Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Zatem dopiero tam się zobaczymy? Tak jest.Na próżno namawiałem go, by został na noc.Rzekł jeszcze kilka słów na pożegnanie i203 udał się ze mną do ogrodu, skąd przez parkan przedostał się na Mortimer Street.Po chwiliusłyszałem, jak wskoczył do dorożki i odjechał.Na drugi dzień rano zastosowałem się ściśle do wskazówek Holmesa.Sprowadziłem do-rożkę z sąsiedniej ulicy, by nie trafić na podstawionego dorożkarza; następnie przeszedłemszybko przez pasaż i na jego końcu ujrzałem czarno ubranego woznicę; wskoczyłem do po-wozu, a on ruszył natychmiast na dworzec.Gdy przybyliśmy na miejsce, ledwie wysiadłem,woznica zaciął konie i zniknął mi zaraz z oczu.Dotychczas wszystko szło dobrze.Odnala-złem swój bagaż i wsiadłem do umówionego wagonu.Obawiałem się tylko jednego; żebyHolmes się nie spóznił.Za parę minut pociąg miał już ruszyć.Bezskutecznie szukałem gowśród tłumu; nigdzie nie było widać jego zgrabnej figury.W pewnej chwili zostałem zacze-piony przez jakiegoś włoskiego księdza, któremu pomogłem rozmówić się z tragarzem, niemogącym ani rusz zrozumieć jego łamanej angielszczyzny, dotyczącej odesłania bagażu doParyża.Raz jeszcze obszedłem platformę i wróciłem do wagonu; zastałem tam owego wło-skiego księdza.Chciałem mu nawet zwrócić uwagę, że przedział jest zajęty i że wsiadł tuprzez pomyłkę; zaniechałem jednak, nie chcąc łamać języka moją  włoszczyzną chyba jesz-cze gorszą od jego angielszczyzny.Zacząłem wyglądać przez okno, wypatrując mego przyja-ciela.Zimno mnie przejmowało na myśl, że może stało się coś złego tej nocy.Wreszcie za-trzaśnięto drzwi wagonów, rozległ się dzwonek, a wraz z nim głos tuż obok mnie: Mój kochany Watsonie! Mógłbyś chociaż przywitać się ze mną.Obejrzałem się zdumio-ny.Zgrzybiały księżyna patrzył na mnie badawczo.I oto w jednej chwili zmarszczki na jegotwarzy drgnęły i zginęły, nos się wyprostował, podbródek opadł, dolna warga już nie zwisała,mętne oczy patrzyły znowu z młodzieńczym ogniem, a zgarbiona postać stała się znów prostai sprężysta.Przede mną stał Holmes, lecz tylko przez chwilę. Boże  krzyknąłem mimo woli  ależ mnie nastraszyłeś! Tss  szepnął mi  ostrożność nie zawadzi.Podejrzewam, że tropią nas zawzięcie.Aha!masz, oto i Moriarty!Gdy Holmes to powiedział, pociąg już ruszył.Obejrzawszy się, ujrzałem, jak jakiś wysokiczłowiek rozpychał tłum na dworcu i machał ręką, jakby chciał zatrzymać pociąg.Było jużjednak za pózno, pociąg przyspieszył biegu i jak strzała pomknął naprzód. Widzisz więc!  rzekł Holmes śmiejąc się. Mimo ogromnej ostrożności ledwie nam sięudało.Powstał, zdjął z siebie sutannę, zwinął ją i włożył do walizy. Czytałeś poranne gazety?  Nie. Więc nic nie wiesz, co się stało na Baker Street? Na Baker Street? W nocy podpalili mój dom.Na szczęście niewiele się spaliło. O, Boże! Ależ to nie do zniesienia, mój drogi!204  Stracili mnie widocznie całkiem z oczu od chwili, gdy został aresztowany ów drab, któryrzucił się na mnie z nożem.Nie wiedzieli, gdzie mnie szukać i sądzili, że powrócę do domu.Ale dla pewności śledzili i ciebie, dlatego Moriarty znalazł się na dworcu.Czy wypełniłeśskrupulatnie moje polecenia? Tak jest, dokładnie. Znalazłeś powóz po wyjściu z pasażu? Tak, czekał na mnie. Poznałeś woznicę? Nie. To był mój brat Mycroft.W takich sytuacjach najlepiej polegać na zaufanych.No, jak te-raz postąpimy z Moriartym? Przecież to ekspres, który ma połączenie ze statkiem; uniknęliśmy więc jego pościgu. Mój drogi! Zapomniałeś widocznie, co ci mówiłem, że ten człowiek w niczym nie ustę-puje mojej przenikliwości i sprytowi.Czy sądzisz, że gdybym to ja go ścigał, taka drobnostkamogłaby mnie zbić z tropu? Kiepskie masz o nim wyobrażenie, przyjacielu! A cóż on może zrobić? To samo, co ja bym zrobił, będąc na jego miejscu. Mianowicie? Wynająłbym pociąg. Na to już za pózno. Mylisz się.Nasz pociąg zatrzymuje się w Canterbury, a do tego statek spóznia się zwy-kle o cały kwadrans.Tym więc sposobem dogoni nas. Mam wrażenie, jak byśmy to my byli zbrodniarzami, a on nas ścigał.Każ go aresztowaćna przystani. To by znaczyło zmarnować wszystko, co zrobiłem w ciągu trzech miesięcy.Ujęlibyśmyjego, a banda by się rozpierzchła.Tymczasem w poniedziałek wszyscy bez wyjątku będą wmoich rękach.Nie, nie może być mowy o aresztowaniu. To co zrobimy? Wysiądziemy w Canterbury. A potem? A potem zboczymy do Newhaven i stąd przejedziemy do Dieppe.Moriarty zaś uczynitak: przyjedzie do Paryża, odszuka nasz bagaż i będzie go pilnował.Przez cały ten czas bę-dziemy musieli kupować wszystko w drodze, obywając się bez naszych rzeczy; tym sposo-bem przez Luksemburg i Baden dostaniemy się do Szwajcarii.Zbyt wiele podróżowałem, bym miał się martwić z powodu straty bagażu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript