Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Funkcjonariusz zjawił się w barze w trzy minuty po tym, jak zaparkował przed nim samochód z Komendy Miasta.Pokazał pilnującym żółtej taśmy policjantom swoją blachę, poczekał, aż sprawdzą ją w przenośnym czytniku i wszedł do środka.Zorientowawszy się w sytuacji, zapytał o najstarszego stopniem i pokazawszy blachę raz jeszcze nakazał mu natychmiast zabrać się z baru razem ze swoimi ludźmi i o wszystkim zapomnieć.Wychodząc w tak błahej sprawie nie wziął ze sobą komunikatora, musiał więc skorzystać z telefonu w barze, by zawiadomić o fakcie komendanturę.Przysłani przez nią ludzie pojawili się w barze po dwóch minutach i zaczęli od początku wypytywanie właściciela, pracujących w kuchni kobiet i zatrzymanych gości o przebieg wydarzeń.Dwie godziny później do garderoby generała-gubernatora Paskudnikowa, przygotowującego się właśnie w towarzystwie dwojga pomocników do uroczystości podpisania Gwarancji, wkroczył jeden z jego przybocznych.Bez słowa podał generałowi-gubernatorowi wydruk.Paskudników gestem kazał odsunąć się garderobianej, przeczytał meldunek o zamordowaniu Gumy wraz z wyciągiem danych na jego temat, jakim dysponowała ambasada Wszechrosji.Twarz wyraźnie mu stężała.Wydał z siebie krótkie sapnięcie, parę razy nerwowo przejechał dłonią po twarzy, wreszcie nakazał otaczającym go ludziom:- Łączcie natychmiast z żółtą centralą.Szczegółowy raport dla ministerstwa.Uprzedźcie Polaków, że się spóźnię.Milczał przez chwilę, zamyślony, kiedy pomocnicy pomknęli wypełnić polecenia.- No, i co sądzisz? - zapytał przybocznego, który przyniósł mu wiadomość.Wiedział doskonale, co usłyszy.- Birłukin zaczął wojnę z Dąsaj ewem.- Taaa - pokiwał głową Paskudników.- Zaczął wojnę, dureń.No to będzie tego, swołocz, strasznie żałował.Przyboczny miał na ten temat odmienne zdanie.Zachował je jednak dla siebie.·Kiedy uświadomił sobie, że prorocy jego młodości byli głupcami? Nie pamiętał, jaki to był dzień, miesiąc i rok, ale w każdym razie musiała to być jedna z tych chwil, gdy odpoczywał po ciężkim dniu, skulony na krześle w kuchni, opierając się barkiem i głową o sosnową boazerię.Lubił tak odpoczywać, siedząc w swoim domu, w domu Kataryniarza, pełnym rzeczy i Miłości.Tamten Robert nie lubił rzeczy.W balladach, których potrafił słuchać do rana, z ogniem w duszy, przy butelce, gitarze i rozmowach o życiu, jego prorocy szydzili z rzeczy.Judzili, że być, a nie mieć, śmiali się z takich, co to marzą o telewizorze, meblach i małym fiacie i wyśpiewywali dziesiątki podobnych bzdur, a Tamten wierzył w to głęboko.Wierzył, że jeśli chce płonąć wysokim ogniem i nie porastać mchem, musi odrzucić wszystko, co swym ciężarem ciągnie w dół i nie pozwala poszybować wprost ku niebu.Ale potem w życiu Tamtego pojawiła się Miłość i stopniowo przerastała go całego, aż zmieniła wszystko.Nigdy nie zauważył tej zmiany, choć była daleko większa niż zwiotczała skóra czy pierwsze nitki siwizny.Nigdy nie dowiedział się, że nie można być kochanym bezkarnie.Można zaznać Miłości, zgubić ją i pozostać takim samym.Ale nie można pozostać takim samym, jeśli chce się Miłość zachować, zakląć w swym codziennym życiu jak w krysztale, by płonęła miarowym, jasnym światłem, dzień po dniu, aż do końca.Te wszystkie rzeczy, którymi otoczyli się z Wiktorią, podtrzymywały ich płomień.Jeśli można czegoś nie utracić, nie zagubić w tym ciągłym wirowym ruchu obijających się o siebie atomów, w ciągłym pędzie i jazgocie, to tylko wtedy, gdy nada się każdej ulotnej chwili gęstość i ciężar przedmiotu.Każda deska w tym domu, którą układał i przybijał własnymi rękami, każdy mebel, wybierany starannie wspólnie z żoną, każdy skrawek tkaniny, zdobiącej okno lub stół, nasiąknięty był jedną z tych chwil, które miały być teraz z każdym dniem coraz bardziej nieodżałowane.W każdej ścianie, każdym zdobiącym ją obrazku, w każdym drobiazgu rzuconym na półki tleniły się czułe szepty, miłosne zaklęcia, muśnięcia niecierpliwych palców.Gdy wieczorem Robert siadał przy kuchennym stole do swego spóźnionego obiadu, opierał się ramieniem o zatopione w miodowozłocistym lakierze słoje boazerii, budziły się w nich z uśpienia powierzone im chwile.I niezauważalnie, podczas codziennych rozmów o pracy, o kretynkach ze Zjednoczonych Redakcji, o cieknącej chłodnicy i wściekle wysokich rachunkach z węzła Sieci - sączył się do jego żył ożywczy balsam dawnych pocałunków.Płynął porami ciała przez umęczone codziennym natłokiem elektrycznych impulsów nerwy, do roztrzęsionego serca i obolałego mózgu, z wolna napełniając ciało Kataryniarza spokojem i żywiczną ulgą.Potem przechodził na swój fotel, opierał o zagłówek podgolony wysoko kark, jeszcze swędzący i poznaczony czerwonymi ukłuciami stabilizatorów powierzchniowego napięcia skóry, rozsiadał się niczym pradawny czarownik pośród magicznego kręgu menhirów.A wtedy te wszystkie rzeczy zebrane wokół, drogocenne naczynia z życiodajnym płynem, ulewały miłosiernie odrobinę ze swego niewyczerpalnego zapasu, tłoczyły kropla po kropli leczniczą miksturę do żył, dopóki nie wypełniła go całkowicie, nie ukoiła bólu, nie zabliźniła delikatną błoną przyniesionych z Tamtego Świata ran.Nie mógłby żyć bez tego.Oszalałby już dawno, umarł, spłonął i wysypał się czarnym próchnem ze skorupy ciała.Jakimiż głupcami byli prorocy Tamtego, jakimż głupcem był on sam, że wierzył im głęboko i z przejęciem.Czym byłby bez tego miejsca na Ziemi, czym byłby bez tych wszystkich rzeczy, przechowujących w sobie minione chwile? Tym, czym tylko może być człowiek odarty z rzeczy: śmieciem, rzucanym przez wiatr, zmiętym nieszczęściem, myślącą i cierpiącą trzciną.W najlepszym wypadku błędną iskrą.Prorocy Tamtego okłamywali go, śmiejąc się z rzeczy.Dopóki te rzeczy istniały, dopóki otoczona nimi Miłość mogła być jak spokojne, świecące jasno ognisko, a nie jak księżycowe błyski na szczytach poderwanych zachceniem wiatru fal, dopóty nic, nic nie mogło go zniszczyć.Nie wiedział o tym, ale może właśnie o tym wiedzieli prorocy Tamtego lub ktoś, kto nimi poruszał.A potem, kiedy tak siedzieli z Wiktorią wieczorami, pośród swoich rzeczy, nadchodził czas słów.Czas rozmów.Czas bycia ze sobą.I to też był jeden z tych rytuałów, w których starali się uwięzić i zakląć uciekające chwile, tak, że zdawało się wtedy, iż ten szaleńczy, wirowy ruch świata pozostał gdzie indziej i że tutaj, w domu Kataryniarza czas nie płynie.·A teraz wnosił do tego domu skrzynie elektronicznej plątaniny i czuł się jak świętokradca [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript