[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Czułem, że Jack drży, gdy wyciągał rękę ku mrocznemu cielsku Jaszczura-z-Drzew.Słyszałem ostre jak brzytwy szpony drapiące podłogę, gdy coraz bardziej i bardziej wysuwał dłoń, i cienki świergot oddechu demona.Coś zaszeleściło gwałtownie, pazury obśliznęły się po podłodze korytarza.Potem rozległo się przerażające chrupnięcie.Nie chciałbym usłyszeć go po raz drugi.- Aaaaahhhhh! - wrzasnął Jack i osunął się na ziemię między nami.Czułem jak ciepła krew oblewa mi nogi i rękę, którą wyciągnąłem, by mu pomóc.- Aaahh, psiakrew, diabli, aaahh, psiakrew - krzyczał.- O Boże, odgryzł mi rękę! Odgryzł mi tę cholerną rękę! Jezuu!Przyklęknąłem wyciągając chusteczkę.Namacałem w ciemności poszarpaną ranę i obwiązałem ją najlepiej jak potrafiłem.Z tego co czułem dotykiem, dziób demona oderwał mu przynajmniej dwa, może trzy palce i połowę kłykci.Ból musiał być nie do wytrzymania.Jack Hughes łkał i skręcał się.Śpiewająca Skała także przyklęknął.- Stwór odszedł - wysapał.- Po prostu rozwiał się i zniknął.Ale nie wiem, jakiego ducha teraz wywoła Misquamacus.Ten był tylko pomniejszym demonem.Istnieją o wiele gorsze manitou.- Śpiewająca Skało - powiedziałem.- Musimy zabrać stąd doktora Hughesa.- Nie możemy teraz odejść od Misquamacusa.Nie wiem, co zrobi, jeśli nie będziemy go pilnować.- On strasznie cierpi.Umrze, jeśli nie założę mu opatrunku na tę rękę.Lepiej będzie stracić Karen Tandy niż jego.- Nie o to chodzi - rzekł Śpiewająca Skała.- Jeśli zostawimy Misquamacusa samego, zniszczy to miejsce.Zginą setki ludzi.- O Boże - łkał Jack.- O Boże, moja ręka, o Boże.- Śpiewająca Skało, muszę go stąd wyciągnąć.Czy przez parę minut możesz sam utrzymać Misquamacusa? Osłaniaj nas przed tym ogniem, kiedy będziemy szli korytarzem.Zaprowadzę go do lekarza i natychmiast wracam.- Dobrze -- zgodził się Śpiewająca Skala.- Ale spiesz się.Potrzebuję tu przynajmniej jeszcze jednej osoby.Uniosłem Jacka do pozycji stojącej, zarzuciłem sobie na ramię jego okaleczoną rękę i krok za krokiem ruszyliśmy korytarzem w stronę wind.Jęczał z bólu przy każdym ruchu i słyszałem, jak jego krew kapie na podłogę.Poczułem jednak świeży przypływ sił i niosłem go bez odpoczynku.Nie było żadnej błyskawicy, żadnej próby zatrzymania nas, nic.Może tego właśnie chciał Misquamacus - żeby Śpiewająca Skała został z nim sam na sam.Lecz jeśli o mnie chodzi, to nie mogłem postąpić inaczej.Jack był zbyt ciężko poraniony, by zostać tam, w korytarzu.Musiałem go wyprowadzić.Wreszcie dotarliśmy do windy.Jej czerwone światełko pobłyskiwało w ciemności.Wdusiłem przycisk GÓRA i po chwili, którą z trudem zdołałem przeczekać, nadjechała kabina, otworzyły się drzwi i wtoczyliśmy się do wnętrza.W porównaniu z ciemnościami na korytarzu światło było tu jaskrawe, że aż oczy bolały.Usadziłem Jacka na podłodze ułożyłem mu zranioną dłoń na kolanach i przykucnąłem obok.Szybko wjechaliśmy na osiemnaste piętro, gdzie pomogłem mu wysiąść.W gabinecie Jacka, do którego go doniosłem, zebrało się sporo ludzi.Był tam Wolf z grupą pielęgniarzy, wszyscy z latarkami.Dwóch miało rewolwery, reszta była uzbrojona w łomy i noże.Obok stał łysiejący, czerwony na twarzy lekarz w białym fartuchu i okularach.Otoczyli mnie gdy wszedłem.Delikatnie podnieśli Jacka i ułożyli na kozetce w rogu.Wolf kazał przynieść zestaw pierwszej pomocy i antybiotyki.Od razu zrobili Jackowi zastrzyk nowokainy, by złagodzić ból.Czerwony na twarzy lekarz podszedł i przedstawił się.