[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Martwi? I kim jest ten drugi?!Parsknął i zarżał koń.Księżyc liznął lśniący bok, zaczepił się o strzemię.Ogier spokojniewyciągnął pysk ku Ruppi.Znajomy ogier, nawet zbyt znajomy.Henricha?! Tak.A oto i on sam.Leży na drodze, zaciskając pięść, na kostkach obciągnięty skórą bojowy kastet.Też znajomy.Schylić się, wymacać puls, nie znalezć, poszukać tętnicy na szyi.Ciało jeszcze ciepłe, alewszystko skończone.Spadł z konia? Na pewno nie Henrich.Jaka spokojna twarz.Krwi nie ma, awiatr zabija inaczej.Nieznośnie głośno brzęczy wędzidłem osierocony koń.Dlaczego on nie boi siętrupa? Przeszukać? Potem, teraz - na skraj drogi! Tam jest Martin, to widać nawet stąd, on.On sięporusza!- Martin!.- Nie wrzeszcz.Schwartzgotwothrum! Gdzie.tamten?- Henrich? To on?!- Rękojeścią pistoletu albo czymś takim.Nawet nie wiem.Koty z nim.Widziałeś swojego?- Nie.Oni nie przyszli.- Henrich - to prawie tak samo strasznie jak Martin.Mama czułanieszczęście i podłość, ale nie z tej strony - Może on cię z kimś pomylił?- Gdyby.Podkusiło mnie spojrzeć tam, gdzie on pokazał.no i oberwałem.Martin mu teraz nie pomoże, a Henrich był ostatni i prawdopodobnie główny.Czyli wZussekohl też był on?! Nie, wszystko, ale nie to!- Poczekasz na mnie? Ja.muszę wrócić do szop.- A to po co? Myślisz, że przyjdą? - Wuj z jęknięciem usiadł i podniósł rękę do głowy -Bydlak.Szalony świst wiatru, jakby wystrzał, rozpaczliwe rżenie.Na drodze! Tam znów coś siędzieje, tam znów krzyczy mewa.- Siedz! Siedz tutaj! - Wrócili zabójcy, wróciła i ona.- Ruppi.- Zaraz! - Szpadę? Lepiej pistolet.Ilu ich tam?! I kto tym razem?! Wiatr w przedzie już nieświszcze, on huczy jak w czasie sztormu.Kurz, obłok kurzu skrywa taniec, obok przebiega oszalałyogier wuja, rzuca się w ciemność, znika.Krzyki, chrypienie, wycie, blask niebieskiej gwiazdy,niebieskie przebłyski, zapach krwi i kurzu, zapach rzezni.Bo to są rzeznie, stare rzeznie przysennym miasteczku.Zmierć, cisza i cztery okaleczone ciała.Jeszcze cztery.Straszne nawet wksiężycowym świetle twarze.Nieznajome, dobre i to.Silber wujka uciekł, ale Krab jest na miejscu igniadosz Henricha też.Czy Martin da radę wdrapać się w siodło? Przekleństwo, trzeba jeszcze cośz Dietzem zrobić!Martin, ty moż.Martin!!!Tam przecież nikogo nie było, tam przecież nikogo i niczego nie było! Ani wiatru, anizabójców, jak to tak?! Dlaczego?! Ruppi jeszcze miał nadzieję, padając na kolana przy leżącym nawznak ciele.Próżną nadzieję - myśliwy nie żył.ROZDZIAA 13DRIKSEN.OBRZE%7łA SZEKA400 rok K.S.Noc z 10 na 11 dzień Wiosennych Błyskawic1Położyć na jednego konia Martina, na drugiego wsiąść samemu i wrócić do Rogatego męża.Posłać ludzi po Henricha i Dietza , wrócić do zamku, powiedzieć mamie o Martinie, o Henrichu, ozabójcach i nocnej wyprawie.Rupert westchnął, poprawił szarfę i wstał.Przypomniała się Pridda iwysoki baron.Berger radził pamiętać, czego nauczyła niewola, Valdez nie radził wracać.Szaleniec czuje to, do czego inni dochodzą co najwyżej rozumem.Zadnim.Kenallijczykwychwyciłby Henricha wcześniej.Stwory Zmierzchu, no dlaczego?! Musi być jakaś przyczyna, inie są to pieniądze.On mógł zdradzić, mógł zabić tylko dla mamy, ale to już zupełnieniewiarygodne.Czyli to Martin kłamał?! Ale w takim razie co Henrich robił nocą na drodze zrozbójniczym kastetem?Lejtnant potarł czoło.Skronie zaczynały pulsować.Wygląda na to, że nabawił się gorączki,czyli trzeba jak najszybciej dotrzeć do zamku.Tam jest dobrze, tam mogą się znalezć inni szpiedzyi zabójcy, a mogą się i nie znalezć.Następca Felsenburga zmusił się do uśmiechu, mimo że niewidział go nikt oprócz koni, zmarłych i znów wyglądającego zza obłoków księżyca, i szybkoposzedł z powrotem, nie pozwalając sobie przejść na bieg i nie zapominając rozglądać się dookoła.Pewnie właśnie tak czuje się strzała na cięciwie łuku.Nie najprzyjemniejszy stan.Noc milczała.Gdzieś przytaił się wiatr, gdzieś mogli pilnować zabójcy.Dachy, ściany szop itrupy zrobiły się jeszcze czarniejsze, udeptana ziemia i kamienie srebrzyły się lekko, oddającksiężycowi niepotrzebne im światło.Było zimno, to znaczy gorąco.Ruppi rozejrzał się ostatni raz iwszedł na plac.Zdążył w samą porę - Dietz już się poruszał, ślepo macając rękami po ziemi iprzy tym próbując zetrzeć krew z twarzy.Wolne ręce takiemu na nic. Sądzę, panie fok Felsenburg, że ma pan sporą szansę spotkać w ojczyznie żartownisiów,którzy zapytają, czego pana nauczyła niewola.I pan powinien pokazać, czego i jak dobrze.Przesłuchiwać jeńców pana fok Felsenburga w niewoli nie uczono.Kopnąwszy oszusta pod żebra,lejtnant szybko związał podleca jego własnym paskiem i posadził plecami do ściany, potemprzyniósł lampę.- Zatańczyliśmy - wyraznie i obojętnie, jakby składał meldunek, powiedział Ruppi - a terazbędziemy rozmawiać
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|