[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Zostaw w spokoju.A więc! Na łowy! Mary Lou?Będę jej unikał, jak co tylko możliwe, znosząc ich towarzystwo, dopóki nie zdobędę odpowiedniej ilości informacji na temat mego prześladowcy.Pocierpnę trochę, ale potem ona zniknie.Spotkaliśmy się z Rickiem w foyer.Miałem na sobie stosunkowo ciężkie buty i skafander.Rick ubrał się tak, jakby miał grać w hokeja, brakowało mu tylko łyżew.Wyglądał jak olbrzym.Napis OLE ASHCAN znowu wysunął się na czoło.Tak, on naprawdę był olbrzymi.- Ile ty masz wzrostu, Rick? - Metr.- Po staremu, proszę.- Sześć stóp, trzy cale.- A ile ważysz.? W funtach, nie w kilogramach.- Dwieście dwadzieścia pięć.- Mógłbyś to podzielić przez czternaście? Podzielił.Zagwizdałem.- I wyglądasz na tyle, Rick, co do funta.Jak to się, do diabła, stało, że wpadłeś w towarzystwo naukowców?- Sam chciałem, Wilf.Słuchaj, Wilf, te twoje buty nie wytrzymają tych wertepów.- Nie zamierzają wiać się na żadne wertepy.- ~~1oże nie dzisiaj, ale.- Zauważyłeś?- Tak.Mgła.- Tego nie reklamują.- Nie, nie reklamują.Wilf, bardzo żałuję, że nie oglądałem z wami gwiazd wczoraj wieczorem.Mary Lou mówiła, że to było naprawdę inspirujące.- Tak mówiła? No, za to dzisiaj mamy widoczność na całe dwadzieścia pięć jardów.Wróciliśmy na ziemię, Rick.- Nie idę za szybko, Wilf?- Jeszcze nie, ale to ładnie z twojej strony, że się troszczysz.- Pewnie się zastanawiałeś, dlaczego wczoraj do was nie dołączyłem?Pamiętając o nowej roli myśliwego, przytaknąłem.- No właśnie, dlaczego?- Pójdziemy tą ścieżką w lewo.Ta mgła coraz bardziej gęstnieje, ale nie martw się, Wilf, przez całą drogę jest poręcz.Nawet jeżeli we mgle nie będzie nic widać, to zawsze wymacamy skraj urwiska.- Chryste Panie!Nic wczoraj nie mówiłem, Wilf, ale ta wysokość też na mnie podziałała.- Jesteś taki jak ona, Rick, po prostu nie jesteś cielesny.Nigdy dotąd nie spotkałem takiej prawdziwie uduchowionej pary.Ale wracając do urwiska: uprzedzam cię, nie lubię wysokości.Nie lubię nawet tego cholernego balkonu.- Jeśli o mnie chodzi, Wilf, to nie podoba mi się zapach tych pól.- Smród, doktorze Johnson.- To nawóz.- Gówno, głupcze.Gówno, które wcale nie znika bez śladu w “Męskim" i “Damskim".Ludzkie gówno.Rozrzucają je tu po polach.Niczego nie marnują.Rick zakrztusił się, przytknął garść chusteczek higienicznych do ust i nosa, po czym pogalopował do przodu i po kilku jardach znikł we mgle.Wbijając tam wzrok zauważyłem, że z jednej strony ścieżki jest nieco jaśniej niż -r, drugiej.Prawdopodobnie świeciło tam słońce, które zbliżało się do zenitu.Może później zobaczę to urwisko i zadecyduję, czy iśćdalej.Tymczasem sunąłem z wolna pośród cuchnących, niewidzialnych pól.Nie spieszyłem się.Dziesięć minut później owiał mnie higieniczny zapach sosen, choć we mgle dostrzegałem zaledwie sugestię ich g4stej ciemności.Rick czekał na mnie tam, gdzie powietrze zaczęło się nieco oczyszczać, dlatego oprócz niego zobaczyłem również po lewej stronie, na wysokości oczu, wierzchołki drzew, a na stoku po prawej korzenie sosen.Teraz widziałem, że Rick opiera się nonszalancko o poręcz biegnącą z prawej strony ścieżki.- Patrz, Wilf.solidna jak skała.Wyprostował się jednak, dostosował krok do mojego.Gdzieś z przodu dobiegał łoskot wody spadającej z gór.Brzmiało to dziwnie kojąco, Bóg raczy wiedzieć dlaczego.Patrzyłem w górę, gdzie od czasu do czasu pojawiała się za mgłą srebrna moneta pędząca przez gęstą białość i pustko w kierunku zenitu.Spuściłem wzrok i rozejrzałem się dokoła.Wierzchołki drzew zniknęły, co mogło świadczyć o tym, że poniżej, z lewej strony, otwierała się jakaś głębsza otchłań.- Jesteś pewien, że ta ścieżka jest w porządku, Rick? Szedłeś już tędy? Solidna poręcz przez całą drogę? Żadnych przykrych niespodzianek?- Żadnych, Wilf.Jedni nie znoszą wysokości.Inni nie znoszą odchodów.Lhacun et cetera.Szliśmy dalej obok siebie.Łoskot przybliżył się i nagle ukazała się woda.Był to niewielki górski strumyk, który wypływał z mgły po prawej stronie, przecinał z pluskiem ścieżkę i ginął we mgle pod nami.Rick przystanął nad strumieniem.Podniósł palec, nakazując milczenie.Zatrzymałem sil i zamilkłem.W prawej dziurce od nosa miał więcej czarnych włosów niż w lewej.Prawodriurkowiec.Słychać było tylko strumyk i, gdzieś w oddali, dzwonki krów.Przysiadłem na wygodnym występie skalnym.Spojrzałem na Ricka podnosząc brwi.W odpowiedzi wskazał na wodę.Zasłuchałem się znowu, pochyliłem się i udając, że wdycham jej zapach, zanurzyłem palec, ale zaraz cofnąłem w obawie przed odmrożeniem.- Nie słyszysz, Wilf?- Jasne, że słyszę.- Ale.czy ten dźwięk nie brzmi jakoś dziwnie? - Nie.- Wsłuchaj się jeszcze raz.Miał rację.Strumyk, cienka nitka spadającej wody, na krótko przerwana ścieżką, mówił na dwa głosy.Słyszałem radosne frywolne gaworzenie, jakby to coś, ta F o r m a, cieszyła się swoim skocznym spływem w przestrzeni.A pod tym odgłosem dudnił głęboki, pełen zadumy pomruk, jakby to coś, mimo frywolności i powierzchownej paplaniny, odzywało się z tajemniczej głębi samej góry.- To nie jest pojedynczy odgłos!- Tak.“Dwa są tam głosy, jeden jest z głębiny." Spojrzałem na niego ze zdumieniem, które mimowolnie przerodziło się w pewne uznanie.Już wczoraj wieczorem.a teraz to.- Nigdy przedtem nie przysłuchiwałem się wodzie
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|