- Jestem Winsome.Właśnie mieliśmy zjechać na dół, żeby wam pomóc.Co się tam dzieje, do diabła? Z tego, co mówi Wolf rozumiem, że macie tam pacjenta-szaleńca, czy coś w tym rodzaju.Otarłem pot z czoła.Tu, na górze, w chłodnym świetle poranka, wszystko co zaszło w cuchnącym mroku dziesiątego piętra wydawało się absolutnie nierealne.Ale Śpiewająca Skała został tam sam i wiedziałem, że muszę wrócić z pomocą.- Cieszę się, że mógł pan przyjść, doktorze.Nie mogę teraz wszystkiego wyjaśnić.istotnie mamy tam bardzo niebezpiecznego pacjenta, nie może pan jednak zjechać tam z tymi wszystkimi ludźmi i tymi rewolwerami.- Dlaczego nie? W sytuacji zagrożenia musimy się bronić.- Niech mi pan wierzy, doktorze Winsome - zapewniłem drżącym głosem.- Jeśli zjedziecie tam z bronią, ucierpi wielu niewinnych ludzi.Potrzebuję tylko wirusa grypy, nic więcej.Winsome prychnął gniewnie.- To śmieszne.Macie tam jakiegoś dzikusa, który atakuje lekarzy, i chcecie wirusa grypy?- Nic więcej - powtórzyłem.- Proszę, doktorze.Jak najszybciej.Spojrzał na mnie wytrzeszczonymi oczyma.- Nie wydaje mi się, żeby miał pan prawo wydawać polecenia w tym szpitalu, proszę pana.Moim zdaniem najlepszym rozwiązaniem będzie, bym ja i pozostali obecni tu dżentelmeni udali się prosto na miejsce wypadku i schwytali tego pacjenta, zanim spróbuje jeszcze kogoś pogryźć.- Nic pan nie rozumie!- Zgadza się - rzekł Winsome.- Zupełnie nie rozumiem.Wolf, jesteście gotowi?- Gotowi, doktorze - odparł Wolf.- Wolf - prosiłem.- Widziałeś, co się tam stało.Opowiedz im.Pielęgniarz wzruszył ramionami.- Wiem tyle, że dr Hughes został poraniony przez pacjenta.Powinniśmy zjechać na dół i załatwić tę sprawę raz na zawsze.Nie wiedziałem, jak ich przekonać Rozejrzałem się, czy nie ma kogoś, kto mógłby mi pomóc, lecz wszyscy palili się do ataku na dziesiąte piętro.I wtedy z kozetki odezwał się Jack Hughes.- Doktorze Winsome - powiedział chrapliwie.- Nie wolno wam tam iść.Proszę mi wierzyć, nie wolno panu.Niech mu pan tylko da wirusa.Ten człowiek wie, co robi.W żadnym przypadku niech pan nie zjeżdża na dół.Winsome podszedł do niego i nachylił się.- Jest pan pewien, doktorze Hughes? Wszyscy tu jesteśmy uzbrojeni i gotowi do działania.- Nie można.Niech mu pan da wirusa i puści go na dół.Proszę mu pozwolić załatwić tę sprawę tak, jak uzna za stosowne.Winsome poskrobał się po łysej, czerwonej czaszce.- Dr Hughes odpowiada za tego pacjenta - zwrócił się do swojej wyprawy ratunkowej.- Muszę mu ustąpić.Na wszelki wypadek bądźmy jednak przygotowani.Podszedł do biurka i z drewnianego pudełka wyjął wąską szklaną fiolkę wypełnioną przezroczystym płynem.Podał mi ją na wyciągniętej dłoni
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|