[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Siedzieli na zajęciach reedukacyjnych i jak roboty przepisywali hasła zmałej czerwonej książeczki, wychwalając Przewodniczącego, czytającna głos wyrazy skruchy wydrukowane w innych książkach,przemawiając cudzymi słowami.Nie znalazł się wśród nich ani jeden,który odważyłby się wstać i powiedzieć: pieprzyć Przewodniczącego,do diabła z sekretarzami partii i niech szlag trafi kierowców, którzyprzywiezli ich do miasta.- Próbowałem z początku - odparł znużonym głosem Shan.- Wysłalimnie do specjalnego szpitala psychiatrycznego dla osób oskłonnościach przestępczych.- Jaka szkoda - oświadczył z powagą Bing.- Jesteś najzdrowszym naumyśle człowiekiem, jakiego spotkałem w życiu.Hostene podniósł się i zaczął z powrotem pakować swój worek.- Idę za Abigail - powiedział.- Lepiej zastrzel mnie od razu, jeślichcesz mnie powstrzymać.- Podoba mi się ten stary głupiec - stwierdził Bing, wskazującIndianina lufą pistoletu.- Przypomina mi starych Tybetańczyków.Wmieście, przy którym było moje więzienie, było paru mnichów, którzywyrzekli się szat.Wiesz, zostali zmuszeni do małżeństwa, do złamaniaswych ślubów.Byli najlepszymi kompanami do picia.Zakładali się, wpostaci jakich zwierząt odrodzą się w następnym wcieleniu.- Zerknąłw stronę szczytu, po czym przyjrzał się swoim więzniom.-Mampewien problem - powiedział do Shana.- Wczesnym latem mieliśmyuroczystość, upiliśmy się i strzelaliśmy do puszek i wiewiórekziemnych.Jak głupiec wystrzelałem wszystkie naboje do tego pistoletuz wyjątkiem pięciu, które mam w tym magazynku.Powiedz swemuprzyjacielowi, by mi wybaczył, ale nie mogę zmarnować na niego kuli.- Kopnął w jego stronę jedną z lin.- Przywiąż ich plecami do siebie dotego słupa.Potem ja zrobię to samo z tobą.Jeszcze raz spojrzał w stronę szczytu.Przystanął, podszedł doHostene'a i przysunął mu lufę pistoletu do piersi.- Nawet nie myśl o tym, żeby iść za mną.Jeśli zobaczę cię znowu,zastrzelę ją.Mimo że ją lubię, zastrzelę jąi przez resztę życia będziesz wiedział, że przyczyniłeś się do jejśmierci.- Nie znasz drogi, Bing - ostrzegł Shan, gdy burmistrz MałejMoskwy przywiązywał go do żelaznego pierścienia pod kowadłem.-To zbyt niebezpieczne.Ten szlak karze tych, którzy nie okazują muszacunku.- Coś jest z tobą nie tak, Shan.Nie śmiałeś postawić się tym, którzyzniszczyli ci życie, a teraz płaszczysz się przed bandą martwych odpięciuset lat mnichów.- Wskazał na linię cienia, pnącą się ponajbliższej ścianie w stronę szczytu.- Przyjrzyj się dobrze, a zobaczyszbarwne plamy wzdłuż tej ścieżki.Szlak, który wytyczyli ci mnisi, niekryje żadnych zagadek.Po prostu idz od malowidła do malowidła i niespadnij w przepaść.Przerzucił sobie przez ramię jeden z ich kocy.Przed odejściemsprawdził solidność ich więzów.- Podpowiem wam plan - powiedział, znów drwiąc sobie z nich.-Jeden z was musi umrzeć.Potem powróci jako szczur i przegryzie liny,by uwolnić pozostałych.- Wciąż jeszcze śmiał się, gdy zniknął zaskałą.Siedzieli skrępowani linami, unosząc się na fali strachu ibezradności.- Kolory mogą oznaczać kierunki.Dla Nawahów biały to wschód -odezwał się po długim milczeniu Hostene.- Dla Tybetańczyków też one symbolizują kierunki -stwierdził zzaskoczeniem Yangke.- Ale także pierwiastki - powiedział Shan.- Czerwony koloroznaczał ogień, biały metal, zielony drewno.I to na drewnie musiciesię skupić.Słup - wyjaśnił.- Gdyby udało wam się wyrwać go z ziemi,moglibyście przesunąć linę przez koniec i odzyskać swobodę ruchu natyle, by się uwolnić.Kierowani przez Shana, Hostene i Yangke nauczyli się koordynowaćswe ruchy tak, by rozchybotać stary słup.Parę minut pózniej wszyscytrzej byli wolni.%7ładen z nich nie zdradzał ochoty do rozmowy odalszej drodze.Yangke wpatrywał się w szkielety.Hostene z deter-minacją na twarzy przepakował i narzucił na ramię swój worek, poczym jak gdyby rozmyślił się.Shan zaczął w duchu gromadzićpowody, dla których powinni zawrócić, poczynającod Binga i jego pięciu kul, oraz niewiele mniej przerażającejmożliwości, że wkrótce przybędzie helikopter Rena.Podczas gdy wmilczeniu układał słowa, jakimi zamierzał przekonać swychtowarzyszy do powrotu, Yangke zaczął przyglądać się z uwagąukładowi szkieletów, podnosząc parę czaszek, jak gdyby szukałstarych przyjaciół.Hostene, wyczuwając spojrzenie Shana, odwrócił do góry dnem swątorbę.Całą jej zawartość stanowił zwój liny, krzemień, pierzastaróżdżka oraz kawałek drewna.Na jego twarzy odmalowało sięzdumienie.Kiedyś już podjął i przerwał pielgrzymkę, na którą jegodawno zmarły wuj wyprawił go z liną, krzemieniem, piórem ikawałkiem drewna, każąc mu iść na spotkanie bogów.Indianin powoliwłożył przedmioty znów do torby, po czym wstał, sięgnął po kostur izaczął iść w kierunku, który obrał Bing.Słońce chyliło się ku zacho-dowi.Równinka w dole była już pogrążona w cieniu.- Nie! - zawołał Yangke.- Nie odchodz jeszcze.Musimy zostać tu nanoc.Musimy zrozumieć, co oznaczają kolory, i spać wśród szkieletów.Tak właśnie mieli postąpić pielgrzymi.Przez chwilę zdawało się, że Hostene zostawi ich i pójdzie dalej, wkońcu jednak opuścił worek na ziemię i ponuro skinął głową.Używając jednego z porzuconych kawałków żelaza jako krzesiwa,rozpalili ognisko, choć niewielkie, gdyż czuli się jak intruzi.Nie mającnic do jedzenia i picia z wyjątkiem butelki wody, w milczeniuwpatrywali się w płomienie, każdy pogrążony we własnych myślach.W końcu Yangke wstał, trzymając w ręce płonącą gałąz jałowca.Shansądził, że Ty-betańczyk przyświeca nią sobie jak pochodnią, on jednakwyciągnął ją przed siebie na długość ramienia, najpierw nisko, potemwysoko w górę, obchodząc ułożone ze szkieletów koło.Rozprzestrzeniał jałowcowy dym, by przywabić bóstwa.Hostene zaczął się rozglądać po ziemi.Wyszedłszy w gasnąceświatło słońca, przystawał raz po raz, by obejrzeć leżące kawałkidrewna.Shan przyłączył się do poszukiwań
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|