Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po jakiejś mili natrafiliśmy na młyn.Kamień młyński już dawno ktoś zabrał, za to budynek był cały i solidny,miał kamienne ściany i darniowy dach, podtrzymywany przez masywnekrokwie.W izbie, gdzie mieszkał kiedyś młynarz z rodziną, znajdowało siępalenisko, nie pozwoliłem jednak Egwine owi rozpalić ognia w obawie, bystrużka dymu nie zwabiła z miasta ciekawskich Duńczyków.- Poczekaj, aż się ściemni - powiedziałem;- Zamarzniemy do tego czasu - żachnął się.- W takim razie niepotrzebnie się tu fatygowałeś - warknąłem.- Musimy podejść bliżej grodu - powiedział Alfred.- Zostaniesz tutaj, panie - rzekłem stanowczo - a ja się tym zajmę.Na zachód od otaczających miasto wałów widziałem ogrodzenia dlakoni.Postanowiłem, że wsiądę na najlepszego rumaka i przejadę się tam,by policzyć wszystkie zwierzęta.Założyłem, że każdy Duńczyk powinienmieć swojego konia i miałem nadzieję, że w ten sposób otrzymam ogólnyobraz ich liczby.Alfred chciał jechać ze mną, ale odmownie potrząsnąłemgłową.Uczestnictwo w tej wyprawie więcej niż jednej osoby byłobezcelowe, poza tym przydatna mogła okazać się znajomość duńskiego.Powiedziałem mu, że spotkamy się w młynie przed zapadnięciem zmroku iruszyłem w kierunku północnym.Cippanhamm zostało wybudowane nawzgórzu prawie w całości otoczonym przez rzekę.Nie mogłembezpośrednio objechać miasta, więc podjechałem na tyle blisko walów, naile pozwalał mi hart ducha.Poprzez rzekę przyjrzałem się uważnieokolicy, ale na jej drugim brzegu nie zobaczyłem żadnych koni.Domyśliłem się, że wszystkie zwierzęta ulokowano po zachodniej stroniemiasta.Tam też się skierowałem, jadąc przez zaśnieżony las.Duńczycymusieli mnie widzieć, ale nie zawracali sobie głowy pogonią po śniegu zajednym człowiekiem.Nie kłopotany przez nikogo, odnalazłem ogrodzeniaz drżącymi z zimna końmi i prawie cały dzień spędziłem na ich liczeniu.Większość zwierząt znajdowała się na polach rozciągających się przykrólewskich posiadłościach.Były ich setki.Do póznego popołudnianaliczyłem ich tysiąc dwieście, a były to tylko wierzchowce, któretrzymano poza miastem.Najlepsze rumaki znajdowały się w obrębie jegowałów.Mimo to moje obliczenia były dość precyzyjne i mogły daćAlfredowi ogólne wyobrażenie o liczebności armii Guthruma.Powiedzmy,że miał dwa tysiące wojów.Do tego w całym Wessexie - wliczając w to załogi zajętych przez Duńczyków miast - musiał znajdować się ichnastępny tysiąc, było to dużo, ale nie na tyle, by przejąć cały kraj.Najwcześniej mogło to nastąpić wiosną, gdy do Wessexu miały dotrzećposiłki z Danii oraz trzech podbitych angielskich królestw.O zmrokuudałem się w drogę powrotną do młyna.Chwycił mróz, ale wieczór byłbezwietrzny.Gdy zsiadałem z konia, nad rzeką przeleciały trzy gawrony.Liczyłem, że jeden z ludzi Alfreda wyjdzie z młyna i wytrze mojego konia.Marzyłem o ciepłym kącie, zwłaszcza gdy zobaczyłem dym sączący się zdziury w dachu.Alfred zaryzykował zatem rozpalenie ognia.Wszyscy siedzieli przykucnięci przy słabych płomieniach ogniska.Podszedłem do nich, rozcierając dłonie nad płomieniami.- Mniej więcej dwa tysiące ludzi - oznajmiłem.Odpowiedziało mi milczenie.- Słyszeliście? - Spytałem i spojrzałem po ich twarzach.Było ich zaledwie pięciu.- Gdzie jest król? - Spytałem.- Poszedł sobie - Adelbert bezradnie rozłożył ręce.- Co takiego?!- Poszedł do miasta - odparł ksiądz.Miał na sobie piękny niebieskipłaszcz Alfreda i domyśliłem się, że król przebiegle przebrał się w prosteszaty Adelberta.Popatrzyłem na niego z niedowierzaniem.- Pozwoliliście mu pójść?- Uparł się - odparł Egwine.- Jak mieliśmy go zatrzymać? To przecież król! - Usprawiedliwiał sięAdelbert.- No to trzeba było go czymś ogłuszyć! - Zezłościłem się.- Obezwładnić,przytrzymać, nim minie szaleństwo.Kiedy poszedł?- Zaraz po tobie - żałośnie jęknął ksiądz.- I zabrał moją harfę - dodałsmętnie.- Powiedział, kiedy wróci?- Przed nocą.- Już jest noc - zauważyłem cierpko.Wstałem i zadeptałem ogień.-Chcecie, żeby Duńczycy zwęszyli dym i nas odwiedzili?Szczerze mówiąc, wątpiłem, by pojawił się tu jakiś Duńczyk, ale powszystkim, co się stało chciałem, by ci przeklęci głupcy teraz cierpieli.- Ty - wskazałem na jednego z czterech żołnierzy.- Natychmiast wytrzyjmojego konia i go nakarm.Stanąłem w drzwiach.Na niebie jasnym światłem rozbłysły pierwszegwiazdy, a pod sierpem księżyca połyskiwał śnieg.- Dokąd idziesz? - Spytał mnie Adelbert. - Odszukać króla.Modliłem się, by Alfred jeszcze żył.W przeciwnym razie Iseult także byłajuż martwa.Podszedłem do zachodniej bramy miasta i zacząłem się do niej dobijać.Po chwili z drugiej strony doszedł mnie czyjś niezadowolony głos, którypytał kim jestem.- Dlaczego nie jesteś na szańcach? - Warknąłem w odpowiedzi.Wartownik uniósł rygiel i brama uchyliła się na szerokość kilku cali.Zeszpary wychynęła czyjaś twarz, która szybko zniknęła, gdyż z impetempchnąłem wrota.Poczułem, jak trącam nimi strażnika.- Mój koń okulał - powiedziałem - i przyszedłem tu na nogach.Strażnik odzyskał równowagę i zamknął bramę.- Kim jesteś? - Spytał ponownie.- Posłańcem Sveina.- Jesteś od Sveina! - Ucieszył się wartownik.- Powiedz, czy dorwał jużAlfreda?- Guthrum pierwszy się o tym dowie, nie ty.- Dobra, tak tylko pytałem.- jego radość zgasła.- Gdzie Guthrum? - Spytałem pewnym siebie tonem.Nie miałem najmniejszego zamiaru zapuszczać się tam, gdzie przebywałduński wódz.Wiedziałem, że po zniewagach, jakimi zelżyłem jegonieżyjącą matkę, czekały mnie wymyślne i nieskończenie długie tortury, anie szybka śmierć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript