazach w różnych stadiach rozwoju napływały ze, wszystkich prawie okolic, wyjąwszy koła podbiegunowe i obszary pustynne.Ze zdziwieniem też i z pewnym niesmakiem, ludzie dowiedzieli się, że roślina jest owadożerna i że muchy oraz inne owady, które wpadają do kielicha, zostają przetrawione przez zawartą w nim lepką substancję.My, mieszkańcy stref umiarkowanych, wiedzieliśmy oczywiście o istnieniu roślin owadożernych, nie zwykliśmy jednak spotykać ich poza specjalnymi cieplarniami i skłonni byliśmy uważać je za coś z lekka nieprzyzwoitego, a w każdym razie nienaturalnego.Ale prawdziwym przerażeniem napełniło wszystkich odkrycie, że wić zwinięta w spiralę na czubku łodygi tryfida może w mgnieniu oka wyskoczyć jak sprężyna, zamieniając się w groźny cienki bicz długości trzech metrów, zdolny do Wydzielenia dostatecznej ilości piekącej trucizny, aby zabić człowieka, jeśli smagnie go po nieosłoniętej skórze.Gdy rozeszła się wieść o tym niebezpieczeństwie, nastąpiło wszędzie gorączkowe rąbanie i niszczenie tryfidów, aż wreszcie komuś przyszło na myśl, że wystarczy przecież usunąć trujący górny pęd, aby je zupełnie unieszkodliwić.Zaprzestano tedy histerycznej masakry roślin, ale liczba ich znacznie zmalała.Nieco później weszło w modę trzymanie w ogrodzie dwóch lub trzech kurtyzowanych tryfidów.Stwierdzono, że trująca wić odrasta w ciągu dwóch lat, doroczne więc przycinanie, gwarantowało ich nieszkodliwość, dzieci zaś miały dzięki nim znakomitą rozrywkę.W strefie umiarkowanej, gdzie człowiek zdołał poskromić wszystkie prawie formy życia z wyjątkiem siebie, status tryfidów został tedy zupełnie wyraźnie określony.Ale w tropikach, zwłaszcza na terenach gęsto zalesionych, tryfidy wkrótce stały się istną plagą.Podróżnemu trudno było dostrzec tryfida ukrytego wśród zwykłych krzewów i zarośli, a z chwilą gdy się znalazł w jego zasięgu, padał cios trującego bicza.Nawet stali mieszkańcy takich okolic częstokroć nie potrafili wykryć tryfida zaczajonego przy ścieżce w dżungli.Tryfidy były wręcz niesamowicie wyczulone na jakikolwiek, najlżejszy nawet ruch w pobliżu i niełatwo było je zaskoczyć.Walka z tryfidami stała się na tych obszarach poważnym problemem.Najpopularniejszą metodą było odstrzeliwanie górnej części łodygi wraz z wicią.Krajowcy natomiast zaczęli używać długich, lekkich pali z zakrzywionym nożem na końcu
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|