[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Stojąc przy wozie, w miejscu, z którego się nie ruszyła,Marianna zastanawiała się nad możliwym wyjściem z tej sytuacji.Jeżelizagrożenie stawałoby się zbyt duże, może dobrze byłoby wpuścić kibitkęw sam środek tego podnieconego tłumu, by wykorzystując zaskoczenie iwagę pojazdu spróbować wyrwać czterech mężczyzn tragicznemulosowi.%7ładen z nich nie pomyślał o broni znajdującej się w środku.Wspiąwszy się na siedzenie stangreta, ściągnęła już wodze i sposobiłasię, by wykręcić zaprzęg, gdy nagle wszystko ucichło.Kobiety, starcy idzieci oddalili się w kierunku domostw.Mężczyzni powrócili do swychkoni.Na środku placu pozostała tylko skazana kobieta, której Gracchuspomógł się podnieść, wraz z cudzoziemcami i popem.Pop wzniósł poraz ostatni krzyż, by wskazać drogę schodzącą ku rzece.Gracchus ująłdłoń kobiety i wraz z trzema pozostałymi towarzyszami i na wpółżywym ze strachu stangretem zawrócili ku wozowi oraz stacjipocztowej.Szlachetne upojenie, które poniosło młodzieńca, rozpłynęło siępodczas czczej gadaniny i Gracchus stracił cały kontenans, gdy zwracałsię do Marianny.- Pop powiedział, że jest teraz moją żoną.Nazywa się Szankala.-mruczał pod nosem tak nieszczęśliwym tonem, że Marianna, pełnalitości, uśmiechnęła się do niego.- Czemuż jesteś tak smutny, Gracchusie? Czy mogliśmy pozwolić,stojąc z założonymi rękami, by tę nieszczęśnicę zamordowano? -zapytała cicho.- Wspaniale postąpiłeś i jestem z ciebie dumna.- Ja także.Przynajmniej z ludzkiego punktu widzenia - przytaknąłJolival.- Ale teraz się zastanawiam, co z nią zrobimy?310RS- Nie ma się nad czym zastanawiać - powiedział wesoło Irlandczyk.-Kobieta musi podążać za swym mężem, a skoro ta dzika kotka jest terazpanią Gracchusową.- Ależ ja nie traktowałem poważnie tego, co ten człowiek powiedział- uciął młody żonkoś z wymuszoną swobodą.- Tak naprawdę wcale sięnie ożeniłem.Zresztą jestem za wolnością.Osobiście nie przepadam zaklechami, jeżeli już chcecie wszystko wiedzieć, zdecydowanieprzedkładam rozsądek nad Pana Boga.No, co prawda, to pięknakobieta.- Ależ Gracchusie! - wykrzyknęła zdumiona Marianna.- Cóż to zawyznanie! Od dawna wiedziałam, że jesteś dzieckiem Rewolucji, leczzastanawiam się, co by powiedział kardynał, gdyby cię słyszał.Gracchus spuścił głowę i przestępował z nogi na nogę:- Mój język był szybszy niż myśli.Proszę mi wybaczyć, pannoMarianno.Ta historia zupełnie mnie zbulwersowała.No, myślę, żebędzie mogła chociaż służyć jako pokojówka.Nie ma oczywiścieporównania z Agatą, ale lepsze to niż nic.Jason wciąż milczał.Przyglądał się ocalonej dziewczynie dziwnymwzrokiem, trochę tak, jakby była nieznanym zwierzęciem.Na koniecwzruszył ramionami:- Pokojówką, ta dziewczyna? Chyba żartujesz, Gracchusie.Mamwrażenie, że trzeba będzie więcej się napracować, by ją obłaskawić, niżgdyby oswajać wilczycę.I nie jestem pewien, czy będzie nam wdzięcznaza ratunek.Podobnego zdania była Marianna.Cyganka nie wzbudzała litości,pomimo że była godna pożałowania w podartej koszuli, z sińcami,pokryta kurzem.Spod grubych brwi jej czarne oczy lśniłynieokiełznanym, dość niepokojącym ogniem.Z bliska była piękna,pomimo dość płaskiego nosa i zbyt wystających kości policzkowych.Lekko skośne oczy zdradzały ślady mongolskiej krwi.Jej cera byłamatowa, włosy tak czarne, że aż niebieskawe, lecz duże, szerokie,czerwone, mięsiste usta zdradzały wielką zmysłowość.Bezczelnie przyglądała się po kolei każdemu ze swych wybawców, agdy Marianna z uśmiechem pełnym dobrej woli wyciągnęła do niej rękę,311RSudała, że nie dostrzega tego gestu, odwróciła się szybkim ruchem,wyrwała z rąk woznicy czerwony węzełek, zapewne jej ubrania, któreteściowa rzuciła poczciwemu chłopcu od progu domu.- No cóż - rzekł Craig uśmiechając się.- Podróż z tą istotą zapowiadasię ciekawie.- Ba! - powiedział Jolival - zdziwiłbym się, gdyby pozostała z namidługo.Przy pierwszej okazji, gdy tylko oddali się wystarczająco odswych przyjaciół ze wsi, wymknie się bez pożegnania.Czy słyszeliście,co powiedział Gracchus? To Cyganka, nic dobrego.- Niech robi, co chce - westchnęła Marianna, urażona lekceważącymzachowaniem młodej kobiety.- Tylko Gracchus może się z niąporozumieć.Musi sam zobaczyć, co można z nią zrobić.Miała już dość tej historii i o ile nie żałowała jeszcze, że uratowałaCygankę od śmierci, to pragnęła zapomnieć o tym tak szybko, jak byłoto możliwe.W końcu Gracchus był dorosły i na tyle dojrzały, żebyprzyjąć na siebie za wszystko odpowiedzialność.Skierowała się du drzwiom zajazdu, na progu którego tkwił obracającw rękach czapkę nieodłączny naczelnik stacji.Jason ruszył za nią, leczgdy Gracchus brał rękę Szankali, by zaprowadzić ją do wnętrza, wygięłasię niczym żmija i rzucając się w kierunku Jasona pochwyciła jego dłoń,którą uniosła do ust z dziką żarliwością, a następnie puściła ją,wypowiadając kilka słów gardłowym głosem.- Co ona mówi? - wykrzyknęła coraz bardziej zdenerwowanaMarianna.Gracchus zalał się rumieńcem aż po czubek swych marchewkowychwłosów, a jego niebieskie oczy ciskały gromy.- Ona mówi, że.jeżeli musi mieć pana, chce go wybrać.Dziwka!.Mam ochotę przywołać jej męża i oddać ją staruchom.- Już za pózno! - powiedział Jolival.Po otrzymaniu ostatniego błogosławieństwa od popa Kozacyzaczynali przeprawiać się przez rzekę.Nie obawiając się zamoczyć,wchodzili do wody w znanym im miejscu, w którym znajdował sięzapewne bród, gdyż woda dochodziła prowadzonym pewną ręką koniomtylko do piersi.Pierwsi jezdzcy wspinali się już na przeciwległy brzeg.312RSNastępni wychodzili z wody i wkrótce wszyscy sformowali po drugiejstronie rzeki szwadron o równym szyku.Czarni jezdzcy oddalali siędwójkami w zmierzch.Tej nocy, w małej izdebce o ścianach z desek, pod ikonąprzedstawiającą Bogurodzicę z Dzieciątkiem, oboje niewiarygodniezezujących, Mariannie nie udało się odnalezć niezmąconego szczęściapoprzednich wieczorów.Wyprowadzona z równowagi, zdenerwowana,nie odpowiadała na pieszczoty kochanka.Jej myśli były przy kobiecie,która spała gdzieś pod tym samym dachem.Na próżno wmawiała sobie,że to tylko dzikie zwierzątko, że to nieważna istota, która nigdy niebędzie się liczyć w jej życiu.Nie potrafiła oddalić od siebie myśli, żeCyganka jest uosobieniem niebezpieczeństwa, że stanowi zagrożenietym silniejsze, że nie umiała określić, w jaki sposób miałoby się onoprzejawić.Znużony obejmowaniem prawie nieruchomego ciała i całowaniemzbyt uległych ust, Jason zerwał się jednym ruchem i poszedł po świeczkępalącą się przed ikoną, by zbliżyć ją do twarzy Marianny.Zwiatłoukazało jej otwarte, duże, błyszczące, zielone oczy, w których nie byłośladu miłosnego rozmarzenia.- Co ci jest? - wyszeptał, przesuwając delikatnie opuszkiem palca pojej ustach.- Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha.Nie masz ochoty namiłość dzisiejszego wieczoru?Nie odwracając głowy, młoda kobieta zwróciła ku niemu oczy pełnesmutku.- Boję się - powiedziała cicho.- Boisz się? Ale czego? Czy obawiasz się, że wiejskie wiedzmywdrapią się przez nasze okno, by odebrać Szankalę?- Nie.Myślę, że to jej się boję
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|