Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z lewej strony znajdowała się mozaika z sześciokątnych płytek - inkrustacja tak gładka, że nigdzie nie dojrzał śladu złączeń.Ta powierzchnia wydawałaby się jednolita, gdyby nie fakt, że kafle mieniły się wszystkimi kolorami tęczy.Przez wiele minut usiłował wypatrzyć dwa sąsiadujące z sobą kwadraty jednakowej barwy, żeby sprawdzić, czy wtedy zdoła dociec, jak są połączone, ale nie znalazł żadnego takiego układu.Przekazał Kontroli na Piaście panoramiczne ujęcie skrzyżowania i niepewnym głosem zapytał:- Jak myślicie, co to jest? Czuję się, jakbym chodził po fragmentach olbrzymiej łamigłówki.Czy może to ramiańs­ka galeria sztuk?- Tak samo nie wiemy jak ty, Jimmy.Ale na razie nic nie świadczy, żeby Ramianie przejawiali zapędy artystycz­ne.Nie wyciągajmy pochopnych wniosków, zaczekajmy, aż będzie trochę więcej dowodów.Dwa przykłady, na które natknął się przy następnym skrzyżowaniu, niewiele mu pomogły.Były to kwadraty zupełnie różne: jeden o barwie naturalnej szarej, prawie nijakiej, twardy, ale śliski pod dotknięciem, drugi miękki, gąbczasty, z miliardami maleńkich otworków.Stąpnął na tę gąbkę i aż mdło mu się zrobiło, gdy zafalowała jak dopiero co naniesione ruchome piaski.Przy następnym skrzyżowaniu zobaczył kwadrat uderza­jąco podobny do zaoranego pola - tyle że wszystkie bruzdy miały równą głębokość jednego metra, szorstkie jak pilniki czy raszple.Ale nie to przykuło jego uwagę, tylko kwadrat sąsiedni, najbardziej zastanawiający ze wszyst­kich, jakie dotychczas widział.W końcu coś tutaj mógł zrozumieć - zresztą ku swemu zaniepokojeniu.Cały ten kwadrat otaczało ogrodzenie tak zwyczajne, że po raz drugi nie spojrzałby na nie, gdyby je zobaczył na Ziemi.W odstępach pięciometrowych stały słupy chyba z metalu, podtrzymujące sześć przeciągniętych między nimi drutów.Za tym ogrodzeniem było identyczne drugie, a za drugim trzecie.Jeszcze jeden typowy przykład redundancji w Ramie: cokolwiek by się znajdowało w tym zamknięciu, o wydostaniu się stamtąd nie mogło być mowy.Nigdzie nie zobaczył wrót, które by się rozwierały, żeby wpuścić owe zwierzę czy też wiele zwierząt, które zapewne tam trzy­mano.Tylko pośrodku tego kwadratu zobaczył otwór, podobny do krateru Kopernik, tyle że mniejszy.Nawet w innych okolicznościach prawdopodobnie nie wahałby się, a teraz nie miał przecież nic do stracenia.Szybko wspiął się na druty pierwsze, drugie i trzecie, podszedł do otworu i zajrzał w głąb.Płytsza niż Kopernik, ta studnia miała tylko pięćdziesiąt metrów głębokości.Na suchym dnie zobaczył wyloty trzech tuneli, duże jak dla słoni.I nic więcej.Długo tam patrząc uznał, że podłoga w tym szybie może być jedynie windą; innego sensownego wytłumaczenia nie ma.Ale co ta winda przewozi, prawdopodobnie nigdy nie będzie wiadomo.Można tylko zgadywać, że ,coś dosyć dużego i chyba niebezpiecznego.W ciągu następnych kilku godzin przeszedł ponad dzie­sięć kilometrów wzdłuż brzegu morza i kwadraty szachow­nic już mu się zaczęły zamazywać w pamięci.Niektóre pod siatką drucianą wyglądały jak olbrzymie klatki dla ptaków.Inne wydawały się basenami napełnionymi jakąś cieczą zsiadłą i zbełtaną, a jednak, gdy je ostrożnie sprawdzał, stwierdzał, że to jest substancja stała.Natrafił też na kwadrat smoliście czarny, aż nie mógł tam zobaczyć nic i tylko zmysłem dotyku rozpoznał, że to nie jest sama ciemność.A przecież teraz nastąpiło jakieś delikatne przejście w coś, czego nie mógł zrozumieć.Szeregiem na południe rozciągały się jedno za drugim - żadne inne określenie by tu nie pasowało - pola.Równie dobrze mógłby tak przechodzić obok jakiejś eksperymentalnej farmy na Zie­mi: kwadraty były połaciami staranie wyrównanej gleby ­tego nigdy jeszcze nie widział wśród metalowych krajob­razów Ramy.Pola uprawne, ale dziewicze, bez życia, czekające na plony zboża, którego nigdy nie zasiano.Jimmy zastanowił się, jaki jest ich cel; stanowczo odrzucał możliwość, żeby stworzenia na tak wysokim szczeblu rozwoju jak Ramianie zajmowały się jakąkolwiek formą rolnictwa.Nawet na Ziemi gospodarka rolna była już tylko ulubionym hobby bądź snobizmem nakazującego zaopatrywać się w żywność egzotyczną, bardzo luksusową.Ale gotów był przysiąc: to są pola - czekające na ziarno, bezbłędnie przygotowane.Dotychczas nie wiedział, że gleba może być tak czysta: każdy kwadrat pokrywała wielka płachta z twardego prze­zroczystego plastyku.Spróbował przeciąć ten plastyk, żeby wziąć próbkę gleby, ale zdołał ledwie zadrapać nożem jego powierzchnię.Dalej w głębi lądu ciągnęły się inne pola; na wielu z nich stały skomplikowane konstrukcje z prętów i drutów, przy­puszczalnie do podpierania pnączy.Wyglądały ponuro i bezbarwnie jak bezlistne drzewa w środku zimy.Ta zima, którą one znały, musiała być rzeczywiście długa i straszna, a teraz kilka tygodni ciepłego blasku może miało byćjedynie interludium przed jej rychłym powrotem.Nie wiedząc dlaczego, nagle zatrzymał się, żeby spojrzeć uważniej na ten metalowy labirynt.Najwidoczniej machi­nalnie chłonął wszystkie szczegóły wokół siebie i raptem, też machinalnie, dostrzegł w fantastycznie obcym krajob­razie coś jeszcze bardziej fantastycznego.Pośrodku jednego z okratowań z drutu i prętów jaśniała oddalona może o ćwierć kilometra kolorowa plamka.Ma­ła i niepokaźna, wcale nie rzucała się w oczy; na Ziemi nikt nie zwróciłby na nią uwagi.A przecież niewątpliwie zauwa­żył ją tutaj właśnie dlatego, że przypominała mu Ziemię.Nie zameldował o tym Kontroli na Piaście, dopóki nie upewnił się, że to nie pomyłka i nie złuda, wywołana samym pobożnym życzeniem.Dopiero gdy podszedł na odległość kilku metrów, wiedział niezbicie, że to wtargnęło w jałowy, aseptyczny świat Ramy nieproszone.Otóż u skraju ramiańskiego lądu południowego rozkwitał swoją samotną wspaniałością kwiat.Gdy podszedł jeszcze bliżej, zobaczył, że coś tu jest nie tak, jak być powinno.W plastykowej płachcie, przypusz­czalnie chroniącej warstwę gleby przed zanieczyszczeniem ze strony jakichś niepożądanych form życia, widniała dziu­ra.Z rozdarcia sterczała zielona łodyga grubości ludzkiego małego palca, pnąca się w górę po kracie.Na wysokości metra od gruntu wybuchała pękiem rozwiniętych sinych liści, mających bardziej kształt piór niż liście jakiejkolwiek znanej Jimmy'emu rośliny.Na poziomie jego oczu koń­czyła się czymś, co zrazu można by uznać za pojedynczy kwiat.Teraz jednak stwierdził bez zdziwienia, żę są to trzy kwiaty, jeden przy drugim.Płatki, a raczej jaskrawe rurki długości około pięciu centymetrów - co najmniej po pięćdziesiąt ich w każdym z tych kwiatów - lśniły takim metalicznym błękitem, fioletem i zielenią, że wydawały się raczej skrzydłami motyla niż czymkolwiek z królestwa roślin.Jimmy, który właściwie pojęcia nie miał o botanice, zdumiał się, że brak tu bodaj śladu cech normalnych kwietnych płatków bądź pręcików.Może podobieństwo do ziemskich kwiatów jest tylko przypadkowe? Może to coś bardziej zbliżonego do koralowca? W każdym razie chyba z tego wynika, że istnieją w Ramie jakieś stworzonka sprowadzone drogą powietrzną, żeby służyć jako czynniki użyźniające albo jako pożywienie.Nieważne zresztą.Cokolwiek powiedzieliby o tym nau­kowcy, dla Jimmy'ego to był kwiat.Dziwne, zgoła nie w stylu ramiańskim cudo, kwitnące sobie wśród metalowej martwoty, przypominało mu o wszystkim, czego nie miał zobaczyć już nigdy.Zapragnął więc ten kwiat zerwać.Nie była to taka prosta sprawa [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript