Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- A najbardziej żonkile', jaskry, pantofelniki.Znalazł się szal, pani Reed.Zsunął się pod stół.Do widzenia.Miło mi było państwa po­znać.- Myślisz, że słyszał, jak nazwaliśmy jego samochód żół­tym potworem? - spytała Gwenda, kiedy odjechali kawałek.- Och, nie sądzę.Wydawał się całkiem sympatyczny, prawda? - Giles robił wrażenie lekko zaniepokojonego.- Ta-ak, ale nie wydaje mi się, żeby to miało jakieś zna­czenie.wiesz, ta jego żona.ona się go boi, widziałam wy­raz j ej twarzy.' Żonkile - po angielsku daffodils.Stąd nazwa firmy pana Afflicka: Daf­fodil Coaches - Żonkilowe Autokary (przyp.tłum.).- Co? Boi się tego miłego, jowialnego gościa?- Być może w rzeczywistości nie jest wcale taki miły i jo­wialny.wiesz, Gilesie, myślę, że nie lubię pana Afflicka.Zastanawiam się, jak długo stal za naszymi plecami, słu­chając rozmowy.A właściwie, co wtedy mówiliśmy?- Nic takiego - odparł Giles.Ale nadal wyglądał na niespokojnego.XXIILily jedzie na spotkanie- A niech mnie! - wykrzyknął Giles.Otworzył właśnie list, który znajdował się w popołudnio­wej poczcie, i ze zdumieniem wpatrywał się w jego treść.- Co się stało?- To ekspertyza grafologa.- I stwierdzili, że to nie ona napisała te listy z zagranicy, prawda? - spytała z przejęciem Gwenda.- Otóż właśnie ona, Gwendo.Spojrzeli na siebie ze zdziwieniem.- Czyli te listy nie są fałszerstwem.- W głosie Gwendy za­brzmiało lekkie niedowierzanie.- Są autentyczne.Helen ode­szła z domu tej nocy.I napisała listy.I nie została uduszona?- Na to wygląda - powiedział powoli Giles.- Ale to na­prawdę okropnie przygnębiające.Nic nie rozumiem.Wszyst­ko zdaje się przecież wskazywać na zupełnie co innego.- Może eksperci się pomylili?- Mogło się tak zdarzyć.Ale wydają się tego pewni.Gwendo, naprawdę nic już nie rozumiem.Czyżbyśmy robili z siebie kolosalnych idiotów?- Wszystko z powodu mojego głupiego zachowania w te­atrze? Coś ci powiem, Giles.Wstąpmy do panny Marple.Zdą­żymy.U doktora Kennedy'ego mamy być dopiero o czwartej trzydzieści.Panna Marple zareagowała jednak zupełnie inaczej niż oczekiwali.Stwierdziła, że to naprawdę bardzo miłe.-Ależ droga panno Marple - zdziwiła się Gwenda - co chce pani przez to powiedzieć?- Chodzi mi o to, moja droga, że ktoś nie był aż tak sprytny, jak mu się zdawało.- Ale jak.w jaki sposób?- Popełnił błąd - oświadczyła panna Marple z satysfakcją potakując głową.-Jaki?- Drogi panie Reed, z pewnością dostrzega pan, jak bar­dzo zawęża to pole.- Założywszy, że to naprawdę Helen napisała te listy, na­dal uważa pani, że mogła zostać zamordowana?- Chodzi mi o to, że komuś wydawało się bardzo ważne, aby te listy były faktycznie napisane charakterem pisma Helen.- Rozumiem.a w każdym razie tak mi się zdaje.Musia­ły istnieć określone okoliczności, w jakich nakłoniono He­len, aby napisała te listy.To zawęża pole.Ale jakie to mo­gły być okoliczności?- Och, naprawdę, panie Reed.Pan wcale nie myśli.Prze­cież to takie proste.Giles wyglądał na zirytowanego i zbuntowanego.- Zapewniam panią, że wcale nie jest to dla mnie oczywiste.- Gdyby się pan tylko chwileczkę zastanowił.- Chodźmy, Gilesie - ponagliła Gwenda.- Spóźnimy się.Pozostawili pannę Marple uśmiechającą się do siebie.- Czasami ta staruszka mnie irytuje - stwierdził Giles.-Nie mam zielonego pojęcia, o co jej, u diabła, chodziło.Dotarli do Woodleigh Bolton na czas.Drzwi otworzył im sam doktor.