[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Jednak po kilku chwilach Bulwa pożałował, iż myślał o wynalazkach fauna choćby z odrobiną uznania.Filtr podczerwieni zakłócał wyczucie odległości i komendant już dwukrotnie walnął głową o kolanka rur.Nadal nie dostrzegał śladu życia, ani ludzkiego, ani elfiego, było tu natomiast mnóstwo zwierząt, głównie gryzoni.Dla kogoś, kto ma nieco ponad metr wzrostu, spory szczur może stanowić prawdziwe zagrożenie, zwłaszcza że szczury należą do nielicznych gatunków, widzących na wylot przez tarcze wróżek.Bulwa odpiął więc miotacz i ustawiwszy go na poziom trzeci - średnio wysmażony, jak określano go w szatni męskiej -odprawił jednego ze szczurów z dymiącym zadkiem, aby stanowił przestrogę dla reszty; rana nie była groźna, po prostu nauczka, żeby nigdy już nie patrzył krzywo na wróżkę.Przyspieszył kroku, miejsce bowiem, w którym się znajdował, idealnie nadawało się na zasadzkę.Widoczność tu była ograniczona, a jedyne wyjście pozostało daleko za plecami.Po prostu koszmar zwiadowcy.Gdyby któryś z jego podwładnych wyciął taki numer, zostałby odesłany do drogówki.Ale rozpaczliwa sytuacja wymagała rozpaczliwych środków.Na tym polegało dowodzenie.Idąc za sygnałem radiolokatora, Bulwa zignorował kilkoro drzwi po obu stronach korytarza.Już tylko dziesięć metrów.Korytarz zamykała stalowa grodź, po której drugiej stronie leżała kapitan Nieduża - albo jej martwe ciało.Pchnął grodź ramieniem.Otworzyła się bez trudu.Niedobrze.Gdyby za drzwiami przetrzymywano żywą istotę, byłyby zamknięte.Przełączył miotacz na piątkę i przeszedł przez otwór.Broń w jego ręku cicho mruczała.Dysponował teraz taką mocą, że mógłby jednym strzałem obrócić dorosłego słonia w parę wodną.Znajdował się w dużej chłodni.Ani śladu Holly bądź czegokolwiek istotnego.Ze splątanych rur zwieszały się stalaktyty, a wydychane przez Bulwę powietrze rozsnuwało się przed nim niczym lodowa chmura.Jak widziałby go człowiek? Jako oddech bez ciała?- A- powiedział znajomy głos, - Mamy gościa.Bulwa opadł na jedno kolano, mierząc w kierunku źródła dźwięku.- Przyszedłeś uratować zaginioną funkcjonariuszkę, jak mniemam.Komendant gwałtownie mrugnął, aby pozbyć się kropli potu, która wpadła mu do oka.Pot? Przy tej temperaturze?- Cóż, obawiam się, że znalazłeś się w niewłaściwym miejscu.Głos brzmiał metalicznie, jakby został sztucznie wzmocniony.Bulwa sprawdził, czy jego radiolokator wykrywa ślady życia.Nic, w każdym razie nie w tym pomieszczeniu.A jednak ktoś go obserwował.Może labirynt rur skrywał kamerę, która potrafiła przeniknąć przez tarczę elfa?- Kim jesteś? Pokaż się - zażądał.Człowiek zachichotał.Jego śmiech rozległ się nienaturalnym echem w ogromnej ładowni.- O, nie.Jeszcze nie, mój elfi przyjacielu.Ale już niedługo.I wierz mi, kiedy to zrobię, pożałujesz, że mnie zobaczyłeś.Bulwa podążał za głosem.Niech człowiek nie przestaje mówić.- Czego chcesz?- Hmm.Czego chcę? Tego też wkrótce się dowiesz.Pośrodku ładowni znajdował się otwór nakryty stalową siatką.Leżała na niej aktówka.Otwarta.- Po co mnie tu ściągnąłeś? - Bulwa szturchnął aktówkę lufą miotacza.Nic się nie stało.- Ściągnąłem cię tutaj, aby coś ci zademonstrować.Komendant pochylił się nad otwartą teczką.Wewnątrz, ciasno owinięty folią, znajdował się płaski pakunek i trójzakresowy przekaźnik wysokiej częstotliwości.Na wierzchu leżał radiolokator Holly.Bulwa jęknął.Holly nie oddałaby dobrowolnie sprzętu, żaden oficer SKRZAT nie zrobiłby tego.- Zademonstrować mi co, ty zboczony wariacie? Znów rozległ się lodowaty chichot.- Moją całkowitą determinację w dążeniu do celu.W zasadzie Bulwa w tej chwili powinien był zacząć myśleć o własnej skórze, ale wciąż zbytnio przejmował się Holly.- Jeśli zraniłeś choćby koniuszek spiczastego ucha mojej podwładnej.- Twojej podwładnej? Oho, proszę, mam do czynienia z kierownictwem.Jestem zaszczycony.Tym dobitniej pokażę, o co mi chodzi.W głowie Bulwy zadźwięczał dzwonek alarmowy.- Jak to?!Głos, wydobywający się zza aluminiowej siatki głośnika, stał się posępny niczym zima po wojnie nuklearnej.- Chodzi o to, mój mały elfie, że nie jestem osobą, którą można lekceważyć.A teraz, proszę, obserwuj pakiet.Komendant posłusznie spojrzał w dół.Pakiet miał nieokreślony kształt, piaski niczym krowi placek albo.Och, nie.Pod pokrywą aktówki zapaliła się czerwona lampka.- Leć, krasnoludku - powiedział głos.- I powiedz swoim kolegom, że kłania im się Artemis Fowl Drugi.Obok czerwonej lampki zaczęły regularnie rozbłyskiwać zielone symbole.Bulwa widział podobne na wykładach ze spraw ludzkich w Akademii.To były.liczby.Malejące.Odliczanie!- D'Arvit! - ryknął komendant.(Tłumaczenie tego wyrazu mija się z celem.I tak zostałoby ocenzurowane.)Rzucił się do ucieczki korytarzem, ścigany przez drwiący głos Artemisa Fowla, który niósł się echem w metalowej rurze:- Trzy.- mówił człowiek.- Dwa.- D'Arvit - powtórzył zdyszany Bulwa.Tym razem korytarz wydał mu się znacznie dłuższy.Przez uchylone drzwi zamigotał skrawek rozgwieżdżonego nieba.Komendant uruchomił skrzydła.Lot w tych warunkach wymagał niezłej gimnastyki - rozpiętość skrzydeł kolibra była zaledwie odrobinę mniejsza niż szerokość korytarza.- Jeden.Elektroniczne skrzydła musnęły wystającą rurę, wzniecając snop iskier.Bulwa zrobił przewrót, powracając do pionu z prędkością jednego macha.- Zero! - zawołał głos.- Bum!W próżniowo zamkniętym pakunku uruchomił się detonator, powodując wybuch kilograma czystego semteksu
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|