Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Goblin i Jednooki zjawili się z resztą arsenału.Moim zdaniem większość tych gratów była zbędna, ale cóż, to już ich problem.Zgodnie z planem, po wylądowaniu na tyłach wroga, mieliśmy kupić wóz z za­przęgiem, żeby to wszystko załadować.Tropiciel podróżował prawie bez bagażu.Zabrał tylko jedzenie, zestaw broni wybrany z tego, co miał pod ręką, no i oczywiście swego kundla.Wieloryb uniósł się w powietrze i otuliła nas noc.Czułem się zagubiony.Nawet nie zdążyłem uścisnąć wszystkich na pożegnanie.Lecieliśmy wysoko.Tam, gdzie powietrze było zimne i rozrzedzone.Na wschodzie, południu i północnym zachodzie zauważyłem błyski zwiastujące burze.Docierał do nas coraz wyraźniejszy odgłos grzmotów.Coraz lepiej znosiłem jazdę na wielorybie.Drżąc, kurcząc się w sobie i ignorując Tropiciela, który okazał się strasznym gadułą, zapadłem w drzemkę.Zbudziło mnie szarpanie za rękę.Twarz Tropiciela znajdowała się kilka cali od mojej.— Obudź się, Konowale — powtarzał w kółko.— Obudź się.Jednooki mówi, że mamy kłopoty.Wstałem, spodziewając się, że ujrzę otaczających nas Schwy­tanych.Rzeczywiście, byliśmy otoczeni, lecz przez cztery wieloryby i stado mant.— Skąd się wzięły?— Pokazały się, kiedy spałeś.— I w czym problem?Tropiciel wskazał na prawo.Najwyraźniej nadciągała burza.— Lepiej znikajmy stąd — powiedział Goblin, dołączając do nas.Był zbyt zdenerwowany, by pamiętać, że jest na mnie zły.— Wygląda na groźną i jest coraz bliżej.Burza obejmowała obszar o średnicy nie większej niż cztery­sta jardów, a pioruny trzaskające w jej sercu faktycznie wska­zywały na to, że rozszerzy swój zasięg w przerażającym tempie.Spotkanie z nią z pewnością skończyłoby się tragicznie.Nasz konwój zmienił kurs.Latające wieloryby nie są tak uległe jak ludzie, ale wolą unikać kłopotów, jeśli to możliwe.Było jasne, że wyrostki potwora w jednej chwili zmiotłyby nas z grzbietu.Rozmiar burzy wciąż rósł.Wkrótce owładnięty nią obszar osiągnął sześć jardów średnicy.Potem osiem jardów.Kotłowało się w niej coś, co wyglądało jak czarny dym.Węże cichych piorunów pełzały jeden za drugim.Dno burzy dotknęło ziemi i pioruny odzyskały głos.Burza rozprzestrzeniała się z przerażającą gwałtownością, miotając się we wszystkich kierunkach.Jej energia budziła grozę.Zmienne burze rzadko docierały bliżej niż osiem mil od Dziury, lecz nawet z tej odległości robiły duże wrażenie.W dawnych czasach, kiedy jeszcze służyliśmy Pani, rozma­wiałem z weteranami kampanii Szept, którzy opowiadali mi o stratach, jakie ponieśli z powodu burzy.Nigdy do końca nie wierzyłem w ich opowieści.Ale teraz, kiedy doganiały nas granice burzy, uwierzyłem.Jedna z mant została wciągnięta.Wiedziałem jej białe kości na tle nagłej ciemności.Wszystko zmieniało się.Skały, drzewa i małe stworzenia, które nas eskortowały, zmieniały kształty.Istnieje hipoteza, że dziwne obszary Równiny pojawiły się jako rezultat zmiennych burz.Twierdzono również, że od­powiedzialne są za powstanie samej Równiny oraz że każda z nich jest groźniejsza niż w normalnym świecie.Wieloryby zrezygnowały z ucieczki przed burzą i leciały teraz tuż nad ziemią, żebyśmy spadali z mniejszej wysokości na wypadek, gdyby zmieniły się w coś niezdolnego do lotu.Trzymać się nisko i nie ruszać się, było standardową procedurą postępowania każdego złapanego w zmienną burzę.Weterani Szept mówili o jaszczurkach, rosnących do roz­miaru słonia, pająkach zmieniających się w potwory, jadowi­tych wężach, którym wyrastały skrzydła, inteligentnych is­totach wpadających w szał i próbujących mordować wszystko, co napotkały na swej drodze.Byłem przerażony.Choć nie aż tak, żebym nie mógł obserwować.Po tym, jak manta pokazała nam swoje kości, zachowała swój normalny kształt i urosła.To samo stało się z kolejną.Czyżby tendencja wzrostu była formą obrony przed burzą?Burza pochłonęła naszego latającego wieloryba, który naj­wolniej opadał ku ziemi.Był młody, lecz świadomy swego ciężaru.Usłyszawszy chrzęst, myślałem, że moje nerwy za­wiodą kompletnie.Jedno spojrzenie na Tropiciela przekonało mnie, że naprawdę mamy powód do paniki.Goblin albo Jednooki, któryś z nich, postanowił zostać bohaterem i powstrzymać burzę.Równie dobrze mógłby kazać cofnąć się morzu.Trzask i grzmot czarów zniknął w szaleństwie nawałnicy.Kiedy dosięgła mnie granica burzy, nastąpiła chwila całkowitej ciszy.Potem z piekła wydobył się grzmot.Wewnątrz hulały wiatry.Myślałem tylko o tym, że zaraz spadnę.Odzież przelatywała obok mnie, zmieniając kształt.Potem zobaczyłem Goblina i omal nie spadłem.Jego głowa nabrzmiała tak, że była dziesięć razy większa niż normalnie.Reszta jego ciała zdawała się zniknąć w jej wnętrzu.Wokół roiło się od pasożytów żyjących na grzbiecie latającego wieloryba.Niektóre osiągnęły wielkość gołębi.Tropiciel i Pies Zabójca Ropuch wyglądali jeszcze gorzej.Kundel przybrał postać czegoś w połowie tak dużego jak słoń, posiadającego kły i najbardziej złe oczy, jakie kiedykolwiek widziałem.Obrzucił mnie wygłodniałym spojrzeniem, które przeszyło chłodem moją duszę.Natomiast Tropiciel stał się demoniczną małpą.Obaj wyglądali jak potwory z koszmarów artysty lub czarnoksiężnika.Jednooki najmniej się zmienił.Spuchł, lecz nadal przypo­minał Jednookiego.Może był dobrze zakorzeniony w świecie albo za stary.Według mojej rachuby, niewiele brakowało mu do stu pięćdziesięciu lat.Potwór, w którego zmienił się Pies Zabójca Ropuch, podpełzł do mnie z obnażonymi kłami.Wieloryb wylądował z gwałtownym szarpnięciem.Wiatr wył wokół nas, a niebo przecinały błyskawice, które niemal za każdym razem uderzały w ziemię.Okolica budziła grozę.Skały pełzały, drzewa zmieniały kształt, a zwierzęta zamieszkujące tę część Równiny wyszły na powierzchnię i podskakiwały radośnie w zmienionych formach — szczególnie ofiary, które teraz zmieniły się w drapieżniki.Światła błyskawic podkreślały grozę tego widowiska.Potem dostaliśmy się w próżnię w sercu burzy.Wszystko zamarło w formie, jaką miało w ostatnim momencie.Nic się nie ruszało.Tropiciel i Pies Zabójca Ropuch leżeli na ziemi tam, gdzie upadli podczas lądowania.Jednooki i Goblin patrzyli na siebie w pierwszej fazie waśni, prowadzącej do zwyczajnej gry pokazowej.W pobliżu leżały pozostałe wielory­by.Nie miały widocznych obrażeń.Stan ten trwał może trzy minuty, co wystarczyło, byśmy odzyskali zdrowy rozsądek.Potem zmienna burza zaczęła cichnąć.Był to bardzo powolny proces.Musieliśmy znosić go przez wiele godzin, aż wreszcie dokonał się.Jedyną pozostałością po minionym horrorze były szczątki roztrzaskanej manty.Ale, do diabła, czy kiedykolwiek przeżyliśmy coś równie wstrząsającego?— Mieliśmy cholerne szczęście — powiedziałem do innych, gdy zbieraliśmy nasz dobytek.— Szczęście, że wszyscy nie zginęliśmy.— To nie kwestia szczęścia, Konowale — odpowiedział Jednooki.— Te potwory, w momencie gdy zobaczyły burzę, już zmierzały w bezpieczne miejsce.W miejsce, w którym nie byłoby nic, co mogłoby je zabić.Albo nas.Goblin przytaknął.Jeszcze przez długi czas byli całkowicie zgodni i nie dziwiło nas to [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript