[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Michael us³ysza³, jak odchodzi korytarzem.- Dzieñ dobry - odezwa³ siê wspó³lokator Michaela.By³ to mê¿czyzna oko³o czterdziestki o siwiej¹cych rudych w³osach i wielkich jasnych oczach.Mia³ wydatny nos i cofniêty podbródek osadzony na cienkiej szyi, na której jab³ko Adama ledwie rysowa³o siê pod skór¹.- Dzieñ dobry - odpowiedzia³ Michael.- O, Amerykanin? - spyta³ mê¿czyzna.Michael skin¹³ g³ow¹.- Nazywam siê Henryk Savarin.Zaj¹³eœ moj¹ pryczê.- Michael Perrin.Przepraszam.Sk¹d? Z Los Angeles.Savarin spuœci³ siê zwinnie po drabince pryczy i z plaœniêciem wyl¹dowa³ na pod³odze.Spa³ w br¹zowych spodniach i obszernej koszuli, a nogi mia³ owiniête w filcowe onuce przytrzymywane kawa³kami sznurka.- Krótki koc tam na górze wyjaœni³.Rozpl¹ta³ wêz³y sznurka, œci¹gn¹³ onuce i wsun¹³ bose stopy w szmaciane ³apcie.Muzyk?Michael potrz¹sn¹³ g³owa.-- Raczej uczeñ.- Student! -- Savarin uœmiechn¹³ siê i przejecha³ d³oñmi po nogawkach spodni usi³uj¹c wyg³adziæ zmarszczki.Cz³owiek nauki, taki jak ja, w tej krainie pe³nej postrzeleñców na punkcie muzyki.Wyci¹gn¹³ rêkê.Mi³o mi ciê poznaæ.Michael potrz¹sn¹³ rêk¹ Savarina.- W³aœciwie to nie jestem studentem -- b¹kn¹³.- Oni pods³uchuj¹, wiesz? - powiedzia³ Savarin wskazuj¹c ruchem g³owy na zamkniête drzwi.Co do mnie.uwa¿am pods³uchiwanie za coœ niegodnego.A wiêc na razie ¿adnych pytañ.Ale.- podniós³ rêkê i znowu siê uœmiechn¹³.- Powiem ci coœ; obserwujê tutejszych ludzi, studiujê Sidhów i ich jêzyki i czasami uczê nowo przyby³ych.Swego czasu naucza³em muzyki, ale sam gram bardzo s³abo na fortepianie.No i mimo wszystko muzyka mnie wci¹gnê³a.Przeszed³em, jak to oni okreœlaj¹.Michael ubra³ siê szybko i zszed³ za Savarinem do jadalni.Poranne s³oñce odkry³o wyblak³e, rêcznie malowane kwiaty pokrywaj¹ce ozdobnymi rzêdami ceglane œciany na podobieñstwo tapety.Po obiedzie z poprzedniego wieczora nie pozosta³o ani œladu.W jadalni znajdowali siê tylko Savarin, Michael i stary Wolfer.Wolfer zdawa³ siê ich nie zauwa¿aæ.Siedzia³ przy osobnym ma³ym stoliku pod oknem i jad³ swoj¹ owsiankê nabieraj¹c po ³y¿ce co jakieœ pó³ minuty i kontempluj¹c z uniesionymi brwiami rozproszone œwiat³o poranka.Savarin, dzier¿¹c postawion¹ na sztorc ³y¿kê, czeka³, a¿ Ryzyk zwali mu do miski kopiast¹ porcjê skawalonej kaszy owsianej i poleje j¹ chudym mlekiem z glinianego dzbanka.Michael zosta³ obs³u¿ony w ten sam sposób.Kasza zalatywa³a trochê zagrod¹ dla koni, ale w smaku nie by³a z³a.Masz dzisiaj iœæ do Lamii przypomnia³a Michaelowi Ryzyk zawracaj¹c do kuchni.Powiedzia³a to tak obojêtnie, jak gdyby nie by³ ju¿ dla gospody ani osobliwoœci¹, ani ¿adnym honorowym goœciem i w zwi¹zku z tym nie móg³ liczyæ na zbyt wiele.Savarin uœmiechn¹³ siê do Michaela i przekrzywi³ g³owê.Masz randkê z wielk¹ bab¹ w domu Izomaga?Tamtêdy tutaj przyszed³em odpar³.Savarin przesta³ jeœæ.Coœ mi siê obi³o o uszy powiedzia³ marszcz¹c brwi.To niesamowite.Mówisz, przez dom?- Przez bramê na ty³ach.- Rzeczywiœcie niesamowite.Savarin nie odezwa³ siê ju¿ s³owem, dopóki Ryzyk nie przysz³a po puste miski.Zabra³a opró¿nion¹ do po³owy miskê spod ³y¿ki Woltera i odnios³a j¹ do kuchni pogwizduj¹c fa³szywie.- Czy wiesz odezwa³ siê Savarin tak g³oœno, aby Ryzyk mog³a go us³yszeæ - ¿e Sidhowie nie pa³aj¹ zbytni¹ sympati¹ do ludzi, a miêdzy innymi dlatego, ¿e czêsto gwi¿d¿emy, tak jak teraz nasza gospodyni`?Michael potrz¹sn¹³ g³ow¹.Kto to s¹ Sitowie?- Miêdzy innymi Alyons i jego jeŸdŸcy.W³adcy Królestwa.Gwizdanie bardzo ich denerwuje.Denerwuje ich zreszt¹ ludzka muzyka wszelkiego rodzaju.S¹ bardzo wra¿liwi.S¹dzê, ¿e gdybyœ szed³ gwi¿d¿¹c Czarodziejsk¹ œcie¿k¹, kiedy jeszcze ¿yli na Ziemi, ukamienowaliby ciê jak amen w pacierzu.S¹ Ÿli, kiedy kala siê ich sztukê, rozumiesz?Michael pokiwa³ g³ow¹.Kim jest Lamia`?Savarin wzruszy³ ramionami.- Na ten temat wiesz chyba wiêcej ode mnie.To wielka baba, która mieszka w domu Izomaga.- Kto to jest Izomag?Czarownik.Rozz³oœci³ Sidhów daleko bardziej ni¿ ktoœ, kto tylko pogwizduje.Savarin uœmiechn¹³ siê.Wróci³a Ryzyk z dzbankiem wody i rozlawszy j¹ do glinianych kubków, postawi³a jeden przed Wolferem, jeden przed Savarinem i jeden przed Michaelem.Savarin tr¹ci³ j¹ i pogrozi³ palcem.Ta melodia powiedzia³ - sprowadza nieszczêœcie.Ryzyk przytaknê³a skinieniem g³owy.Z³y nawyk - mruknê³a.- Sitowie sprawiaj¹ wra¿enie.- zacz¹³ Michael, ale Savarin mu przerwa³.- Zle to wymawiasz.Pisze siê S-I-D-H, od staroceltyckiego a w³aœciwie to staro¿ytni Celtowie s³yszeli, jak tamci okreœlali siê t¹ nazw¹.Wymawiaj¹ to jak coœ poœredniego miêdzy Szii i Szitii.- Rozumiem powiedzia³ Michael.- Spróbuj.Spróbowa³.- Sziti.- Blisko.Spróbuj jeszcze raz.- Szytii.- O w³aœnie.-.no wiêc oni sprawiaj¹ wra¿enie dosyæ okrutnych.I s¹ trudni we wspó³¿yciu.Ale przecie¿ jesteœmy tu intruzami, a mówiono mi, ¿e przybyli do Królestwa w ucieczce przed ludzkoœci¹.Od dawna panuje miêdzy nami wrogoœæ.- Ale nie odnios³em wra¿enia, ¿eby ktokolwiek z Euterpe przebywa³ tutaj z w³asnej woli.- Tym gorzej, prawda? Mówisz po niemiecku? - Nie.Savarin uœmiechn¹³ siê zuchowato, ale widaæ by³o, ¿e jest rozczarowany.- To dziwne - mrukn¹³.- W Królestwie ¿yje tylko jeden czy dwóch z niemieckiej grupy jêzykowej, a przecie¿ w Niemczech muzykê tak sobie ceniono.- Przechyli³ siê przez stó³.- A wiêc niewiele wiesz o Lamii?Michael pokrêci³ g³ow¹.- Dowiedz siê o niej, ile bêdziesz móg³.Tylko ostro¿nie.Obi³o mi siê o uszy, ¿e ona ma temperament.A kiedy.a jeœli wrócisz, opowiesz mi wszystko.- Jeœli?Savarin odpêdzi³ to s³owo machniêciem rêki.- Wrócisz.Mam pewne przeczucia co do twojej osoby.jesteœ niezwyk³y.Kilka minut póŸniej Michael opuœci³ hotel.Brecker wyszed³ za nim na ulicê i wrêczy³ mu wytart¹ p³ócienn¹ torbê z kawa³kiem chleba.- S³ysza³em, ¿e spi¿arnia Lamii jest pusta.zazwyczaj rzek³.- Powodzenia.Michael ruszy³ z powrotem drog¹, któr¹ szed³ poprzedniego dnia.Serce mu wali³o; rêce mia³ zimne.Na peryferiach osady zebra³a siê gromadka ludzi odprowadzaj¹ca go wzrokiem.Nie dostrzeg³ ani nie spotka³ ¿adnych konnych Sidhów.Prawdê mówi¹c nie widzia³ niczego, co by siê porusza³o; ani zwierz¹t na ziemi, ani ptaków w powietrzu.Niebo nad g³ow¹ wygl¹da³o jak pomalowane na jasnoniebiesko, a zielonkawy br¹z zmieszany z pomarañczowymi plamami na widnokrêgu przypomina³ warstwê smogu.S³oñce przygrzewa³o, ale niezbyt silnie; prawdê mówi¹c by³o jakieœ mniej jasne - móg³ na nie patrzeæ prawie bez koñca i nie razi³o oczu.Krok za krokiem dotar³ wreszcie do samotnego domostwa nabrawszy po drodze wra¿enia, ¿e jest zamkniêty w przeŸroczystej bani, która nie dopuszcza do niego Królestwa, nie pozwala, aby sta³o siê dlañ realne, a zarazem nie przepuszcza na zewn¹trz jego myœli uniemo¿liwiaj¹c mu przez to zrozumienie tego, co widzi.Kiedy zbli¿y³ siê do œcie¿ki wiod¹cej do domu, jego pole widzenia zawêzi³o siê.Skupi³ wzrok na drzwiach frontowych uchylonych do po³owy, jak gdyby siê go tu spodziewano.Skrêci³ na œcie¿kê.Przystan¹³ na ganku i wzi¹³ g³êboki oddech.Bania zdawa³a siê nie dopuszczaæ nawet powietrza do jego p³uc.Odetchn¹³ jeszcze raz z trochê lepszym rezultatem.Jego pokój.Jego ksi¹¿ki
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|