- Dałem mojej gospodyni wolne popołudnie - wyjaśnił.-Wydawało mi się, że tak będzie lepiej.Poprowadził ich do saloniku, gdzie stała już taca z fili­żankami do herbaty, chleb z masłem oraz ciastka.- Filiżanka herbaty to chyba dobry pomysł, prawda? -zapytał niepewnie, zwracając się do Gwendy.- Ta pani Kim-ble na pewno poczuje się swobodniej.- Ma pan absolutną rację - odparła Gwenda.- A co z wami? Mam was od razu przedstawić? A może ją to speszy?- Ludzie ze wsi są bardzo podejrzliwi - powiedziała Gwenda z namysłem.- Myślę, że byłoby lepiej, gdyby pan rozmawiał z nią sam na sam.- Ja też tak myślę - poparł ją Giles.- W takim razie może zechcecie poczekać w sąsiednim pokoju, a drzwi łączące oba pomieszczenia zostawimy uchy­lone.Wtedy będziecie wszystko słyszeć.Biorąc pod uwagę okoliczności, myślę, że możecie się czuć usprawiedliwieni.- Wygląda na to, że będziemy podsłuchiwać, ale wcale mi to nie przeszkadza - oświadczyła Gwenda.- Nie sądzę, aby odgrywały tu jakąś rolę względy etyczne - powiedział doktor Kennedy z lekkim uśmiechem.- Nie za­mierzam obiecywać, że dochowam tajemnicy, choć udzielę porady, jeśli zostanę o to poproszony.Spojrzał na zegarek.- Pociąg powinien przyjechać na stację Woodleigh Road o czwartej trzydzieści pięć.A zatem za parę minut.No i ja­kieś pięć minut zajmie jej wejście na wzgórze.Niespokojnym krokiem przemierzał pokój.Na jego poora­nej zmarszczkami twarzy malował się wyraz strapienia.- Nie rozumiem - powiedział w pewnej chwili.- Zupełnie nie rozumiem, co to może znaczyć.Jeśli Helen nie uciekła z domu, jeśli jej listy do mnie były podrobione.- Gwen­da poruszyła się gwałtownie, ale Giles pokręcił głową, sygna­lizując, żeby nic nie mówiła.Doktor kontynuował: -.Jeśli biedny Kelvin jej nie zabił, to co u licha mogło się stać?- Zabił ją ktoś inny - stwierdziła Gwenda.- Ależ moje drogie dziecko, jeśli ktoś inny ją zabił, to dla­czego, do licha, Kelvin upierał się, że on to zrobił?- Ponieważ tak mu się wydawało.Znalazł ją na łóżku i pomyślał, że to on jest winien.Mogło tak być, prawda?Dr Kennedy ze zniecierpliwieniem potarł nos.- Skąd mam wiedzieć? Nie jestem psychiatrą.Szok? Za­łamanie nerwowe? Tak, myślę, że to możliwe.Ale kto mógł­by chcieć zabić Helen?- Bierzemy pod uwagę trzy osoby - odparła Gwenda.-Trzy osoby? Jakie trzy osoby? Nikt nie miał powodu,aby zabijać Helen, chyba że ten ktoś był nienormalny.Nie miała wrogów.Wszyscy ją lubili.Podszedł do biurka i zaczął grzebać w szufladzie.Po chwili wyciągnął starą, wyblakłą fotografię wysokiej uczennicy w stroju gimnastycznym, ze związanymi z tyłu włosami i rozpromienioną twarzą.Kennedy, młodszy, wyglą­dający na szczęśliwego, stał obok niej, trzymając szczeniaka terriera.- Dużo o niej myślę ostatnio - powiedział niewyraźnie.-Przez wiele lat wcale o niej nie myślałem.prawie udało mi się zapomnieć.A teraz myślę o niej bez przerwy.To przez was.Zabrzmiało to niemal jak oskarżenie.- Sądzę, że to przez nią - stwierdziła Gwenda.Doktor Kennedy raptownie odwrócił się w jej stronę.- Co chcesz przez to powiedzieć?- Nic takiego.Nie potrafię wyjaśnić.Ale to naprawdę nie nasza wina.To jej samej, Helen.Do ich uszu dotarł słaby, melancholijny gwizd syreny lo­komotywy.Doktor Kennedy odsunął się od okna, a Giles i Gwenda poszli za jego przykładem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript